To tylko kwalifikacje, uda mi się, przecież umiem skakać (po piwo chyba). Naprawdę, no po co mi psycholog, przecież widać, że świetnie sobie radzę. Tak, chwilowo miałem problem nawet ze znalezieniem wkładek do butów. Chodziłem tylko jak debil, kuśtykając po tym drewnianym domku. Na zewnątrz dało się słyszeć piski, zrezygnowany oparłem głowę o szafkę. Mimo garści tabletek wciąż odczuwałem lekki ból. Po chwili drzwi huknęły i moim oczom ukazał się Holik. Szczerzył się ubrany w dresy i pomarańczowe okulary przeciwsłoneczne. Klasa sama w sobie.
- Stary, czego Ty tu siedzisz wystrojony jak szczur na otwarcie kanału? - spojrzałem na niego, mrugając kilkakrotnie – przecież masz jeszcze trening z deskorolką. Przebieraj te buty.
I tyle go widzieli. Znów zostałem sam w domku. Dzisiaj wszystko zajmowało mi trzy razy więcej czasu, aż dziwiłem się, że Viktor nie miał takiego problemu. Właściwie to nawet nie wiedziałem, jak sobie radził, nie widziałem go od przyjazdu na skocznię.
Założyłem szybko treningowe ciuchy i wyszedłem na zewnątrz, odruchowo chwytając się za czoło. Cholerne słońce. No i gdzie oni mają te deskorolki... Oho, chyba w bufecie. W zaistniałej sytuacji ćwiczenie mięśni żuchwy chyba wydawało im się bardziej odpowiednie. Stwierdziłem, że tak właściwie to mogę do nich dołączyć.
Już po przekroczeniu drzwi bufetu miałem wrażenie, że coś jest nie tak. Viktor na mój widok momentalnie znieruchomiał i prawie zakrztusił się paluszkiem. Holik pojawił się znikąd i od razu przystąpił do, powiedzmy, że profesjonalnej, pierwszej pomocy. Stursa jak zwykle miał wyjebane, jednak prawie umierający kolega z drużyny zwrócił jego uwagę. Przysiadłem się do nich z butelką winogronowego frugo (lekko oburzony, że nie mają tutaj tymbarków).
- Siema, wszystko okej, Viktor? - chyba pogorszyłem tym pytaniem sytuację, bo chłopak chcąc mi odpowiedzieć, zaczął krztusić się jeszcze bardziej.
- Cisza! - do rozmowy włączył się Frantisek – Roman opowiadał mi, co należy robić w takich sytuacjach. Musimy chwycić go za nogi i lekko potrząsać, aż ciało obce opuści, no, ciało dziecka. Znaczy Viktora.
- Chyba Was pojebało – wtrącił się twardo Polasek. I proszę, mamy tutaj przypadek cudownego uleczenia - Przy takich kumplach to ja już sobie kolor trumny zacznę wybierać.
- Hm, a może po prostu uświadomimy Koudelkę, i Ciebie Fanda, że opieka nad niemowlakiem i nastolatkiem jednak czymś się różni?
Pytanie Strusy pozostało bez odpowiedzi, bo trener Szalet zawołał nas na jakże wyczekiwany trening na deskorolkach. I tak oto zostaliśmy uwięzieni. Z jednej strony sztab szkoleniowy, z drugiej niestabilna barierka z nastoletnimi fankami skoków narciarskich. Poproszę teraz jeszcze tę muzyczkę z Dirty Dancing. Po podobieraniu się w pary, miałem okazję na kilkanaście minut w akompaniamencie wykładu na temat dzieci, konkretnie jednego. Naprawdę, czasem cieszenie się ojcowskim szczęściem Romana bywa ekstremalnie trudne.
Trening jak trening. Skoku raczej nie spieprzyłem koncertowo, piętnaste miejsce nie było tu przypadkiem. Szanuję Laniska za siódmą lokatę, ciekawe czy on kiedykolwiek trzeźwieje, czy po prostu majeranek to jego "pilnie strzeżony" sekret na dobre występy. Coś sprawia, że jednak boję się zapytać. Za to Viktor z czterdziestym dziewiątym wynikiem nieco mnie zaniepokoił. Jeśli położy kwalifikacje, trener może zacząć węszyć. Wolę nie myśleć, co będzie, jeśli doda do siebie naszą dyspozycję, te puste flaszki pod hotelowym łóżkiem i hymn państwowy o drugiej nad ranem.
Jako że do kwalifikacji zostało jeszcze trochę czasu, postanowiłem się przebrać i w samotności przygotować się do kolejnego skoku. Wybrałem opcję z wejściem do naszego domku od tyłu. Tak, żadnych fanek, żadnych dziennikarzy (którzy pewnie i tak o nic by mnie nie zapytali, bo nie jestem narodowości Dawida Kubackiego), nawet żadnych skoczków.
Po cichym zamknięciu drzwi zdjąłem kombinezon i spojrzałem w lustro. Moją uwagę przykuł fragment skóry między szyją a obojczykiem. Zrobiłem kilka kroków do przodu i nachyliłem się, by mieć lepszy widok. Byłem w niemałym szoku. Wzrok miałem świetny, to fakt, gorzej chyba z pamięcią. Moją skórę zdobiło kilka malinek. Wyglądały, jakby ktoś za swój życiowy cel uznał pozostawienie ich na moim ciele na wieczność. Z natłoku myśli przysiadłem na ławeczce. Chwila, była impreza, pamiętam dokładnie. Pokój Stursy, przerażająca wycieczka piętro niżej, odprowadzanie Kevina i Joacima... To tyle. Kto mógł zrobić mi te malinki, przecież potem zostałem już tylko sam z Viktorem...
Czasem niewiedza jest błogosławieństwem.
CZYTASZ
casual affair
FanfictionNie wiemy, o co chodzi, ale... Jest Crunchips, jest impreza. Są Czesi, jest zabawa. Hotel? Trivago.