Rozdział IV

686 65 48
                                    

Chwilę później rozsiedli się w salonie na podłodze przy stoliczku do kawy. Louis ledwo przetrzymał siedzenie blisko Harry'ego, kiedy tamten wydobywał książki z torby, dlatego zaraz odskoczył i zaproponował herbatę.

– Uspokój się, Louis – mruknął do siebie, kiedy napełniony wodą czajnik rozpoczął podgrzewanie. Chłopak oparł się dłońmi o blat i spuścił głowę. Serce waliło mu jak szalone, krew napłynęła do policzków i nie za bardzo miała ochotę się stamtąd ewakuować.

Louisowi przemknęło przez myśl, dlaczego nie jest dziewczyną. Pod toną makijażu spokojnie ukryłby ten rumieniec.

– Czemu właściwie masz takie zaległości? – odezwał się nagle Harry, który cichaczem przemknął do kuchni. Louis podskoczył i złapał się za serce.

Oraz oblał ponownym rumieńcem.

– Jezu Chryste! Mogłeś mnie zabić!

– Wydaje mi się, że Jezus chciał właśnie odwrotnie – odparł rozbawiony chłopak, a loki opadły mu na czoło, kiedy potrząsnął głową. Louis zdusił w sobie jęk, że nie może mu ich poprawić, ale uznał, że ten nagły atak na jego osobę wyjaśniał rumieniec dostatecznie.

– Chcesz czarną czy jaką? – mruknął, powracając do szafek.

– Może być czarna – odparł Harry, a Louis był pewien, że wzruszył ramionami. – To jak? Powiesz mi? – Ton jego głosu świadczył o tym, że lekko się uśmiecha.

– O czym?

– Skąd masz takie zaległości.

– Mówiłem już. Częste przenosiny z powodu ogólnej homofobii w Zjednoczonym Królestwie. – Włożył torebki z herbatą do szklanek i czekał, aż woda się zagotuje. Wgapiał się w czajnik, ale ten uparcie nie chciał grzać szybciej.

– Trochę ci nie wierzę – odpowiedział jego gość, lekko się śmiejąc. – Gdyby czepiali się twojej orientacji, nie mówiłbyś o tym na prawo i lewo.

– A czy ja mówię? – zapytał nieco zbyt ostro. Szybko się uspokoił. – Trochę wtedy za dużo powiedziałem, stało się, ale naprawdę nie chwalę się tym. Jeszcze mi do szczęścia brakuje, żeby ludzie odsuwali się na korytarzu z szeptami. – Pokręcił głową. – Zdecydowanie nie polecam.

– Przepraszam, Lou, nie chciałem cię urazić – odezwał się Harry ze skruchą w głosie.

Louis zamarł.

Lou. Lou. Loulouloulouloulou.

L o u.

LOU.

Harry wymyślił tę ksywkę na samym początku, kiedy nadal nie był pewny czy mówić Louee, czy Lewis. Tym razem co prawda lepiej mu szło zapamiętanie wymowy tego imienia, ale nie zmienia to faktu, że znów jest jedynym, który tak się zwraca do chłopaka.

– Wszystko okej? Naprawdę nie chciałem... – Harry lekko dotknął łokcia Louisa, na co ten odskoczył, prawie uderzając dłonią w czajnik. Ten właśnie skończył podgrzewać wodę.

– Jest okej, naprawdę – powiedział szybko i niewyraźnie. – Po prostu mam kaca i... – urwał w pół zdania.

– Co? – Bał się spojrzeć na gościa. Kiedy Harry się martwi robi te swoje wielkie smutne oczy i jedyne, o czym człowiek myśli, to wycałowanie go, byleby tylko przestał być zmartwiony. – Przypomniało ci się coś?

A żebyś wiedział.

– Nie, nieważne, serio. – Louis machnął ręką.

On tak cię nazywał?

I just want you to know who I am | LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz