#20.

821 87 53
                                    

Mur Rose, Centrala Zwiadowców

       Obudziła się rano z bólem głowy i suchością w gardle. Podejrzewała, że dziś wszyscy będą snuli się po Centrali jak skacowane cienie żołnierzy. Pierwszy dzień mobilizacji przeciągnął się niemal do poranka. Pamiętała, że po kilku głębszych dała się namówić na partię stukułki, za co teraz głośno karciła się w myślach, bo prawdopodobnie przez to wypiła jeszcze więcej. Zaczęły się nietrzeźwe rozmowy.

O tym, jak było za murem.

       Rozważnie selekcjonowała informacje, pamiętając o „rozkazie milczenia", a przynajmniej taką miała nadzieję. Kiedy poschodzili się żołnierze, po prostu szukała zwyczajnej, znajomej twarzy, którą mogłaby pamiętać sprzed pięciu lat, lecz poza kilkoma oficerami z odprawy niekojarzonymi wtedy nawet z widzenia, żadnej nie znalazła.

       To było druzgocące; fakt przemijania, rozpływania się ludzkich drobin, ten bolesny egzystencjalny konkret, który z każdym kolejnym łykiem alkoholu wydawał jej się coraz bardziej atakujący, bardziej ostry. Podobno po tamtej wyprawie Zwiadowcy wrócili tak zdziesiątkowani, że zatwardziały, nieugięty i zawsze bohaterski Shadis karzący defetystę na równi z dezerterem, sam się poddał i pękł w czasie przemarszu przez Shinganshinę, która zaraz potem została zmieciona z powierzchni ziemi.

       Inez wcześniej sądziła, że dymisja była efektem kontuzji uniemożliwiającej mu dalsze dowodzenie. W czasie ceremonii widziała generała przelotnie, lecz nie zamierzała ani stawać z nim twarzą w twarz, ani oddawać mu honoru; poniekąd to on wpakował ją w całe to bagno czymś, co nazwał szansą przysłużenia się ludzkości jako krótkowzroczny, pozbawiony marzeń tchórz. Być może nie była już tą samą zbuntowaną przeciw idiotycznym rozkazom Schneider, być może spokorniała i czuła się kompletnie zagubiona w wojsku, i być może szukała sobie wymówek, żeby tylko obarczyć kogoś własną winą, ale to jedno nadal się nie zmieniło i — po sprawdzeniu samej siebie — była zmuszona stwierdzić, że gardzi Shadisem tak samo, jak kiedyś.

       W miarę upojenia w Zwiadowcach wzmagały się strach i niepokój. Każdy, kto wczoraj czerpał z życia pełnymi garściami, przekonany był, że to już ostatni raz i chciał wycisnąć niego jak najwięcej.

Ostatnie razy.

       Tak, pamiętała doskonale ten fenomen ostatnich razów tańczących na granicy umowy ze stopniowo oswajaną śmiercią. Starała się to skutecznie wypierać pracą. W końcu — w ciągu kilku dni przełamała barierę permanentnego zmęczenia; niedosypianie od powrotu przestało jej przeszkadzać i zaczynała wierzyć w to, że przekraczanie granic własnej fizjologii zahartuje ją psychicznie.

       Usiadła przy biurku. Spojrzała na kartkę, starając się wyprostować w myślach falujące na papierze linie. Ślizg gryfu po papierze działał na nią dziś terapeutycznie:

„Dzień drugi:
Etapy: wyzyskanie momentu odradzania się wiary w zwycięstwo ludzkości, w podjęcie się kolejnej Wyprawy. Celem wyprawy jest stworzenie nowej koncepcji odbicia Muru Maria i jej stopniowa realizacja. Podstawą koncepcji jest równanie:

zwiad w czystej postaci = powodzenie akcji

1) polecenia w formie numerowanych rozkazów;

2) oddzielenie się dystansem dowódcy;

3) wypracowanie w sobie chłodu i pragmatyzmu;

Osiemnastu ludzi. Rozdysponować osobowości. Oddziaływać. Podział zadań. Zaopatrzenie. Pomoc w rozładunku.

acte gratuit | shingeki no kyojinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz