Księżyc już dawno królował na niebie, gdy on przemierzał uliczki miasta. O tej porze na zewnątrz nie było żywej duszy, co oznaczało znikomą szansę na pomoc. A ta, w tym momencie, bardzo by mu się przydała.
Minął zakręt i schował się za śmietnikami. Oparł plecy o ścianę i odchylił głowę, po czym wziął kilka głębszych wdechów, starając się nie skupiać na bólu promieniującym od rany na lewym boku. Beznadzieja.
Chciał tylko iść na głupi festyn, co w tym złego? Dlaczego ci cholerni zamachowcy nie mogli sobie dać spokój chociażby na jeden dzień? Co z tego, że był pieprzonym księciem? On też chciał mieć normalne życie. Ale nieeee, bo po co. A festyn? Skończył się, podczas gdy on uciekał przed trójką bandziorów. I tyle miał z tego wszystkiego. Trochę biegania, głęboką ranę, trzech gości na karku i perspektywa zamknięcia w pałacu, bo nie miał zamiaru dać się zabić.
Mógł użyć mocy, jednak wtedy na pewno ktoś by go rozpoznał. W końcu, ogniem i lodem jednocześnie posługiwała się tylko rodzina królewska. Co prawda, nikt nie znał jego wyglądu, mógł więc zaryzykować i korzystać tylko z wybranej mocy, jednak istniała jeszcze jedna przeszkoda – jego ojciec. Chłopak był pewien, że król wyczuje, gdy posłuży się swoimi umiejętnościami. A gdyby tak się stało, już nigdy nie opuściłby murów tego przeklętego zamku. Dlatego uciekał, w duchu mając nadzieję, że w końcu zgubi to nachalne trio.
Odczekał chwilę, po czym wstał i pobiegł dalej, jak najciszej się dało. Jako kryjówkę wykorzystał cień budynku, dzięki czemu zyskiwał trochę na czasie.
Przetarł z czoła krople potu i zaklął pod nosem. Jego rana nie miała się najlepiej – dłoń nie zdołała jej tamować. Musiał się szybko jakoś stąd wydostać. Albo gdzieś ukryć. Ewentualnie wrócić do zamku, ale to pozostawało nie osiągalne na ten moment. A wszystko dlatego, że zachciało mu się festynu... Nie. Nie dlatego. Wszystko co się właściwie działo wynikało z tego, że był księciem. Chociaż ten fakt stanowił pół biedy. Większy problem tkwił w jego ojcu, którego chociaż podziwiano, to nie za bardzo lubiano. Nie dziwił im się – sam wiele razy życzył mu śmierci. Szczególnie w takich chwilach jak te.— Tam jest!
— Świetnie — chłopak przyspieszył bieg, mijając kolejny zakręt. Wpadł do następnej uliczki, nie dbając już o to, dokąd ona prowadzi. Miał tylko nadzieję, że to nie ślepy zaułek, ponieważ wtedy musiałby już użyć mocy. A tego naprawdę wolał uniknąć.
Dlatego właśnie biegł. I biegł.
I biegł.
×××
— Wychodzisz?
Uraraka zmierzyła go zdziwionym spojrzeniem, gdy obrócił się ku niej i skinął głową.
— Późno już — zauważyła, odkładając książkę na stolik obok. Przeciągnęła się na fotelu, który zajmowała i ziewnęła przeciągle. — Daj sobie spokój na dziś, Deku.
— Nocą powietrze jest chłodniejsze i przyjemniejsze — odparł zielonowłosy z uśmiechem. — Obiecuję, że szybko wrócę.
Dziewczyna jęknęła z niezadowoleniem. Znali się już tyle, że miała świadomość, jaki jest uparty. Przekonanie go by czegoś nie robił graniczyło z cudem.
— Uważaj na siebie — powiedziała więc tylko, po czym chwyciła książkę w rękę. — Nie pójdę spać, dopóki nie wrócisz! — krzyknęła za nim na wszelki wypadek. W odpowiedzi usłyszała tylko śmiech i coś o nadopiekuńczości.
Izuku zbiegł po schodkach i ruszył ciemną uliczką, chowając ręce do kieszeni spodni. Noc była ciepła, cicha i spokojna. Księżyc świecił w pełni, oblewając swoim blaskiem bardziej odkryte części miasta. Chłopak nie wątpił, że na rynku ludzie bawią się w najlepsze bez światła lamp. W końcu, niebo było bezchmurne.
Nie wiedział, ile tak szedł, gdy nagle w cieniu ujrzał kontur czyjejś sylwetki. Zanim jednak udało mu się wrzasnąć, tajemnicza postać przyciągnęła go do siebie i zatkała usta dłonią.
— Nie krzycz, bo nas złapią — mruknął nieznajomy. Jego głos był zadziwiająco przyjemny dla ucha.
