Rozdział 2: ,,I believe you"

544 41 45
                                    

Podczas, kiedy Octavia prowadziła go w stronę jego pokoju, Bellamy uważnie się wszystkiemu przyglądał. Napotkał więcej ludzi, niż na jego ostatnim, zapamiętanym, spacerze po Arkadii. Po korytarzach biegało teraz zdecydowanie więcej dzieci, a ludzie których spotykał, wnioskując po strojach, nie pochodzili tylko ze Skikru, ale również z ziemiańskich klanów. Siostra wytłumaczyła mu, że teraz ich związki z Ziemianami są na zdecydowanie lepszym poziomie. Dużo ludzi podróżowało pomiędzy granicami, gdzie poznawali znajomych, przyjaciół, a czasem nawet swoje miłości. Klany dzieliły się między sobą zasobami, urządzali wymiany, co jakiś czas w Polis odbywał się targ, na który zapraszani byli wszyscy, łącznie z Arkadyjczykami. Chłopak był pełen podziwu dla rozwoju jaki nastąpił przez te lata, cieszyło go to.

Po drodze minął kilka znajomych twarzy, które uśmiechały się na jego widok, odpowiadał im tym samym. Bardzo wyraźnie widział w ich oczach współczucie, co oznaczało, że wszyscy już wiedzieli o jego amnezji.

-Szykuj się. Już prawie jesteśmy. -O. odwróciła się do niego z ogromnym uśmiechem.

Dopiero w tym momencie Bellamy zaczął odczuwać stres. Zaraz wejdzie do pomieszczenia, które przez te wszystkie lata było dla niego ,,domem". Dobrze wiedział, kto tam na niego czeka. Jego żona Clarke i ich syn. Nadal próbował sobie poukładać i wytłumaczyć, jakim cudem się ze sobą związali. Zawsze coś do niej czuł, jednak ona trzymała go na odległość. Czemu jej przeszło? Czyżby dojrzała?

Brunetka stanęła przed drzwiami z numerem 721 i napisem ,,Blake" pod spodem.

-Dalej już chyba dasz sobie radę sam?

-Chyba tak. -Głośno westchnął, kiedy dziewczyna ruszyła w dalszą część korytarza.

Nie był pewien, jak to wszystko zrobić. Położył dłoń na klamce, jednak równie szybko ją stamtąd zabrał. Był zdezorientowany i przerażony. Za tymi drzwiami ktoś na niego czekał, czuł to. Po raz kolejny postanowił się im przyjrzeć. Odsunął się lekko, co okazało się odpowiednim odruchem, bo praktycznie w tym samym momencie, drzwi się otworzyły, a w nich stanęła Clarke.

-Długo tu stoisz? -Uśmiechnęła się w jego stronę.

Brunet nawet przez chwilę nie zastanawiał się, czy uśmiech był szczery, czy też nie. Był. Jednak widać było po niej, że jest niewyspana i wycieńczona. Miała sinofioletowe wory pod oczami, zapadnięte policzki i wysuszone usta. Mimo to, potrafiła się szczerze uśmiechnąć. Przez ciało Bellamy'ego przeszedł dziwny dreszcz, kiedy zdał sobie sprawę, że nadal milczy.

-Tylko chwileczkę. -Odwzajemnił uśmiech, a raczej próbował to zrobić. -Po prostu nie byłem pewien jak...

-Dobra, nieważne już. Zapraszam. -Odsunęła się i zrobiła mu przejście.

Niepewnym krokiem ruszył w jej stronę, a przechodząc tuż obok poczuł ten, tak bardzo znajomy i uwielbiany przez niego, zapach.

Kiedy znalazł się już w środku, blondynka zamknęła drzwi i stanęła obok. Bellamy uważnie rozejrzał się po pokoju. Ściany miały kolor jakiegoś odcienia zieleni, bardziej jasnego. Na lewo od wejścia stała mała komoda, zaraz obok niej dość spora szafa, wykonana z tego samego drewna. Zrobił krok do przodu. W niewielkiej wnęce stało dwuosobowe łóżko z szarą pościelą, a na lewo od niego wisiało lustro. Na przeciwnej ścianie, nieco bliżej drzwi wejściowych niż wnęki, znajdowały się kolejne drzwi. Zapewne za nimi znajdował się pokój Jake'a. Rozejrzał się raz jeszcze po całym pomieszczeniu, dostrzegł, że gdzieniegdzie w ścianach były powbijane gwoździe, tudzież zwisały malutkie kawałki taśmy. Dostrzegł jeszcze dość sporą brązową kanapę, znajdującą się przy prawej ścianie, naprzeciwko której stała niewielka ława.

Losing your memoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz