"Uśmiech losu można zobaczyć nawet w tych najciemniejszych chwilach, jeżeli pamięta się żeby zapalić światło." ~ J.K.Rowling
***
Obserwował sprawną pracę skrzatów w odbiciu podłużnego lustra. Silna magia jaką od nich wyczuwał, tak bezdusznie spętana i zależna od czystokrwistych rodzin, aż prosiła się o uwolnienie, wykorzystanie do najróżniejszych celów. Gdy skończyły i ostatni pomocnik zniknął, poprzysiągł sobie, że kiedyś zrobi z niej użytek. Zależy jak dobrze potoczą się plany i czy uda mu się zrealizować dzisiejsze zamiary.
Uśmiechnął się do siebie i bezróżdżkowo usunął niepożądaną Ulizannę z włosów, by zasłonić bliznę w kształcie błyskawicy. Czuł podekscytowanie Voldemorta napływające ze znajdującego się wewnątrz niego horkruksa równie mocno, co swoje własne. Oboje czekali na ten dzień wystarczająco długo, choć z nieco innych powodów. Wiedział, że to się zdarzy już od kilku lat, lecz nawet po osiągnięciu pełnoletności postanowił poczekać parę miesięcy, tak na wszelki wypadek. Musiał być pewny, że jego magiczna zdolność ustabilizowała się wystarczająco.
Słysząc pukanie do drzwi, wziął swoją różdżkę z ostrokrzewu, bliźniaczą do tej cisowej, należącej do Czarnego Pana, schował do rękawa szaty i wyszedł niespiesznie z pokoju.
Tylko po to, by czyjeś ramiona mocno zacisnęły się wokół niego. Już miał rzucić jakąś bolesną klątwę, gdy poczuł znajomy zapach połączony z cichym mamrotaniem. Rozluźnił się odrobinę, odwzajemniając delikatnie natarczywy uścisk. Nieczęsto pozwalał komukolwiek zainicjować kontakt fizyczny, nawet ten niespodziewany, gdyż prawie każdy kończył się bólem psychicznym wywołany wspomnieniami, ale to Draco, jego jedyny wyjątek.
- Wszystko będzie dobrze, naprawdę, obiecuję... - wypowiedział niekontrolowanie słowa niby tak niewiele znaczące, a tak wiele warte, przywołujące obraz przeszłości.
Niepewnie otworzył opuchnięte od płaczu oczy i westchnął bezgłośnie, czując ciepło bijące z puszystej pościeli i miękkiego materaca. Chociaż chciał uwierzyć w słowa porywaczo-bohatera, wiedział, że nic nie jest za darmo, tym bardziej dla takiego dziwaka jak on.
Wuj Vernon często powtarzał, że wokół niego dzieją się różne nienaturalne (na pewno nie magiczne, zawsze żałował użycia tego słowa!) rzeczy, bo był takim samym dziwadłem jak jego rodzice. Nigdy nie okazywał jak bardzo bolało zachowanie wujostwa, jak bardzo pragnął prawdziwej, kochającej rodziny, ujawnianie słabości dawało tylko kolejne powody do zmieszania go z błotem.
Zaskoczył z łóżka, nie czując się zbyt pewnie w tak dużym pomieszczeniu. W komórce pod schodami nigdy nie miał za dużo miejsca ani światła, dlatego sytuacja w jakiej się znalazł wydawała się całkowicie nienaturalna. Drgnął z zaskoczenia, gdy zauważył chłopca o prawie białych włosach przy progu drzwi, który podszedł do niego prawie podskakując z nogi na nogę.
- Uratowałem ci życie, nie musisz mi dziękować - powiedział dumnie, przyglądając się dużymi, szarymi oczami. - A tak poza tym to jestem Draco. - Ośmiolatek wyciągnął gwałtownie rękę do mniejszego chłopca, który odskoczył jak oparzony, bojąc się uderzenia, które miało nigdy nie nadejść. Blondyn zmizerniał na ten widok, a jego zapał osłabł. - Nie musisz się mnie bać. Obiecuję, że twój głupi wujek już cię nie skrzywdzi. Ani nikt inny.
Harry uśmiechnął się smutno do swoich myśli i oddalił Dracona na odległość ramion. Nadal był niższy o parę cali i miał nadzieję, że starszy nastolatek nie urośnie więcej, bo będzie wyglądał przy nim śmiesznie. Bez słowa złapał dłoń przyjaciela i nie puścił przez całą drogę, aż do sali tronowej. Spostrzegł, że bezwiednie rysuje kciukiem niewidzialne kółka na wierzchu alabastrowej skóry, lecz nie zaprzestał uspokajającej czynności.
- Spokojnie Draco, wszystko pójdzie według planu - widząc wątpliwości w szarych oczach, westchnął zirytowany. - Czyżbyś nie wierzył w moje możliwości? Jak ja mam żyć bez ratującego mnie z opałów, bohatera wierzącego w moje umiejętności?
Dziedzic rodziny Malfoy rozchmurzył się nieco i wyglądał jakby chciał coś dodać, lecz zamiast tego ścisnął mocniej dłoń zielonookiego, nim ją puścił by oprzeć się o ścianę obok drzwi. Potter ponownie westchnął, świadomy, że blondyn nie zamierza czekać na niego aż do końca, a następnie wszedł na salę.
Siedem postaci klęczących w półkolu przed tronem z czaszek nie zdziwiło nastolatka, spodziewał się tego. Voldemort, który zawsze wierzył, że siódemka to najsilniejsza magiczna liczba, siedział w milczeniu i czekał, przyglądając mu się z zainteresowaniem wypisanym na twarzy.
Nie chciał tego robić. Ale tak samo jak nie chciał, tak bardzo tego pragnął i nie zamierzał się łatwo poddać. Klęknął przed swoim Panem i pochylił głowę w geście poddania, lecz głos miał pewny.
- Panie, pozwól mi przyjąć twój Znak, który będę nosił z dumą, by pokazać światu moją lojalność i wierność wobec twoich przekonań.
Serce biło jak szalone, gdy długie, kościste palce zacisnęły się władczo na przegubie, a cisowa różdżka wbiła się boleśnie w lewe przedramię.
Zrobi to.
Czarny Pan wysyczał w wężomowie Morsmorde, gdy Harry zacisnął rękę na swojej różdżce, jednocześnie czując delikatne mrowienie wcześniej przygotowanych run, wyciętych sztyletem wokół pasa.
Pragnie to zrobić.
Pomimo odczuwanej agonii odnalazł źródło magii Voldemorta, tuż przy samym rdzeniu, a następnie otoczył ją używając do tego jednego niewerbalnego zaklęcia. Na tyle silnego, że byłby w stanie zniszczyć połowę Londynu z pomocą takiej ilości mocy.
Zrobił to.
Miał pod kontrolą magię samego Lorda Voldemorta, przepowiednia się spełniła.
Albowiem niemożność zabicia, nie wyklucza pokonania kogoś.
Uśmiechnął się z satysfakcją, czując ogarniające ciało odprężenie. Niczego nieświadomy Czarny Pan odwzajemnił się lekkim wykrzywieniem wąskich warg, nie spodziewając się jaki chaos w świecie wywoła klęczący przed nim nastolatek.
CZYTASZ
Nie tak miało być |DRARRY|✔
FanfictionAlbus Dumledore żyjąc kilkanaście lat w zaprzeczeniu swoich własnych błędów zaczyna żałować podjętych decyzji. Niestety, za późno, szkoda już została wyrządzona. Czyli co by było, gdyby Harry Potter nie potrafił kochać. _____________________ W fanfi...