Rozdział 15

122 17 18
                                    

Droga do szpitala dłużyła się. Powodem mógł być fakt, iż nie odwiedzałam dzieci od trzech dni. Wuja dostał trochę wolnego i chciałam spędzić ten czas z nim. Był jedynym członkiem rodziny, z którym zawsze mogłam szczerze porozmawiać na każdy temat. Przychylałam się wręcz do teorii o posiadaniu z nim lepszego kontaktu niż z rodzicami. To wujek zawsze w jakiś sposób traktował mnie inaczej. Potrafił wysłuchać i miałam wrażenie, że szanował moje zdanie, był gotowy je przeanalizować i podyskutować, nie skreślając mnie od razu ze względu na wiek. Możliwe, iż dlatego tak bardzo go szanowałam. W ciągu tych trzech dni odbyliśmy parę długich, szczerych rozmów. Potrzebowałam tego. Opowiedziałam mu o Cassandrze, Damianie, Richardzie i Carlu. Wspomniałam o tym, jak zauważyłam w sobie kilka zmian, nie zapominając również dokładniej wyjaśnić powód pofarbowania włosów. Jedyną rzeczą jaką przemilczałam był Nieznajomy i wszystko co się z nim wiążę. On był w jakiś sposób mój. Moją tajemnicą, snem, marzeniem... Ptakiem.

Wkroczyłam na oddział, czując, jak zdenerwowanie opuszcza moje ciało. Postanowiłam zajrzeć do reszty dzieci, a sale numer trzy i pięć zostawić na sam koniec, jako zwieńczenie udanego dnia.

Maggie gdy mnie zobaczyła, rzuciła mi się na szyję. Jeremy poprosił o nauczenie jeszcze kilku karcianych gier, a dziewczyny z jedynki zarzucały mnie prośbami o zgraniu następnych utworów na ich telefony, gdyż wszystkie zadeklarowały uwielbienie do piosenek, które im puściłam. Przez cały ten czas śmiałam się, rozmawiałam i posyłałam uśmiechy dzieciom. Ich buzie wydawały się przez te momenty mniej blade, oczy bardziej prawdziwe, a ruchy zdrowsze. 
Tym oto sposobem w ciągu kilku godzin bawiłam się lalkami z Maggie i udawałam, że parapet to lodowa pustynia, czytałam i uczyłam się razem z chłopakami podstawowych zasad pokera, a z dziewczynami tańczyłam do "Paradise City" Guns N' Roses. I byłam szczęśliwa, naprawdę.

Uśmiechnęłam się pewniej i weszłam do sali numer trzy. Jedna dziewczynka czytała książkę, druga miała podłączone słuchawki. Spojrzałam na łóżko Rachel. Było puste.

— Ach te badania — westchnęłam pod nosem i opuściłam pomieszczenie. 

Skierowałam się do pokoju pielęgniarek z zamiarem zapytania o dziewczynkę. Zapukałam i czekałam. Drzwi otworzyły się po kilku sekundach. 

— Dzień dobry — przywitałam się. — Przepraszam, że pytam, ale czy Rachel z sali numer trzy jest na badaniach? Chciałam ją odwiedzić, ale zauważyłam, że łóżko jest puste. 

Oczy pielęgniarki nie wyrażały żadnych emocji tak samo jak jej głos:

— Przykro mi, ale dziewczynka nie żyje. Umarła trzy dni temu w nocy z poniedziałku na wtorek. 

Drzwi zamknęły się przed moim nosem. Zostałam sama z informacją o śmierci wychowanki ptaków. 

Nogi pokierowały mnie w stronę łazienki. Stanęłam przed niewielkim lustrem i spojrzałam na swoje odbicie. Temperatura w pomieszczeniu rosła. Powietrze zaczynało wirować, naciskało na mnie, chciało mnie udusić, zaczęło wrzeć, paliło moją skórę, smażyło moje płuca. Odwróciłam się ze świadomością, że muszę szybko wyjść, inaczej się ugotuję. 
W łazience zrobiło się zimno. Przerażający chłód wbił się w moje kości, pociął je na kawałki, ukrył się między nimi i na nowo je złożył. Gdybym mogła, zaczęłabym szczękać zębami, ale nie potrafiłam. Zamarzłam.

Wypadłam na korytarz i osunęłam się na najbliższe krzesło. Spojrzałam w sufit. Zamierzałam zostać w takiej pozycji przez wieczność. Zastygnąć, skamienieć, stężeć. 

Nawet nie zauważyłam pielęgniarki, która usiadła koło mnie. To ona pozwoliła mi zanieść żurawie Rachel, to ona wpuściła mnie do Noaha. A teraz znowu znajdowała się obok mnie. 

I Ptaki Już Nie ŚpiewająOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz