Rozdział 8: ,,True love"

417 39 35
                                    

Bellamy powoli powłóczył swoimi nogami po magazynie, śledząc Murphy'ego i to, gdzie mają teraz iść. Najwyraźniej ktoś musiał ogłosić wszem i wobec, że tego dnia, o tej godzinie Bellamy ,,nienawidzę tłumów" Blake będzie musiał udać się po broń do magazynu i zaprosił tam ponad tuzin ludzkich istnień.

Poza irytującym szumem wszechobecnych rozmów, towarzyszyło mu również stęchłe i niemal duszące powietrze. Ludzie krzątali się po kątach, niektórzy czyścili karabiny, niektórzy przenosili skrzynki różnej wielkości, a jeszcze inni zajmowali się sprzątaniem. Była też para strażników, wysoki blondyn i równie wysoka brunetka, których Bellamy nie potrafił sobie skojarzyć, najwyraźniej skończyli zmianę.

Murphy podszedł do mężczyzny, wymienił się z nim kilkoma zdaniami i sięgnął po dwa pistolety, leżące nieopodal, na metalowym stoliku. Brązowooki odebrał broń z ręki partnera i udał się ku wyjściu, które zdążyło już zostać zastawione przez dwie ogromne, szaroniebieskie skrzynki.

Murphy dogonił przyjaciela, po czym posłał rozkazujące spojrzenie jednemu ze stojących nieopodal woźnych, który niemal natychmiast zabrał przeszkodę z drogi.

-Słuchaj się mnie, Blake i rób to, co każę. -Przyznał z dumą brunet, chowając jednocześnie pistolet.

Bellamy nie bardzo wiedział, jak zareagować... Głos mężczyzny wyraźnie wskazywał na to, że cały rozkaz nie był na poważnie.

John, widząc zamyśloną minę kolegi postanowił wszystko mu wytłumaczyć i jednocześnie przerwać przytłaczającą ciszę.

-To był żart, tak jakbyś nie załapał, a widzę, że właśnie tak jest... -Klepnął bruneta w ramię, co  trochę go ostudziło. -Zazwyczaj to ty każesz siebie słuchać, musiałem to powiedzieć. Taka okazja nie zdarza się często.

Bellamy uśmiechnął się krzywo i skręcił w pobliski korytarz, tak jak mieli w planie zrobić.

Murphy nie zorientował się w odpowiednim momencie, był za bardzo zaślepiony dumą, płynącą z możliwości wydania rozkazu Blake'owi i wpadł na ścianę.

-Nie dziwię się, że ty nikomu nie rozkazujesz... Sam o siebie nie umiesz zadbać. -Zaśmiał się Bellamy i podszedł bliżej kolegi, żeby sprawdzić, czy wszystko z nim okej.

-No proszę, jak niewiele trzeba, żeby Bellamy'emu poprawił się humor. Wystarczy, że John Murphy jest po prostu Johnem Murphy'm. -Obaj mężczyźni zwrócili swoje głowy w stronę znajomego głosu, który należał do Jaspera.

Podczas kiedy Murphy rozmasowywał bolące miejsce, Bellamy podszedł do chłopaka. Nie było dane im zbyt dużo rozmawiać, a najwyraźniej relacja między nimi z ostatnich lat była dość znacząca. W końcu to Bellamy pomógł Japserowi wyjść z depresji.

Zamienili razem kilka zdań, a ku zdziwieniu brązowookiego, przyjaciel ani razu nie zapytał go o samopoczucie, co sprawiło mu niemałą ulgę.

Pałał szczerą odrazą do pytania ,,Jak się czujesz?", co dość mocno odbiło się na Clarke, która zadawała je najczęściej.

Póki nikt nie przypominał mu, nawet nieświadomie, o jego amnezji był w stanie cieszyć się życiem. Kiedy tylko pojawiał się temat jego samopoczucia coś zaczynało zżerać go od środka, coś, co było czymś nieprzyjemnym, ale jednocześnie cholernie realnym.

***

Obchód skończył się około południa. Murphy, widząc niechęć malującą się na twarzy partnera, zaproponował, że odniesie broń do magazynu sam. Bellamy przystał na tę propozycję i udał się w przeciwnym kierunku udając, że ma plan gdzie iść.

Losing your memoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz