Rozdział 4: Elfy

75 3 0
                                    

   -Cholera. Y'asper, pomóż mi. - Merc trzymała w ramionach ranną elfkę. Oberwała ona podczas przeprawy przez rzekę, kiedy spłoszył się jej koń. Ludzie Mikah gonili ich aż do linii wody, potem przestali.
-Nie mogę. I bądź ciszej. Zaraz nas złapią.
-Ona umrze.
-Nie umrze - warknął elf. Wbrew pozorom martwił się o kobietę, ponieważ cenił swoich ludzi. - Tylko siedź cicho. Zgubili nas za rzeką.
Siedzieli przez dłuższy czas w milczeniu. W końcu Y'asper podszedł do kobiety, żeby pomóc jej z ranną.
-Przebite płuco. Jednak umrze. Chodź Merc, musimy uciekać. Łap tyle koni, ile spotkasz po drodze. Pogubiliśmy się w tym lesie.

   -Shani, wstawaj - Mari lekko potrząsnęła jej ramieniem.
-Coś się stało? - Zapytała medyczka.
-Przeszukaliśmy miasto, ale medalionu nigdzie nie było. Postanowiliśmy więc popytać. I wiesz co? Wszystkie elfy Wiecznego Ognia, których nie powiesili i prawa ręka dowódcy, niejaka Merc Grind, uciekli. Ściga ich straż świątynna. Wiesz co to oznacza?
-Że Y'asper przestanie szmuglować elfy przez miasto?
-Że to idealny moment, żeby się stąd wymknąć. Z wiedźminem.
-Mari, to wcale nie jest takie proste.
-Tak, to jest proste. - powiedziała z naciskiem. - Shani, mamy jedyną szansę, by wydostać się bezpiecznie z miasta z wiedźminem. Proszę cię. Nie dam rady uciec sama.
-Przecież nie chcesz uciekać sama, tylko z Klausem. Dacie radę.
-Damy. Ale nie chcę cię zostawić.
-Między wami jest coś więcej?
-Czemu tak uważasz? - Mari zarumieniła się głęboko.
-Tak tylko pytam. Nie musisz odpowiadać.

   -Merc? - Y'asper zaniepokoił się. Kobieta miała tylko iść poszukać koni i ocalałych. Tymczasem czas płynął, a jej nigdzie nie było. - Merc!
Elf ruszył powoli, rozglądając się uważnie. Bał się zasadzki że strony świątynnych, wtedy byłoby po nich. Jego ludzie rozeszli się po lesie i mógł mieć tylko nadzieję, że uciekli. Z daleka zobaczył błysk w krzakach. Poszedł w tamtą stronę. Na ziemi leżała srebrna głowa gryfa na łańcuszku. Podniósł medalion i schował go w kieszeni kurtki. Kiedy się wyprostował, do jego uszu dotarły odgłosy walki. Ruszył za odgłosami, mierząc z łuku. Merc walczyła zawzięcie z trójką porządnie uzbrojonych ludzi. Szybko posłał jednego do piachu celnym strzałem. Drugi gwałtownie się zatrzymał, a dziewczyna korzystając z jego nieuwagi, wbiła mu miecz w gardło. Trzeci skorzystał z okazji i przewrócił ją na ziemię, miażdżąc jej kolano. Y'asper rzucił sztyletem. Trafił żołnierza prosto w kark, który odsłonił, pochylając głowę. Elf zabrał strzałę i sztylet i pochylił się nad kobietą.
-Merc, jak do tego doszło?
-Otoczyli mnie, uciekaj. Jest ich tu za dużo. Zebrali chyba całą straż świątynną.
Y'asper pokręcił głową i podniósł dziewczynę, zarzucając ją sobie na ramię. Jęknęła z bólu, kiedy naruszył uszkodzone kolano. Złapał dwa konie i ruszyli na zachód. Po drodze znaleźli kilka elfów z oddziału, większość jednak zginęła w lesie z rąk straży. Słońce właśnie zachodziło.

Koniec rozdziału 4.

Szlakiem GryfaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz