Rozdział 10: Epilog

65 5 0
                                    

   -Nie, nie nie! - Mikah krzyknął i po chwili zaklął paskudnie. Nie mógł znaleźć wyjścia z pułapki. Kolejny dach zawalił się, sypiąc iskrami. Mikah krzyknął jeszcze raz, ale nikt nie przyszedł mu na pomoc. Na jednym z nielicznych zachowanych dachów przycupnął elf. Napiął łuk i wycelował w mężczyznę. Po chwili jednak opuścił broń, wykonał jakiś gest i zniknął. Mikah już wiedział, że nie ma szans na ratunek. Wyciągnął miecz i wbił go w swoją pierś. Wolał śmierć od ostrza niż powolne spłonięcie żywcem.

   -Merc, nie odchodź. Proszę cię. - Y'asper trzymał mocno chłodną dłoń dziewczyny.
-Y'asper... weź to. - wcisnęła mu w dłoń medalion. - Jeśli znajdziesz właściciela, zwróć go. Jeśli nie, zachowaj. - Odetchnęła i przymknęła powieki.
-Kocham cię, wiesz?
Nie odpowiedziała, a on mógł jedynie patrzeć, jak jej oddech powoli ustaje.

   -Wieczorem rozniecił ognisko i usiadł. Zaczął piec wcześniej ubitego jelenia. Reszta komanda uciekła lub została zabita. Został tylko on, nawet Merc go zostawiła. Siedział tak, patrząc w ogień, aż z lasu wyłonił się wiedźmin z kobietą.

   Elf powoli podszedł do drzewa pod którym pochował Merc. Przygładził świeżo usypany kopiec i położył na nim swój łuk. Oddał medalion, nic go już nie trzymało. Kołczan i miecz położył pod drzewem. Rozebrał się do koszuli i wspiął na drzewo. Zaplątał mocno sznur i przywiązał go do drzewa.

   Lambert zeskoczył z konia i podszedł do tablicy ogłoszeń. Wziął kilka zleceń i zaprowadził konia do stajni. Shani czekała już w karczmie. Posilili się i wynajęli pokój. Czekała ich bardzo długa rozmowa.

   -Klaus, porozmawiajmy. Zanim odejdziesz... musisz coś wiedzieć.
Wiedźmin skinął głową i wyszli do sadu. Przez chwilę patrzyli na zachodzące słońce, w końcu odezwał się Skag.
-Nie mogę pozostać bezczynny. Zrozumiem jeśli odejdziesz.
-O czym mówisz? - Klaus poczuł zakłopotanie.
-Kocham cię. Nie tylko jak brata. Naprawdę mi na tobie zależy. Przepraszam, nie powinienem był ci pozwalać jechać do tego przeklętego miasta. Przeze mnie prawie umarłeś. - Zbliżył się do przyjaciela, jedną dłoń kładąc mu na policzku, drugą w pasie.
-Nic się nie stało. Żyję. I ostatecznie po mnie wróciłeś. Lambert mi powiedział.
Skag zbliżył się jeszcze bardziej i delikatnie pocałował drugiego wiedźmina.
-Klaus? - usłyszeli cichy jęk. Odskoczyli od siebie momentalnie. Pomiędzy drzewami stała Mari, miała łzy w oczach. Słońce właśnie zaszło.

Koniec opowieści.

☆☆☆
OD AUTORA
Jak widzicie, opowiadanie jest krótsze od poprzedniego. Według mnie tamto było lepsze, bo pisałam je na kartce, a nie od razu w telefonie, ale w roku szkolnym wrócę do tradycyjnego pisania. Zdradzę teraz, że mam w planach krótkie opowiadanie (w sumie każde moje jest krótkie) o Lambercie i Aidenie i prawdopodobnie jeszcze krótsze Ves x Roche (być może one-shot). Nie chcę porzucać uniwersum wiedźmina, bo lubię łączyć ich wszystkich w dziwne pary (jak Lambert x Shani, czego nigdzie nie widziałam). To tyle, miło mi że ktoś to czyta, wszystkie pomysły na ciekawe opowiadania chętnie przyjmę, tak jak wszelką krytykę na temat tych. Lamberrt.

Szlakiem GryfaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz