Rozdział 3: Skag

87 5 0
                                    

   Lambert wyszedł z karczmy, by zaczerpnąć świeżego powietrza. W środku panował nieznośny zaduch i smród. Stał oparty o drewniany płotek i patrzył w rozgwieżdżone niebo.
-Lambert, wilku! - Usłyszał wołanie i od razu poznał ten głos.
-Mało was już na tym świecie. Chyba do grobu się nie spieszysz?
Tuż przed nim stanął wysoki, gładko ogolony mężczyzna o kocich oczach. Uścisnęli sobie dłonie.
-Ile to już lat, wilku?
-Będzie ze trzy. A ty sam?
-Ano - przytaknął. - Z Klausem rozdzieliliśmy się przed Oxenfurtem. Mówię mu "nie jedź tam, niebezpieczne miasto, wiedźminów zabijają, nieludzi tępią". A ten swoje. Że sprawę ma i nie odpuści. Nie powinienem mu pozwalać... teraz już pewnie kwiatki od spodu wącha.
-Rzeczywiście. Bywa tam niebezpiecznie ostatnimi czasy - bezwiednie potarł bok, który jeszcze się dobrze nie zagoił. - Jeśli chcesz, możesz się tam zabrać ze mną. We dwóch raźniej, w mieście każdy załatwi swoje sprawy i wyjedziemy, nim cokolwiek się stanie.
-Ty też tam jedziesz? Głupiś?
-Jeśli nie chcesz, pojadę sam. Jak usłyszę coś na temat Klausa, dam znać. Bywaj, Gryfie.
-Lambert, czekaj. Pojadę z tobą. Nie mogę zostawić przyjaciela, kiedy jest szansa, że żyje.
   Lambert poczuł ukłucie złości, ale nie na wiedźmina. Na siebie. Tymi słowami nieświadomie rozdrapał świeże jeszcze rany.
-Skag.
Wiedźmin odwrócił się w jego stronę z niemym pytaniem na twarzy.
-Jutro o świcie ruszam.

   -Jednak przyszedłeś. 
-Nie mógłbym zostawić przyjaciela po raz drugi.
-Już wiemy, czemu Gryfy wyginęły...
-Dlatego że szkoła się rozpadła. Przestała istnieć, kiedy ty dostawałeś pierwsze manto od Vesemira. Nieraz u was zimowałem, pamiętam. 
-Niewielu was zostało.
-Niewielu nas zostało.
Powoli wychodziło słońce. Wiedźmini przygotowali konie i ruszyli w kierunku miasta. Czekały ich długie dwa dni drogi. Zapowiadała się ładna pogoda.

   -Shani, możemy porozmawiać? - Mari wyglądała na zmartwioną.
-O co chodzi?
-Ale... nie tutaj.
Dziewczyny wyszły do ogrodu przy szpitalu. W południe mało kto tu przychodził.
-Coś się stało?
-Rozmawiałam z wiedźminem.
-Wiem, długo cię nie było. Dowiedziałaś się czegoś ciekawego?
-Ukradli mu medalion. Obiecałam, że spróbujemy go znaleźć. Głowa gryfa.
-Gryf? - Shani lekko się zdziwiła. - Lambert mówił, że pozostałe szkoły dawno przestały istnieć... że oprócz Wilków spotyka się jeszcze jakieś Koty, a Niedźwiedzi nawet on nie poznał. Ciekawe. Mówił coś więcej?
-Zaatakowały go elfy, ale już wtedy był ranny. Uciekł, gubiąc medalion. Schował się i tam zasłabł, znaleźli go ci mężczyźni i przyprowadzili tutaj.
-Dużo ryzykowali.
-Słyszałaś co się dzieje w mieście? - Mari zmieniła temat.
-Coś mi się obiło. Jakiś bunt, wieszali elfy Y'aspera rano.
-Shani, musimy uciekać. Dopóki możemy. Szykuje się niezła rozróba.
-Nie możemy tego wszystkiego tak zostawić.
-Jeśli zostaniemy, zginiemy wszyscy. Pomożemy ewakuować tylu rannych, ilu damy rady. I uciekniemy. Shani, proszę cię. Nie możemy tu zostać - dziewczyna panikowała coraz bardziej. - Shani!
   Medyczka nie wiedziała co zrobić. Z jednej strony Mari mogła mieć rację, z drugiej jednak wolała najpierw rozeznać się w sytuacji. Jej rozmyślania przerwała przyjaciółka, która przytuliła ją gwałtownie i pobiegła z powrotem do środka.
   Shani powoli ruszyła za nią.

Koniec rozdziału 3.

Szlakiem GryfaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz