Rozdział 24 Deszczowy poranek

1.5K 140 46
                                    

W momencie, gdy ujrzałam Dolinę Konieczną, miałam wrażenie, jakbym nigdy jej nie opuszczała. Wszystko było takie same. Wysokie, iglaste drzewa, szare niebo pełne chmur zwiastujących nadchodzący deszcz.

Naciągnęłam na siebie mocniej szarą bluzę, wiedząc, że temperatura była niższa o ponad dziesięć stopni.

Idąc przez znajome mi ulice, spotykałam ludzi, którzy kojarzyli mnie, bo minęli się ze mną parę razy na ulicy. Niektórzy nawet powiedzieli mi krótkie cześć. Nikt z nich nie wiedział, co tak naprawdę wydarzyło się w przeciągu tych paru dni. Dla nich to był nieistotny fakt, nikt nawet nie zaprzątałby sobie tym głowy.

Jedna rzecz tylko mnie satysfakcjonowała. Słyszałam i rozumiałam wszystko, o czym mówią. Japoński był naprawdę trudny do zrozumienia. Po całym pobycie tam nauczyłam się tylko jednego słowa więcej.

I wygląda na to, że musiałam szybko o nim zapomnieć.

Tak jak przypuszczałam, za niecałe parę minut zaczął padać deszcz. Szybko nałożyłam na głowę kaptur. Od razu zrobiło się bardziej rześko. Odetchnęłam głęboko i ruszyłam dziarsko przed siebie, kierując się w stronę mojego domu.

Czułam się trochę, jakbym wracała z wakacji. Ta ekscytacja, kiedy zobaczy się dom i wspominanie miejsca, które się zwiedzało przez długi czas. Jednak w moim przypadku było trochę inaczej. Chociaż rany prawie zniknęły i nie czułam tak przeszywającego bólu, dalej czułam dyskomfort podczas ruchu. Minęła adrenalina, która dodawała mi sił. Czas działań magicznych specyfików starego Japończyka też dawno przestały działać.

Dodatkowo, o tym, że to wcale nie były wczasy, przypominały mi napuchnięte oczy po niemal całej podróży spędzonej na płaczu.

Potrząsnęłam głową. Nie mogę. Po prostu nie mogę tak o tym myśleć. Zrobiłam, co miałam zrobić. Ocaliłam Christophera. Fakt, że wpakowałam go niechcący w jeszcze większe bagno, przemilczę.

Kiedy ujrzałam panoramę domu na tle drzew mokrych od deszczu, poczułam, że naprawdę mi tego brakowało. Przywiązałam się do tego miejsca. Głęboko westchnęłam, mając ochotę krzyczeć. Troszeczkę z radości. Wszystko, co złe się już zakończyło. Mogłam wrócić do mojej szarej codzienności.

Wtargałam moją walizkę na podwórko. Poczciwy wampir z Rady pomógł mi ją odszukać. Musiałabym się nieźle tłumaczyć mamie, czemu wróciłam do Polski bez rzeczy. W tym samym momencie wpadłam na to, że na lotniskach często gubią cudze bagaże. Może obyłoby się bez jakichś komentarzy.

Wyciągnęłam z doniczki klucze. Dalej tam były. Chowałyśmy tam zawsze zapasowe klucze. Jak dobrze, że mama o tym nie zapomniała.

Wiele się nie zmieniło i na moim podwórku. Kwiaty były piękne. Przypominały mi trochę Chisana Mura. Tam też zawsze było tak kolorowo.

Weszłam prędko do środka, czując ten charakterystyczny zapach wysprzątanego domu. Odetchnęłam z ulgą, rzucając walizkę na podłogę.

Jestem w domu.

***

– No! To opowiadaj, jak było! – Mama aż klasnęła w ręce, kiedy oderwała się ode mnie, pragnąc wyściskać mnie za wszystkie czasy.

Rozłożyłyśmy się na kanapie w salonie. Przyjemnie mi się tam siedziało. Poczułam się bezpiecznie. Od dawna nie mogłam normalnie z nikim porozmawiać. Zwykle rozmowa schodziła na temat wampirów.

Rozkoszny zaraz wskoczył mi na kolana, łasząc się i mrucząc donośnie. Mama przygotowała nam naszą ulubioną zieloną herbatę. Była to miła odskocznia od tych mało słodkich japońskich.

Nocny Szept ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz