#46.

695 53 141
                                    

Mitras

       Erwin stał w oknie, patrząc na rozległe perspektywy miasta zlane z ponurą bielą nieba. Ta rozpłynniona i niewyraźna pogoda zakłócała jego porządkujące się myśli. Chmara czarnych ptaków przecięła mleczną jasność otoczenia. Smith zmrużył oczy; powoli miał dość tego chmurnego i niedostępnego miasta. Nie przywykł jeszcze do swojej tymczasowej kwatery, tęskniąc za wonią juchtowych skór panującą w Centrali za Rose.

       Cisza rosła; miał wrażenie, że z każdą kolejną chwilą głuchość pomieszczenia rozszerza się i rozchodzi. Rzucił krótkie spojrzenie na ciężki stół z jasnego drewna, na którym porozkładał  dokumenty, chcąc je przejrzeć ponownie i upewnić się, że jego rozegranie własnej partii na spotkaniu z Zackleyem nie miało lepszej alternatywy.

Czas się kończy.

       Poluzował przesadnie zaciśnięte pod szyją bolo i usiadł nad papierami.

       Nie próbował nawet myśleć o tym, na jakim etapie dokumentacji jest Oddział Specjalny, skoro i jego teczki były pełne skrótów myślowych i roboczych notatek. Dwoma palcami delikatnie rozmasował skroń. Przez chwilę wydawało mu się, że to w jego głowie rozległo się jakieś irytujące łomotanie i dopiero gdy spojrzał na masywną ramę drzwi, zdał sobie sprawę, że ktoś naprawdę za nimi stoi. Nie doczytawszy zdania do końca, energicznie wstał z krzesła.

       Na korytarzu czekał wyprostowany żołnierz z przewieszoną przez ramię szarfą i kaburą przy pasie. Złożywszy ręce w salut, wyprostował się i wyciągnął w stronę Erwina jakiś dokument.

— Rozumiem — Smith odezwał się sucho, zatrzymując wzrok na kaligraficznym, wytwornym podpisie, który zdradzał, że piszący mocno i zdecydowanie przyciskał pióro do kartki. — Dziękuję.

       Żołnierz skinął głową i złączył obcasy na znak odmeldowania. Erwin na powrót zacisnął bolo na swojej szyi, chwycił jedną z teczek i wyszedł z pokoju. Korytarz wydawał się nie mieć końca, więc Smith przyspieszył kroku, pokonując cały dystans na wdechu. Kiedy stanął przed drzwiami naczelnika, cicho wypuścił powietrze i skinął głową do stojącego przed gabinetem dyżurnego.

       Zackley siedział przy biurku jak zazwyczaj — bez kurtki, jedynie w koszuli i szelkach. Odkąd Erwin pamiętał, głównodowodzący rezygnował z wierzchniej części munduru, jakby sztywny materiał krępował mu ruchy.

       Nigdy za to nie potrafił odgadnąć jego twarzy. Zacisnął rękę w pięść i przyłożył do klatki piersiowej, uświadamiając sobie, że teraz ma swój własny, okaleczony sposób salutowania. Jego oczy spotkały wzrok naczelnika, który bez zbędnych słów wskazał na krzesło naprzeciwko siebie.

— Pewnie zastanawiasz się, dlaczego wezwałem cię między posiedzeniami.

— Jeśli mam być szczery, to spodziewałem się tego — odparł Smith swoim spokojnym, wibrującym tonem. Powiększone w szkłach okularów oczy Zackleya wydały mu się przez chwilę dziwnie wyłupiaste, żabie. — Właściwie głęboko na to liczyłem.

— Znam cię już tyle lat, a nie mogę być pewien, że zdołałem cię rozszyfrować. — Erwin nawet się nie poruszył. Sam od ostatniej rozmowy z Pyxisem i Nilem doszedł do wniosku, że nie jest pewien własnych deliberacji dotyczących głównodowodzącego. Nie popierał polityki zaszczuwania lordów z byłej rady, bo wiedział, że w czyich rękach nie skończyłaby władza, ich wpływy i majątki wciąż pozostają faktem, a drastyczna konfiskata czy więzienie zachwiałyby całą finansową i przemysłową strukturą w obrębie Murów. — Domyślam się, że twoi żołnierze mają pełne ręce roboty, a dyplomatyczne kwestie, którym nie można odmówić też rzeczowości, były przede wszystkim działaniem na zwłokę. — Erwin uniósł brodę i wyprostował się, myśląc, czy to tylko psychologiczna gra, czy już podstęp.

acte gratuit | shingeki no kyojinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz