11. No leje

192 21 4
                                    

No i wiesz, na ten lakier dajesz kolejną warstwę... Ale taką matową! Bo świetlista to dopiero na koniec, żeby efekt był, hehe, lepszy. Wiesz takie damskie sztuczki. No a potem... - kurwa, o czym ona pierdoliła, czemu ja w ogóle z nią gadałem. Trzeba było posłuchać matki, zostać w domu i myć te podłogi. Ale nie, ja wiem lepiej, ja pójdę do Viktora na urodziny. Darmowej wódeczki się zachciało, phi. Tymczasem nie miałem ani Viktora (bo zniknął gdzieś z Nati i nie mam najmniejszej ochoty myśleć o tym, co teraz uskuteczniają), ani wódki. Kto by pomyślał, że będę tak kulturalny i nie odmówię, gdy... cholera, nie pamiętałem nawet jej imienia, zaproponuje mi przyniesienie piwa z sokiem.

- Elo, Tomas, coś jakiś niedorobionych się wydajesz. Może się przejdziemy, hę? Świeżym powietrzem pooddychać – zamrugała jak kierunkowskaz w nowym BMW.

- Tia, jasne – a niby co lepszego miałem do roboty? Patrzeć, jak Stursa próbował zbajerować butelkę wódki?


Od razu po wyjściu na taras dziwna laska od lakieru rzuciła się na mnie jak szczerbaty na suchary. A jak to mawiają: jak dają, to bierz; jak biją, to uciekaj; jak laska co najmniej 6/10 się na Ciebie rzuca, to korzystaj. To skorzystałem. Pomińmy, że w głowie miałem włączony program, który porównywał wyczyny tej laski z wyczynami Viktora. Oho, zaczęła mnie szarpać za włosy. Musiałem przyznać, że nawet mi się to podobało. Jeszcze ciekawiej zaczęło się robić, gdy poczułem jej usta na szyi. O... okej. Dobra Tomas, miej z tego coś dla siebie, wczuj się.

- Ooo, tak, może mocniej, Viki... - serce zaczęło mi bić jeszcze szybciej, gdy uświadomiłem sobie, co właśnie powiedziałem.

- Mhm, lubię to zdrobnienie – usłyszałem po kilku nieskończenie długich sekundach. Wygrać życie, lakierowna laska to Viktoria.

Mimo zgrabnego uniknięcia katastrofy, szybko odepchnąłem od siebie dziewczynę. Po prostu poczułem się tak nieswojo, że nawet nie wiedziałem, jak to opisać. Spojrzała się tylko z rozczarowaniem, a potem już tylko zaczęła się coraz szybciej oddalać. Uciekając jak murzyn przed legalną robotą, minęła się w drzwiach z Viktorem.


Ale on przecież nie wiedział, co tu się właśnie odwanczurowało, prawda?


***

Chuj, kurwa, jebany obóz.

"Tomas, pojedziesz, to nagroda za w miarę znośne występy."

Pomińmy, że to brzmiało tak, jakby mi raczej sugerowali, że to ostatnia szansa, żebym sobie przypomniał, że na nartach to się jednak skacze.

W dzień wyjazdu Viktoria przyszła w miejsce zbiórki, żeby się ze mną pożegnać i powiedzieć, że jednak da mi drugą szansę. Szok.jpg. Później w busie Frantisek wypaplał się, że dał jej mój numer, bo mu się bycie swatką zamarzyło. Chyba kurde szmatką. Cicho liczyłem na to, że w Polasku wywoła to ukłucie zazdrości. Brb, idę się zabić.

Pierwsze dwa dni obozu pracy były całkiem znośne. Coś co miało być skokiem –> opierdol od trenera -> ignorowanie ze strony Viktora –> kolejny pseudoskok.

Ale trzeciego to już nie dawałem rady. Ani psychicznie, ani fizycznie. Po skoku na 90. metr (powiedziałbym "WOW", gdyby punkt K nie był na 125. metrze) poszedłem się przebrać, a potem klasycznie znaleźć coś do opierdolenia na ciepło.


Po przekroczeniu progu ujrzałem nikogo innego jak Viktora.

- Siema stary – zaryzykowałem przywitanie.

casual affairOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz