Rozdział 4

216 11 0
                                    

{perspektywa Pansy}

Wyszłam z pokoju i stukając botkami zeszłam do jadalni. Przy stole siedzieli już moi rodzice. Spojrzałam na nich spode łba i krytycznym okiem stwierdziłam, że śniadanie było wyjątkowo skąpe. I tak mi dziękują za wierną służbę i poświęcenie dla Śmierciożerców.
- Pansy - szepnęła moja matka.
- Siadaj - zarządził ojciec.
Kłapnęłam na swoje krzesło.
- Wczoraj odwiedził cię jeden z naszych.
- Prawda - potwierdziłam.
- I dał pewnego rodzaju zadanie.
- Też prawda - odparłam poirytowanym głosem. Nudziło mi się.
- Zgodziłaś się?
- A nie wiesz?
- Nie - odparła za ojca moja rodzicielka.
Wzruszyłam ramionami. Nasze szeregi potrafią być czasami bardzo niezorganizowane, a przez to - niedoinformowane. Zdarzało się to rzadko, ale jednak.
- Aha - prychnęłam. - Tak, ojcze. Zgodziłam się.
- Wspaniale - mruknął mój ojciec. - Cieszę się, że podjęłaś dobrą decyzję.
- A ja nie. Córciu, wiesz na co się piszesz? - spytała matka.
- Tak.
- Będziesz musiała wyjść za mąż. Zanim dokończysz to... zadanie - powiedziała.
- Bardzo dobrze. Mi to pasuje. Tym bardziej, że zawsze chciałam go poślubić.
- Ale. Wiesz. Że. I. Tak. Ja. Bym. Zdecydował. Za. Kogo. Wyjdziesz - wysyczał ojciec.
- No.
- Dobrze, dobrze. Pansy. Zacznij jeść śniadanie.
- Dobrze, mamo.
Niechętnie zabrałam się za jajecznicę z pomidorami i grzybami na wierzchu. Nigdy tego nie lubiłam.

*magia*czasu*

- O wilku mowa - mruknęłam do Zabini'ego, gdy w drzwiach jego komnaty pojawiła się Narcyza.
- Witamy panią Malfoy - parsknął kpiąco Blaise.
- I starszy narybek Śmierciożerców, w wydaniu tych najgłupszych - znacząco spojrzała na mnie i Mulata.
- Dzień dobry Narcyzo.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry - warknęła w odpowiedzi na moje przywitanie. Przewróciłam oczami.
- Co cię tu sprowadza? Właśnie rozmawialiśmy - Blaise dał nacisk na ostatnie słowo, żeby dać do zrozumienia kobiecie, że nie było żadnych... Sytuacji intymnych. Tak to nazwę.
- Och, doprawdy? - uniosła kpiąco brew. - No cóż, Czarny Pan mnie tu przysłał.
Spojrzeliśmy po sobie.
- Bo..?
- Panna Parkinson. Idziesz ze mną. Zabini zostajesz tutaj. Teraz.
Niechętnie i z ociąganiem poszłam za Śmierciożerczynią i matką mojego ukochanego. Taka miłość to bujda, ale utrzymuję, że serio tak jest. A ja po prostu chcę mu się dobrać do szlachetności jaką ma pod spodniami. Mrr.... Zacisnęłam nogi, bo pojawiło się lekkie pożądanie. Tak to się chyba mówi.
- Czemu mam za tobą iść?
- Nie mów do mnie na "ty", Parkinson.
- To czemu mam za panią iść?
- Bo nasz Lord tak kazał.
To zdanie wyraźnie dało mi do zrozumienia, że sprawa jest ważna i mam się zamknąć.
- Okej - szepnęłam, ale Narcyza Malfoy najwyraźniej tego nie usłyszała. I dobrze. Jakoś nigdy specjalnie nie lubiałam matki Draco. Wręcz przeciwnie - nie cierpię jej. I miałam nieodparte i najprawdopodobniej prawdziwe wrażenie, że ona również za mną nie przepada. Bo nigdy nie pałała sympatią do mojej rodziny, a do mnie w szczególności.

*magia*czasu*

Szybka wspinaczka po ciemnozielonych schodach i razem z Narcyzą Malfoy, znienawidzoną przeze mnie blondynką, stałyśmy przed obskurnymi czarnymi drzwiami. Kobieta nacisnęła na masywną klamkę i wpuściła mnie do pomieszczenia. Na dowiedzenia usłyszałam "oby cię Czarny Pan zabił ty suko". Tak. Wczoraj pani Malfoy dowiedziała się o treści zadania swojego syna. Jedynie sam obiekt wykonawczy, czyli mój cudowny Dracuś, nie wiedział co go czeka. Z tego, czego się dowiedziałam od Blaise'a, wie tylko, że ma zadanie. Zabini też nie wie co Malfoy będzie musiał zrobić. Nikt nie wie. Prócz obecnego Lorda, moich rodziców i rodziców Draco. O wilku mowa. Hehe. Po raz kolejny w tym dniu. Na masywnym fotelu siedział nasz Pan, a na dwóch stołkach z trzech stojących obok siedzieli Draco Malfoy i jego ojciec - Lucjusz. Ten drugi na mój widok skrzywił usta i zacisnął je w wąską linię, a jego brwi się zmarszczyli w gniewnym wyrazie. No tak. On wszystko wie. Draco za to patrzył na mnie pytająco, by zaraz przenieść wzrok na swojego rodzica. Twarz Lucjusza Malfoy'a momentalnie przybrała maskę obojętności i skrytości zarazem.
- Witam, mój Panie - skłoniłam się lekko przed Voldziem. Tak tak, tego Czarnego Pana nigdy się nie bałam. To taki mały Zabini. Bardziej dziecinny od Mulata. I umie tylko wydawać rozkazy. Nie zabija. Nie rzuca klątwami. Nie krzywdzi. Nie spotyka się z jeńcami, tylko każe podwładnym zabijać. Taki mięczak. Nawet czytać w myślach nie umie.
- Parkinson. Usiądź - wskazał mi stołek obok starszego Śmierciożercy. Westchnęłam, ale posłusznie usiadłam obok blondyna. Nie ma co zadzierać z idiotą. Jeszcze wpadnie na jakiś debilny pomysł, co u niego jest wyjątkowo proste. Zawsze ma pomysły z dupy wzięte.
- Panie... - zaczął Malfoy.
- Tak, Draconie?
- Czy... Czy ja mógłbym się wreszcie dowiedzieć na czym polegać ma moje zadanie? I co ma z tym wspólnego ona? - "ona" było wypowiedziane z niechęcią i obrzydzeniem, ale w tamtej sytuacji byłam pewna, że to tylko gra przed jego nienawidzącym mnie ojcem.
- Panna Parkinson będzie towarzyszyła ci w twoim zadaniu i wykona go razem z tobą. Bez swojej wzajemnej pomocy nie dacie rady go wykonać - drugie zdanie powiedział, gdy Draco otworzył usta, by wyrazić swój protest. Jak słodko... Fuj jeśli już. Udaje niedostępnego. No no. Obniżałam dyskretnie usta, czując, że muszę dać jakiś upust swojej chęci zaciągnięcia go do łóżka.
- Aha - mruknął chłopak.
- No. Grzeczny chłopiec - usta Czarnego Pana wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu.
- A co do drugiego pytania... Panie? - głos zabrał Lucjusz.
- Już już. Otóż Draco...

***

Ave!
Wprawdzie nie był odepchnął komów, ale nie wytrzymałam. ❤️❤️❤️. Dobra, mam nadzieję, że było ciekawie, a jakie zadanie miał Draco dowiecie się w następnym rozdziale. Oby nikt nie był zawiedzony 😉.

~Quiasnae~

Drugi Lord VoldemortOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz