Rozdział 25 Nowe życie nieśmiertelnych

1.7K 148 68
                                    


Mój sen został przerwany przez donośne uderzanie kropel deszczu w szybę. No tak, słoneczne poranki nie mogły trwać długo, a już na pewno nie w tej ponurej mieścinie.

Przez chwilę w uszach miałam spokojną, relaksującą, japońską muzykę, która zawsze pobudziła mnie o poranku. Wyobrażenie to zniknęło niedługo po tym, kiedy świadomość po przebudzeniu mi wróciła.

Podniosłam się z łóżka, ale nie zamierzałam z niego wstawać. Rozejrzałam się po jasnym pokoju, zahaczając wzrokiem o rozwalonego przy moich nogach Rozkosznego, który dalej spał w najlepsze, donośnie mrucząc z zadowolenia.

Przetarłam oczy, wdzięczna samej sobie, że nie miałam na sobie resztek makijażu. Czasami nawet po myciu, coś zostawało.

Przejechałam dłońmi po miękkiej pościeli, pachnącej świeżością. W pokoju było duszno, na moim czole pojawiły się kropelki potu. Wstałam i otworzyłam lekko okno, wpuszczając do środka chłodne powietrze. Niebo znowu było szare. Deszcz powoli skapywał z nieba. Westchnęłam głęboko. Kolejny, zwyczajny poranek.

Nałożyłam na nogi kapcie i pogłaskawszy Rozkosznego, wyszłam z pokoju. Zapewne przegapiłam budzik. Spóźnię się do pracy. Byłam zbyt wypruta z emocji, aby się tym wszystkim przejmować. Przynajmniej jeżeli mnie wywalą, nie będę musiała oglądać już nigdy twarzy Wojtka. Optymistycznie zakładając, że nie przyjdzie pod mój dom.

Zeszłam do kuchni. Mama jeszcze spała, ponieważ nic nie było wyciągnięte. O poranku, zawsze się krząta po kuchni. Zerknęłam na zegar, ze zdziwieniem odkrywając, że wstałam jeszcze przed budzikiem. Zmarszczyłam jedną brew, a drugą uniosłam. Chyba zmiana czasu kiepsko na mnie wpłynęła.

Przygotowałam sobie kawę i omleta na śniadanie. Drugą porcję zostawiłam dla mamy.

Siedziałam przez dobrą chwilę w jadalni, uderzając miarowo paznokciami o stół. Dawno nie czułam takiego uczucia, że nic tak naprawdę nie muszę. Przyjemnie było przez chwilę pomyśleć, że nie czeka na mnie zmrok i kolejne poszukiwania. Nie muszę martwić się, że mam coraz mniej czasu. Mogłam po prostu żyć. Patrzyłam sobie z przyjemnością na zegar, słuchając, jak tyka z każdą sekundą.

Na rano miałam do pracy. Miałam jeszcze tak dużo czasu. Tylko tak naprawdę nie miałam co w tym czasie zrobić. Mogłam tylko siedzieć przy stole i pić kawę. Powolutku, łyk za łykiem, odkrywając, że robi się coraz chłodniejsza.

– Nie śpisz już? – Słowa mamy dochodzące jeszcze ze schodów, spowodowały, że lekko podskoczyłam. Głęboko westchnęłam, zdając sobie sprawę, że przecież już kompletnie nie mam się czego bać.

– To chyba przez tę zmianę czasu. – Zaczęłam bawić się filiżanką z kawy, patrząc, jak resztka gorącego napoju pływa po dnie. – Podobno zawsze tak jest.

– Nie wiem, nigdy tak daleko nie podróżowałam – odparła, zbliżając się do mnie w pomarańczowej piżamce. Idąc, zerknęła do kuchni, pospiesznie się tam kierując. – Właśnie miałam ochotę na omlety. Czytasz mi w myślach.

Wróciła po chwili, zabawnie oblizując się, patrząc na omleta z pomidorami i szczypiorkiem. Usiadła obok mnie i rozpoczęła spożywanie posiłku.

– Robisz najlepsze omlety – skwitowała między kolejnymi gryzami.

– Takie jak wszyscy.

Mama machnęła ręką.

– O poranku nie chce mi się kłócić. – Ukroiła kolejny kawałek. – Poza tym, podobno głupio jest się kłócić, kiedy ma się buzię pełną omletów.

Nocny Szept ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz