Rozmawiałam z Casey'm przez telefon i jednocześnie wyglądałam przez okno powrotu rodziców. Pojechali do biura by załatwić jeszcze jakąś sprawę a robiło się już dość późno.
Było około siódmej wieczorem. Wiadomo, że w listopadzie ciemno robi się wcześnie.
W końcu przyjechali. Przy krawężniku chodnika zatrzymał się srebrny Pegoet.
-Co tak ucichłaś?-spytał Casey w słuchawce.
-Wrócili - odparłam bazgrząc na kartce dziwny znak.
-No to choć, pójdziemy gdzieś na miasto - zaproponował. - W końcu masz urodziny.
-Nie mogę- odrzekłam. - Nie lubią gdy wychodzę po zmroku.
-A co? Zmieniasz się w wilkołaka?
-Ha, ha. Bardzo śmieszne.
-No bo chyba musi być coś na rzeczy, skoro nie możesz wychodzić. Zamierzasz siedzieć w urodziny w domu i nudzić się jak mops? No błagam.
Westchnęłam ciężko kończąc rysować symbol.
-Dobra, przekonałeś mnie.
-Super! Będę czekał na ciebie na końcu ulicy.
Rozłączyłam się, zgięłam karteczkę z bohomazem i wsadziłam ją do kieszeni dżinsów. Rodzice otworzyli drzwi wchodząc do środka. Chwyciłam kurtkę z wieszaka wołając :
-Cześć wam! Wychodzę!
-Zaraz, dokąd? - spytała mama rozplątując z kucyka długie blond włosy.
-Umówiłam się z Casey'm - wyjaśniła.
-Na randkę? - dociekał tata.
-Dobrze wiesz, że nie podoba się nam gdy wychodzisz po zmroku - wtrąciła mama.
-Mam już siedemnaście lat - uświadomiłam im. - No i w końcu urodziny. Ten jeden raz. Proszę.
Patrzyłam na nich błagalnym wzrokiem tak długo, aż mi ulegli. Wyleciałam z domu szybko zakładając kurtkę.
Na parterze zauważyłam uchylone drzwi od naszej sąsiadki - starszej Grace.
-Dobry wieczór, pani Lincoln - powiedziałam.
Zatrzasnęła drzwi. Nie zdziwiło mnie to. Od zawsze była jakaś dziwna. Wyszłam na zewnątrz idąc chodnikiem w prawo.
Casey, gdy mówił "Na końcu ulicy", ma zazwyczaj na myśli okolice domu sąsiadów. Teraz było tak samo. Stał oparty o bramę wyczekując mnie.
-Cześć, Romeo - zażartowałam.
-"Julio! Zejdź do mnie, Julio! "-zacytował Szekspira.
-Mogę podejść. To dokąd mnie prowadzisz?
-Do pizzerii.
Trafił w mój czuły punkt. Na słowo" pizza "świeciły mi się oczy. Ruszyliśmy do naszego ulubionego lokalu. Tylko tam dawali tak dobre jedzenie.
-To cię nie dziwi, że twoi rodzice zabraniają ci wychodzić wieczorem? - zauważył Jones.
-Może trochę, ale jak się ich o to pytałam, zmieniali temat - odpowiedziałam.
-Czyli coś ukrywają.
-Coś na pewno.
Sprawa od dłuższego czasu nabierała tajemnicy. Rodzice bardzo dziwnie reagowali przy poruszaniu tematu nocnych wypadów. Zazwyczaj zaraz wyskakiwali do mnie, że mam się uczyć.
No i jeszcze jedna sprawa. W głowie non stop mam znak, który często rysuje. I przysięgłabym, że wczoraj, gdy wieszałam na lodówce listę zakupów ozdobioną tym symbolem, po dziesięciu minutach już jej nie było a w kuchni przebywał tylko tata.
Kwadrans później dotarliśmy do pizzerii. Usiedliśmy za stołem biorąc karty w ręce. Zamówiliśmy dwie pepperoni.
Nagle zauważyłam na odwrocie menu ten sam znak, który rysuje.
Kiedy kelner podszedł do nas zapytałam :
-Wie pan co oznacza ten symbol?
-Jaki symbol? - nie zrozumiał.
-Ten - pokazałam palcem na rysunek.
Facet przyjrzał się mu bliżej. No ile można gapić się na znak wielki jak melon?
-Ja tu niczego nie widzę - odparł.
Popatrzyłam na kartę. No przecież jest. Czarny i wielki.
-Kelner! - zawołał ktoś za mną.
Podszedł do osoby a ja przetarłam oczy. Cały czas widziałam ten symbol.
-Casey, widzisz tutaj czarny kwiat w obręczy? - spytałam.
Przyjrzał się biorąc kawałek pizzy.
-Nie - odpowiedział.
Ponownie spojrzał na kartkę. Jak nie było? Przecież go widziałam. Wszyscy mieli chwilową zaćmę czy to na zwariowałam? Odłożyłam kartę zamyślona.
Nagle usłyszałam jakieś jęki. Za mną, za oknem. Jakichś dwóch facetów i dziewczyna męczyło chłopaka mniej więcej w moim wieku. Kulił się otoczony przez nich krzycząc :
-Moje oczy!
Było to na tyle głośne, że nie sposób nie usłyszeć. A mimo to nikt nie zareagował. Nawet się nie odwracał. Co za znieczulica! Rzuciłam się pędem do drzwi i pobiegłam na tył lokalu.
Gdy dobiegłam, jeden z chłopaków wyciągnął miecz po czym wbił go w pierś nastolatka. Wrzasnęłam przerażona. Stałam tam w szoku zamiast uciekać. Cała trójka odwróciła się w moją stronę wybałuszając oczy z przerażenia. Jednak najbardziej patrzył na mnie Zakapturzony. Dopiero teraz zauważyłam, że to nie byli ludzie. Mężczyźni mieli tylko postawę ludzką, ale głowy przypominały... żółwie? No i mieli maski na pół twarzy - Zakapturzony szarofioletową a ten drugi szaroczerwoną. Dziewczyna natomiast była niebieska z kręconymi, włosami w kolorze jakiejś brązowej mieszanki, żeby nie powiedzieć tęczy. I wszyscy w ciemnych ubraniach, z mieczami.
Dalej gapiłam się na nich gdy nagle dobiegł do mnie Casey.
-April, co się dzieje? - zdziwił się.
-Widziałeś to? - spytałam.
Odwracając się nie zauważyłam ani tej trójki, ani zwłok chłopaka.
..............................
Pierwsze rozdziały będą mogły kojarzyć się niektórym z filmem "Dary anioła. Miasto Kości", ale to tylko na początku.
YOU ARE READING
Miasto Cieni
FanficApril O'Neil -zwykła dziewczyna, która żyje w normalnym Nowym Jorku i ma normalne życie... a przynajmniej tak jej się wydaje. Bo gdy spotyka dziwnego chłopaka, który nie jest człowiekiem jej świat wywraca się do góry nogami. Okazuje się, że nie jest...