#10.

685 93 17
                                    

Mitras, Centrala Żandarmerii

       Najgorsza była cisza.

       Od suchego przesłuchania i wepchnięcia z powrotem do celi, nie zajrzał tutaj nikt, jakby decydowanie o jej dalszym życiu — mimo dość jasnego postawienia sprawy przez Sanesa — przestało nagle wszystkich interesować.

       Coraz intensywniej utwierdzała się w przekonaniu, że oszalała, by po chwili wyrzucać sobie podły, ucieczkowy sceptycyzm, bo nie była nawet pewna, czy atak na Trost faktycznie się wydarzył, czy może był tylko blefem stanowiącym kolejne zagranie psychologiczne generała mające ostatecznie ją zgnieść. Parę minut w gabinecie Sanesa wystarczyło, by Inez dowiedziała się o jego umiejętnościach o wiele więcej, niż w ciągu lat słuchania koszarowych, niepoprawnych politycznie legend o Pierwszej Brygadzie Żandarmerii z Mitras.

       Nie potrafiła jeść ani spać, lecz gdy wiedziała, że jest zbyt wycieńczona, niemal siłą zmuszała się do kęsa czerstwego chleba i paru łyków wody o mulistym, ohydnym smaku. Wtedy, gdy żałosny skrawek jedzenia dotykał ust, gdy rósł w nich do nieskończoności i namiękał śliną, czuła skurcz gardła, żołądka oraz wszystkich wnętrzności; czuła ten wstrętny ból odrzucenia przedmiotu, ból napinający mięśnie, wyciskający łzy, roszący ciało gęsią skórką i przyspieszone bicie serca, jakby za moment miała wypluć ostatnie podrygi swojej walki o życie i własny bunt przeciw temu, co zagrażało.

Wewnątrz, na zewnątrz, wszędzie...

       Rzeczywiste odłamki świata kruszyły się w popiół na samą myśl o przełamanym Murze; być może właśnie dlatego wolała odczytywać słowa Żandarma jako blef — byle tylko zatrzymać machinę wyobrażeniową, ten miażdżący, jadowity oddech śmierci, krzyku i chaosu, byle sądzić, do ostatniej chwili, że ojciec żyje, a zasłyszana na korytarzu wiadomość o ataku na jej rodzinne miasto to po prostu kolejna część jakiejś chorej gry psychologicznej, w którą wplątał ją Djel.

Ale po co?

        Gdy zaczynała się nad tym wszystkim zastanawiać, czuła, że słabnie, choć wcześniej uważała własną słabość za wyczerpaną, doskonale zdając sobie sprawę, że już dawno sięgnęła dna. Po raz kolejny doświadczała tego nieukierunkowanego w nic konkretnego wstrętu, tego wstydu. Nie umiała zliczyć razów, kiedy popełniała błąd, odrzucając na moment myśl o nieprawdzie.

       Wtedy — w koszmarach i surrealistycznych makabreskach, jakie tworzył umysł — widziała walące się Mury, nekropolia z czaszek i rozkawałkowanych ciał; setki Martinów, Ing, Auerbachów...

       Słyszała syczący fosfor i wapń: tę stałą, upiorną muzykę rozkładu połączoną z wrzaskiem pożeranych, których ostatnim żałosnym marzeniem było umrzeć jak człowiek. Wyobrażała sobie ludzi desperacko napierających na nieprzełamane Mury i to, czym stają się w obliczu zagrożenia: tarło przerażonych zwierząt, tokowisko, chaos.

Popiskująca suka biegająca z kąta w kąt...

Ona.

       Od rzeczywistości — poza zgniecioną psychiką — oddzielała ją lodowata, lepka krata nosząca znamiona setek zmęczonych bezczynnością palców. Inez patrzyła na to wszystko jak na rzucenie się w przepaść, którą sama dla siebie nazwała nieskończonością.

Bo czy to kiedyś się skończy?

       W gardle miała tyle słów, klejonych przez pięć lat, jak pieczołowicie pieszczony model. Te słowa — kamienie milowe dla ludzkości czekające na podatny grunt, na którym ktoś zacznie od nowa, właśnie, od ostatniego słowa-kamienia. A jednak... Tu była jedynie cisza i groźna przestrzeń, a w nich groźba końca świata; świata, który nie potrzebował takich jak ona.

acte gratuit | shingeki no kyojinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz