〰ADRIEN〰
Jestem debilem. Jestem największym idiotą na świecie. Jestem skończonym kretynem. Idiotą. Palantem. Dupkiem. I najgorszym mężem na świecie. Kim ja się do cholery stałem? Stałem się taki sam jak mój ojciec.
Wszystko zaczęło się wtedy, gdy dostałem się do tego cholernego zespołu badawczego. Zacząłem więcej czasu spędzać na uczelni, niekiedy siedziałem tam aż do zmierzchu, marząc jedynie o własnym łóżku i poduszce. To wszystko wysysało ze mnie całą chęć do życia i całą radość. Zacząłem się rzadziej odzywać do mojej żony i stałem się dla niej oschły i zimny. Nie mówiłem już do niej tych wszystkich słów, które zawsze kierowałem pod jej adresem. Nie mówiłem jej, jak bardzo ją kocham, co niegdyś robiłem bez przerwy. Nie przypominałem jej, jaka jest piękna, czy wspaniała i niesamowita, co powtarzałem każdego ranka przez pierwsze cztery lata po ślubie.
Taki był ze mnie wspaniały mąż, że nawet nie zauważyłem, kiedy wyniosła się z sypialni. Przez cały czas myślałem, że po prostu kładzie się późno i wstaje wcześniej ode mnie. Nie zauważyłem też, kiedy wyprowadziła się z domu. Dopiero gdy Plagg się na mnie wydarł, zauważyłem, że jej już nie ma, a było to ponad tydzień po fakcie. Próbowałem się do niej dodzwonić, ale miała wyłączony telefon.
Jestem nikim. Nikim bez niej u boku.
Miesiąc po tym, gdy ona się wyprowadziła, zrobiłem to samo. Nie mogłem tam mieszkać, nie bez niej. Rzuciłem studia, bo to wszystko właśnie przez te całe badania się stało. Na co mi te całe studia, skoro nie było przy mnie tej najważniejszej osoby.
Moje mieszkanie znajduje się w najgorszej dzielnicy w mieście. Na ulicach pełno odpadów i wszędzie unosi się dziwny zapach. Czasem strach jest wychodzić na zewnątrz, bo po zmroku grasują różne szemrane typy. Ja wychodzę jedynie do baru, który jest w podpiwniczeniu mojej rozsypującej się kamienicy.
Z początku wychodziłem na jakieś zakupy i po ser dla Plagga, jednak z czasem wolałem się pogrążyć we własnej rozpaczy i ściągnąłem pierścień, tym samym pozbywając się kwami.
Moje mieszkanie to jeden wielki syf. Po całej podłodze walają się ubrania, różne inne rzeczy i puste butelki po alkoholu, nierzadko rozbite.
Tamtego dnia był Sylwester i po raz pierwszy postanowiłem iść dalej niż do baru na jakieś śmieciowe żarcie. Postanowiłem zobaczyć, co słychać w mieście.
Umyłem się porządnie i zgoliłem prawie półroczny zarost. Ubrałem swoje jedyne czyste ubranie, czyli czarne jeansy i zielony sweter.
Podświadomie przyszedłem pod nasz dom. Pamiętam, jak go dostaliśmy. To było po podróży poślubnej. Wróciliśmy zmęczeni z naszej szalonej podróży po Europie do naszego mieszkania i coś nam w nim nie pasowało. Po oględzinach stwierdziliśmy, że nie ma w nim naszych rzeczy osobistych i ubrań. Po chwili znaleźliśmy na poduszkach list od rodziców i komplet jakichś kluczy. W liście był podany adres i to, że ten dom to prezent ślubny od naszych rodziców. Było nam wtedy tak dobrze, ale ja musiałem to wszystko zepsuć.
Jakaś duża koperta wystająca ze skrzynki na listy przykuła moją uwagę. Wyjąłem ją i otworzywszy, zacząłem czytać jej zawartość. Prawie nogi się pode mną ugięły, kiedy przeczytałem nagłówek.
- Co ja najlepszego zrobiłem? - zadałem sam sobie retoryczne pytanie.
Przeczytałem jej nowy adres i pędem ruszyłem w tamtą stronę. Byłem pewien, że wróciła do rodziców. Mogłem wezwać taksówkę, żeby było szybciej, ale był Sylwester, a co za tym idzie, całe miasto było zakorkowane bardziej niż w pozostałe dni w roku.
Wbiegłem na odpowiednią klatkę schodową i szukałem mieszkania numer siedemnaście. Pożądany lokal odnalazłem dopiero na trzecim piętrze. Złapałem kilka głębszych wdechów na uspokojenie i zastukałem w drzwi, które po chwili otworzyła Marinette. Tak dawno jej nie widziałem.
- Ou, to tylko ty. - cofnęła się i otworzyła szerzej drzwi. Wszedłem do środka. - Nie potrzebnie się fatygowałeś. - powiedziała, opierając się tyłem o niewielki stolik. - Podpisane dokumenty mogłeś odesłać do kancelarii, adres masz na odwrocie. - wskazała na kopertę.
- Ja... - zawahałem się. - Ja to podpiszę, tylko powiedz mi, że naprawdę tego chcesz, że przestałaś mnie kochać i żałujesz tego wszystkiego. - zbliżyłem się do niej.
Patrzyła na mnie dłuższą chwilę bez słowa, po czym zakryła twarz dłońmi i zaczęła szlochać.
- Ja nie... nie mogę. - jej szloch przybrał na sile. - Jestem taka głupia... Ja nadal cię koch-cham. - powiedziała cicho. - Skoro ty mnie już nie kochasz, to jest jedyne wyjście. - nadal szlochała.
Przytuliłem ją do siebie i poczułem, jak Mari zaciska swoje dłonie na moim zielonym swetrze.
- Nigdy nie przestałem cię kochać, Księżniczko. - wyznałem zgodnie z prawdą, opierając swój podbródek na czubku jej głowy. - Po prostu stałem się największym kretynem na świecie, kiedy pozwoliłem ci odejść.
- Nie zaprzeczę. - podniosła głowę i na mnie spojrzała.
Położyłem dłonie na jej policzkach i zacząłem ścierać kciukami ślady po łzach. Cały czas patrzyłem głęboko w te niesamowicie błękitne oczy, które zawsze kochałem. Powoli zacząłem przybliżać swoją twarz do jej, by w końcu połączyć nasze usta w upragnionym przeze mnie pocałunku. Tak bardzo mi tego brakowało.
👹👹👹
CZYTASZ
Koniec Tajemnic ||Miraculous||✔
FanfictionPo długich poszukiwaniach nareszcie udaje się odnaleźć kryjówkę nieaktywnego od kilku lat Władcy Ciem. Jaki związek ma ten złoczyńca z rodziną Agreste? Kto kryje się pod maską Ćmy? Co takiego wydarzy się podczas bitwy ostatecznej? Co takiego wydarz...