Po chwili trzech mężczyzn przebiegło obok uliczki, nawet nie patrząc w bok. Gdy ich kroki ucichły, Izuku odzyskał wolność, co momentalnie wykorzystał, by się odwrócić.
— Jesteś ranny — bardziej stwierdził niż zapytał zielonowłosy, patrząc na trzymany przez nieznajomego bok. — Trzeba to opatrzyć...!
W tym samym momencie ranny chłopak osunął się po ścianie, tracąc przytomność. Deku złapał go w ostatnim momencie, po czym posadził na bruku. Przez chwilę zastanawiał się, co zrobić. Nie mogąc się zdecydować, postanowił zaufać intuicji. Zarzucił sobie jego ręce na ramiona i wciągnął go na siebie. Następnie pochylił się i ruszył ku domowi z nieznajomym na plecach.
Na razie wolał nie myśleć o reakcji pozostałych współlokatorów.Droga powrotna nie zajęła mu wiele czasu. Gdy otworzył drzwi i wszedł do środka, z głębi salonu usłyszał ciche chrapanie. Musiał jednak przejść przez pomieszczenie, więc nie bacząc na to, czy obudzi przyjaciółkę, pognał do pokoju. Najdelikatniej jak mógł położył nieznajomego na łóżku i przyjrzał się ranie... Następnie podrapał się po głowie, nie wiedząc co robić. Widział, że rana była głęboka, ale to wszystko. Zdawał sobie sprawę, że trzeba to szybko zaszyć, no i przede wszystkim zatamować. Postawił na to drugie, jako że szyć nie umiał.
— Uraraka - san! — wrzasnął na pół domu, przez co dziewczyna podskoczyła na fotelu, wybudzona ze snu. — Pomocy!
Kilka sekund później Uraraka przyleciała do pokoju Deku z apteczką i bandażami. Myślała, że ranny jest przyjaciel, jednak ten szybko odebrał od niej potrzebne rzeczy i przystąpił do akcji ratunkowej. Opłukał ranę wodą, nie wiedząc czy można ją odkazić tym co mieli.
— To rana po nożu — odezwała się w końcu Uraraka. Była blada jak trup, ale Izuku miał ważniejsze rzeczy na głowie niż kolor jej skóry. — Co to za jeden?
— Spotkałem go niedaleko — wyjaśnił spanikowany Midoriya, bandażując ciało chłopaka. Poprosił przyjaciółkę, żeby przytrzymała kawałek gazy w miejscu, by się nie przesunął z rany podczas bandażowania. — Wtedy jeszcze był przytomny. A potem po prostu osunął się po ścianie i zemdlał! Musiałem coś zrobić!
— Musimy zadzwonić po lekarza...
— Wyjechał wczoraj i wróci pojutrze — przerwał jej chłopak. — W mieście jest tylko lekarz rodziny królewskiej, a wiadomo, że nas na niego nie stać. Po za tym, zamek jest kawałek stąd, a tamci bandyci dalej tu łażą.
— Jacy bandyci?! — pisnęła dziewczyna.
— Nie wiem, ale ktoś go ścigał.
— Jesteś pewnien, że to nie kryminalista?!
Deku przyjrzał się uważnie nieznajomemu. Miał dwukolorowe włosy, po jednej stronie białe, po drugiej czerwone. Na lewej połowie bladej twarzy widniała pokaźna blizna po oparzeniu. Usta wykrzywione miał w grymasie bólu. Jego ubiór był prosty - ot, szara koszula i ciemne spodnie. No i brązowa peleryna z kapturem, zapinana tylko na piersi.
Z jakiegoś powodu Deku nie mógł uznać go za przestępcę. Nie wiedział czemu, ale po prostu nie mógł. Jakby podświadomie dostrzegał w chłopaku coś, co nie pozwalało mu tak twierdzić.
I wtedy przypomniał sobie wyraz jego oczu - desperackie spojrzenie, przepełnione bólem i nadzieją.
— Jestem pewien — odpowiedział, mimo że nie miał pojęcia, skąd ta pewność się brała. Postanowił jednak zaufać własnej intuicji. W końcu, rzadko kiedy go zawodziła.
Usiadł obok łóżka i odchylił głowę do tyłu, kładąc ją na materacu.
— Możesz już iść — mruknął, patrząc jak szatynka buja się na boki, co chwila przysypiając i podrywając się do pionu. — Poradzę sobie.
Uraraka kiwnęła głową, a następnie wyszła z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi.
CZYTASZ
⏸️ Can we try? || tododeku || Zawieszone
FanfictionTodoroki Shoto - książę, istniejący według ludzi tylko w słowach. Nikt zna jego twarzy. Nikt oprócz pracowników zamku, którzy go nie opuszczają. I jednego, zielonowłosego chłopaka, na którego barki spada ciężar ratowania królestwa i który nie ma poj...