Rozdział 3

19 5 8
                                    


-Podpisz jeszcze tutaj- dyrektor wskazującym palcem wskazał mi miejsce gdzie mam złożyć swój autograf.

I w taki oto sposób w dolnym prawym rogu dokumentu widniał wspaniały podpis „Rush Carten". Smith praktycznie wyrwał mi długopis z dłoni i włożył go do kieszonki od swojej koszuli.

Trochę rozbawiła mnie ta sytuacja. Panie, przecież nie zabiorę panu jakiegoś taniego długopisu. No bez przesady.

Pokręciłem z niedowierzaniem głowę i spojrzałem z politowaniem na mężyznę siedzącego za biurkiem.

-To wszystko?- zapytałem, a gdy nie odzyskałem odpowiedzi wstałem i miałem już wychodzić z gabinetu, ale zatrzymał mnie głos dyrektora:

-Rush, twoi rodzice chcieliby się z tobą skontaktować- poinformował mnie. Jego ton głosu był nagle łagodny i spokojny. Zupełnie jakby mi współczuł. Zabawne.

-Ja nie mam rodziców- rzuciłem z obojętnym wyrazem twarzy i opuściłem pokój.

„Twoi rodzice chcieliby się z tobą skontaktować"

Prychnąłem na samo wspomnienie tego zdania. Doprawdy to była największa herezja jaką było mi dane słyszeć w ciągu swojego życia.

Moi rodzice dawno zginęli.

To była śmierć tragiczna.

Tragiczna dla ich syna.

Syna, który, mimo iż rodziców swych posiadł, czuł się tak, jakby ich w ogóle nie miał.

Tak jakby zginęli śmiercią tragiczną.

Nie, moi rodzice wcale nie umarli, ale dla mnie nie istnieją. Są jak powietrze.

Są niewidzialni.

Nazwijcie mnie złym synem. Nazwijcie mnie draniem. Nazwijcie mnie niewdzięcznikiem. Jednak to nic nie zmieni. Dla mnie są po prostu nikim. Tak samo jak ja dla nich.

Widzicie to działa w dwie strony, jak ze wszystkim z resztą. Jesteś dla kogoś dobry to ta osoba prędzej, czy później dla ciebie też się taka staję.

To zabawne, że wszystko ze sobą się powiązuję. Mówią, że człowiek potrzebuję swojej „drugiej połówki", ale życie też jej potrzebuję.

-Uważaj, jak łazisz, Carten- warknął jeden z „szkolnych króli". Nazywał się Nicolas Leander, niewysoki, ciemny blondyn o szlachetnych rysach twarzy. Miał bogatych rodziców- prawników. Siedział w poprawczaku, ale nie doskwierała mu jakaś nie wygoda, czy utrudnienia z tym związane.

Spojrzałem się na niego bez jakichkolwiek emocji i w po prostu go wyminąłem. Beż żadnych docinek, czy rękoczynów, choć bardzo mnie korciło, by nie przywalić mu w tą ładną buźkę i ozdobić ją o kilka dodatkowych sińców.

Resztkami zdrowego rozsądku powstrzymałem się od tego i z dłońmi ukrytymi w kieszeniach bluz poszedłem do swojego pokoju spakować swoje rzeczy.

Szarpnąłem za klamkę od razu wpadając do pomieszczenia. Schyliłem się pod łóżko i wyciągnąłem średniej wielkości torbę. Zostawiając ją na ziemi podszedłem do szafy i zacząłem układać swoje ubrania do pościeli, a gdy wyjąłem już wszystkie zapakowałem je do torby. Nie było tego za wiele, więc bez problemu zostawiłem miejsce na jeszcze jedną niezbędną rzecz.

Pieniądze.

Naprzeciwko wejścia wisiał obraz. Nie było to jakieś wyjątkowe dzieło sztuki, ale mi i Sedowi bardzo ułatwiło życia.

Podszedłem bliżej i chwytając delikatnie za ramkę zdjąłem to coś z gwoździa wbitego do ściany. Uśmiechnąłem się pod nosem na widok otworu w ścianie, w którym znajdowała się czarna reklamówka z banknotami. Otworzyłem ją i rzuciłem okiem do wnętrza mojej małej „skarbonki".

JedenaścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz