Dzieło na płótnie

549 24 7
                                    

W mediach piosenka, która zainspirowała mnie do napisania tego opowiadania.

Paring: Levi x Eren

Typ: yaoi, bdsm

Ilość słów: 7512

Levi był dla Erena kimś w rodzaju boga lub też istotą wykreowaną przez sam jego byt. Każde jego słowo było absolutne, powtarzał je w głowie jak modlitwę, zapamiętywał w dalekiej otchłani swojego umysłu. Można byłoby pomyśleć, że to jakże naiwna i być może jednostronna, nastoletnia pierwsza miłość.

Otóż nie. Tych dwojga łączyła dość osobliwa relacja - Pan i uległy. Warunek był jeden - własne uczucia nie mają prawa bytu, należy je schować i ukryć głęboko w sobie, tak, aby jedna osoba nie musiała obawiać się odpowiedzialności zakochania się w niej przez drugą.

,,Miłość - to uczucie z pewnością było obce Levi'owi "- myślał Eren. 

Dla niego liczył się tylko seks oraz własne poczucie wartości. Był najbardziej egoistyczną osobą, jaką kiedykolwiek poznał. Po prawdzie, Jaeger twierdził, że mężczyzna nie widział nic poza czubkiem własnego nosa.

I to dla niego liczyło się najbardziej.

Nie chciał, aby ten okazywał mu szacunek. Nauczył się żyć bez poznania uczucia bezpieczeństwa oraz bliskości. Oboje natomiast odczuwali silną potrzebę pielęgnowania oraz uściśniania ich anormalnej relacji. Dopełniali się wzajemnie i w kontraście żyli zupełnie innymi koncepcjami świata. Levi Ackerman - przystojny brunet o nieziemsko czarujących oczach oraz znacznie młodszy od niego Eren Jaeger, który z wyglądu przypominał trochę swojego Pana, jednakże ich rysy twarzy znacznie się różniły. Starszy z nich miał dorosłą, wybudowaną sylwetkę, a także wyraźnie zaznaczony, ostry podbródek, co nadawało mu srogiego, a nawet nieprzyjemnego wyglądu. Z kolei twarz Erena przypominała raczej dziecięcą buzię, która dopiero zaczyna nabierać odpowiednich kształtów.

Podłoga była zimna.

Cały swój umysł skupiał na tej jednej, żałośnie prostej myśli. Zawsze potrzebował wyobrażać sobie, że tak naprawdę jest żywy. Że wcale nie umarł. Nawet przez chwilę był na tyle niemądry, że sam uwierzył, iż znajduje się teraz daleko stąd. Że jest na złotej łące, wyciągniętej wprost z bajki i właściwie mógłby być gdziekolwiek, ale podłoga była zimna i jego kolana marzły, a ciało ogarnęła gęsia skórka.

Czasem był nawet z siebie dumny. To tak, jakby był alpinistą, z całych sił i uparcie dążącym na sam szczyt w najgorszym momencie, gdy wszystkie jego palce odmarzają. Mówił sobie, że robi coś wielkiego, nie mógł się nad tym zastanawiać, ponieważ niewyobrażalną rzeczą było sprzeciwić się komuś, kto jest na równi z bogiem, gdy jednocześnie jest się tak uporczywie małym, a jeszcze mniej się znaczy i wszystko mogłoby się rozpaść, a nawet w gorszym przypadku rozkruszyć na kawałki, tak, że z jego życia nie zostanie nic. Cóż on by wtedy począł? Czy miałby odwagę spojrzeć w lustro, gdyby Pan nie istniał?

Klęczał przed nim, a jedynym elementem jego ubioru była bielizna. Niepokoił go brak reakcji ze strony Pana, po prostu mu się przyglądał i nie mówił nic. Wprawiało go to w wewnętrzne zniecierpliwienie, potęgowało chaos, jaki panował w jego głowie. Przełknął głośno ślinę, po czym poruszył znacznie brwią, ale nawet to nie powstrzymało niekomfortowej ciszy. Nienawidził okazywać strachu, chociaż w duchu bał się tej relacji i nigdy nie czuł się bezpieczny. Upragnione uczucie spokoju oraz spełnienia było tylko iluzją i ucieczką od rzeczywistości. To nie Levi go karał, on karał sam siebie. Kontrolował swój oddech z trudem, nie mógł pozwolić na własne nieopanowanie. Dyskretnie wbijał paznokcie w wewnętrzną stronę swoich dłoni, układając je w półkole.

OneshotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz