Rozdział VI

700 69 38
                                    


Kolejne tygodnie kwietnia mijały Louisowi jako tako przyjemnie. Nadal zakuwał, wiadomo. Harry coraz częściej mu pomagał, bo jak sam twierdził, znalazł w tym dziwną przyjemność. Amy rzadziej posyłała mu mordercze spojrzenia, ale możliwe, że spowodował to nowy chłopak w szkole, za którym lubiła się uganiać. Mikayla nadal była kochana, cudowna i idealna, choć miejscami wychodziła na jaw jej niepewność siebie, co napawało Louisa niemoralną satysfakcją.

Kiedy następnego dnia po przywiezieniu do Londynu beanie, Tomlinson założył ją i lekko mówiąc spięty wszedł do szkoły, nieco zbytnio się nastawił na koniec tych mąk. Harry zmarszczył lekko czoło, widząc jego czapkę, po twarzy przemknęło mu intensywne myślenie, ale potem jakby zaakceptował pierwszą lepszą logiczną myśl, jaka mu przyszła do głowy i uśmiechnął się zwyczajnie. Louis poczuł się, jakby dostał w twarz od rzeczywistości, bo przecież chłopak nie przypomni go sobie ot tak przez jedną czapkę, których jest miliony. Mądry i spokojny głos z tyłu jego głowy nakazał mu natomiast przebywać w otoczeniu Stylesa wraz ze wszystkimi ich rzeczami, tak jak to robiły jego siostry, by wrócić mu pamięć.

Niall natomiast zaczął narzekać. Na to, że włóczy się po kraju, zamiast zajmować się swoim życiem i na to, że Louis jest okropnym przyjacielem, bo nie zabronił mu jeżdżenia ze sobą. Tomlinson doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że narzekania blondyna skończą się tak nagle, jak się pojawiły, niemniej było mu autentycznie głupio, bo jakby nie patrzeć przyjaciel miał rację. Doskonale jednak wiedział, że nie pogodziłby szkoły, odzyskiwania Harry'ego i pracy, dlatego się nie odzywał. Może, gdyby Harry go pamiętał, dałby radę.

Gdyby Harry go pamiętał, w ogóle nie byłoby ich tutaj.

Skończyliby szkołę jeden po drugim i mieszkali razem gdzieś blisko wymarzonych collage'y. Niall mógłby spełniać się jako... Niall doszedłby do wniosku, kim chce być i spełniałby się. Ogólnie wszystkim byłoby lepiej. Może jedynie Liam jest tam, gdzie byłby w alternatywnej rzeczywistości, gdzie rodzice Harry'ego nie byliby takimi chujami.

Dość.

Louis potrząsnął głową. Siedział w klasie, oparty o ścianę i tępym wzrokiem wgapiał się w zeszyt od matematyki. Coraz więcej rozumiał, dzięki koledze z lokami, dziwiąc się, że w ogóle jest w stanie się skupić, będąc obok.

W sali było tylko kilka osób, których imion Louis nie kojarzył, bo miał głęboko gdzieś znajdowanie sobie przyjaciół. To zajmowałoby mu czas, a tego ciągle było mało. Coś tam sobie o nim gadali, ale to też miał gdzieś.

Zdążył powtórzyć jeszcze kilka zadań, kiedy do sali wszedł Harry z lekko uniesionymi kącikami ust, jak zwykle drepczący pół kroku za Mikaylą, naciągając rękawy bluzy na dłonie. Ta była na niego trochę za duża, ale dziwne Louisowi znajoma.

Mika dała chłopakowi buziaka w policzek, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła, mówiąc coś o francuskim. Harry jedynie poprawił plecak, po czym podszedł do Louisa i usiadł w ławce obok.

Szatyn chciał poprawić zeszyt w dłoniach, ale ten wymsknął mu się z dłoni, szybując w dół.

– Oops! – palnął.

– Hej – mruknął Harry, uśmiechając się, gdy w ostatniej chwili złapał zeszyt.

– Pogniotłeś go – powiedział Louis, siląc się na oskarżycielski ton.

– Lou, uratowałem go przed upadkiem.

– Ale on prowadził się bardzo dobrze. – Lou. – Nie zdradzał mnie z innymi przedmiotami.

I just want you to know who I am | LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz