Rozdział 8: Poza Kontrolą

51 3 0
                                    

   Kiedy tylko wybuchły pierwsze pożary, Shani obudziła się i pobiegła do Szpitala Melitele. Tam była potrzebna. Było jeszcze całkiem ciemno, ale panowało wielkie poruszenie. Wszystko wymknęło się spod kontroli Wiecznego Ognia. Do szpitala przychodzili ludzie i elfy, przynosili swoich przyjaciół lub sami byli ranni. Czasem przynosili też obcych. Shani nie mogła zająć się wszystkimi, a do pomocy miała tylko kilku medyków. Była bezsilna. Pomogła rannemu elfowi przekroczyć próg. Nieludzi chowali w przestronnej piwnicy, zaaranżowanej na salę medyczną. Elf szedł z trudem, oparł się na jej ramieniu i ciągnął za sobą ranną nogę. Przyjrzała się bliżej. Musiał mieć bardzo bliskie spotkanie ze strażą. Tylko ich bronie zadawały takie rany. Opatrzyła go i pobiegła do kolejnych rannych.

   -Lambert, zwolnij! Mój koń tego nie wytrzyma! Twój pewnie też... cholera, Lambert!
Wiedźmin nawet się nie obejrzał. Wpadł do miasta i przerąbał się przez strażników w bramie. Zwolnił i się rozejrzał. Niektóre budynki płonęły, straż świątynna walczyła z ludźmi i elfami, kobiety i dzieci płakały i przeszkadzały. Lambert widział jak jedna z nich wpada na strażnika, który uderza ją mocno w twarz. Odwrócił twarz i zobaczył wieżę kościoła ponad innymi budynkami. Ruszył w tamtą stronę, dźgając boki boczącej się klaczy. Miał tylko nadzieję, że nie jest za późno. Skag bezradnie ruszył za nim. Po raz kolejny.

   Shani ruszyła na górę i aż cofnęła się z przerażenia. Ktoś podłożył ogień pod drzwi, wybił wysokie okna i wymordował połowę rannych i część medyków. W szpitalu zapanował chaos. Odcięli jedyną drogę ucieczki. Ci, którzy byli w stanie się utrzymać na nogach, próbowali wdrapać się do okien. Nie udawało im się. Shani dołączyła do tłumiących ogień. Ale im też się nie udawało. Kiedy ogień zaczął się wdzierać do środka, uciekli na dół.

   Lambert z daleka dostrzegł ogień. I nie podobało mu się to. Skag zatrzymał się obok niego i zeskoczył z konia.
-Mam nadzieję, że wiesz co robisz.
-Mam nadzieję, że jest w środku. - Odparł sucho Lambert.
Przedarli się przez ludzi i Aardem położył na chwilę płomienie, by dostać się do środka. Skag wbiegł za nim. Prawie potknęli się o trupy leżące na podłodze. Część z nich zaczęła się przypalać, rozchodził się paskudny zapach palonej skóry. Lambert powoli się rozejrzał i pozwolił, by Skag pobiegł przodem.
-Na dole! - krzyknął po chwili i obaj zbiegli po schodach.

   -Shani! - krzyknął Lambert i poderwał dziewczynę. Była przytomna, ale kasłała i krztusiła się. - Zabieram cię, niezależnie od twojej decyzji. - Zakomunikował i wyszedł, przedzierając się ponownie przez płomienie z dziewczyną w ramionach.
-Zostawisz tam tych wszystkich rannych?
-Nic nie zrobię. Nie będę ich wynosić pojedynczo. Wracamy - warknął i złapał konia.
Shani nie stawiała oporu. Płakała, przyciskając twarz do ramienia wiedźmina. Objął ją i zmusił klacz do lawirowania między płonącymi chałupami.
-Nawet nie sprawdziłeś, czy jest tam Klaus. Gdyby był w mieście, pewnie by tam trafił.
-Nie ma go tam - szepnęła dziewczyna. - Uciekł, zanim wszystko się zaczęło. Odzyskał miecz i wyjechał razem z moją przyjaciółką.
Skag poczuł ukłucie zazdrości, ale zdecydował się na odnalezienie przyjaciela.

Koniec rozdziału 8.

☆☆☆
OD AUTORA
Jak widzicie, opowiadanie zmierza ku końcowi. Mam nadzieję, że jest napisane w miarę poprawnie, oczywiście jak zawsze liczę na konstruktywną krytykę. Jest mi miło, że ktoś to czyta 💕 Prawdopodobnie zamknę wszystko w kilku rozdziałach.

Szlakiem GryfaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz