Księga XI

923 82 44
                                    

           

— ON! — wrzasnął Norwid, patrząc na "to".

— Jesteśmy skończeni! Jesteśmy skończeni! — krzyczał Juliusz, chwytając się za głowę.

— Uspokój się i nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów — powolnym i spokojnym głosem nakazał towarzyszowi Adam.

— Heniu, ja ci wszystko wyjaśnię... — jąkał się Norwid, przed którego oczami stał zdenerwowany Sienkiewicz.

— Wyjaśnisz? WYJAŚNISZ?! — wrzeszczał Sienkiewicz. — Leżysz w łóżku! Przywiązany do łóżka jesteś, Cyprianie! I to w obecności tej... tej... Elizy... — W oczach Henia pojawiły się łzy. — Mickiewiczu, pewnie jesteś równie zawiedziony jak ja.

— W zasadzie to nie, bo widzisz ja tu byłem z nimi od samego początku...

— ŻE W TRÓJKĘ?! — krzyknął Sienkiewicz, po czym chwycił się za głowę i spojrzał na Elizę. Upuścił tym samym "To", które trzymał w rękach.

— Heniu, ale to jest... — Mickiewicz nie mógł odnaleźć właściwego słowa. Bardzo prawdopodobne, że po prostu nie znał żadnego, które byłoby w stanie w odpowiedni sposób określić "To" i to, co widziały jego oczy, nieustannie przeskakujące między podłogą i autorem najlepszego przewodnika turystycznego "Quo vadis".

Henryk padł na kolana.

— To jest trójkąt! — dokończył za Mickiewicza. — Nie spodziewałem się tego. Nie po tobie, Elizo. — Rzucił "To" w stronę ognia, ale książka wylądowała tuż obok, czego nikt nie zauważył. — Ostatni raz ci zaufałem. To "To" miało być dziełem mojego życia. To "To" opisało moje dzieciństwo, Elizo. Zaufałem ci, naprawdę zaufałem, gdy kazałaś traumę zapisać na papierze. Od tego zacząłem swoją karierę! A teraz wszystko przepadło! Niech choćby król Stefan sobie to weźmie. Nie obchodzi mnie to. Nienawidzę cię, Elizo. Nienawidzę! — krzyknął, otarł łzy i wybiegł.

— Nie, Heniu, to nie tak jak myślisz! — Juliusz starał się ratować resztki reputacji Eli.

Ale Henia już nie było.

— Cudownie. Zszargaliśmy reputację Eli, a sami wyszliśmy na biseksualistów wielbiących trójkąty — podsumował Mickiewicz z ponurą miną.

— Znaczy wiecie... — wtrącił się, o dziwo, Norwid. — W zasadzie to nas tu jest trzech chłopa, ale oficjalnie Julisz jest kobietą, więc... STOP! Dlaczego ja wam to tłumaczę!? — Sięgnął za siebie i wcisnął przycisk ukryty w oparciu łóżka; rozległ się dźwięk syreny — Straże!

— Skąd ty masz pieniądze na opłacanie strażników? — To jedyne, co Juliuszowi wpadło do głowy w tej sytuacji.

— Musimy stąd uciekać! — Mickiewicz chwycił Słowackiego pod łokieć i jeszcze w ostatnim momencie zdążył zabrać ze sobą "To". Dlaczego — sam nie wiedział. Coś w głowie krzyczało wręcz, że "To" nie może zostać samo na pastwę Norwida.

***

Wieszczowie wpadli na salę balową. Tłum, porozdzielany na małe grupki, otaczali ubrani na czarno żołnierze w przypominających kaski astronautów hełmach.

— O, nie — szepnął Adam. — To się dobrze nie skończy.

Pośrodku nich wszystkich stał Ignacy Krasicki. W przeciwieństwie do pozostałych ludzi, jego otaczał pierścień złożony z dwunastu mnichów. Wszyscy krzyczeli.

— Ja, Trzeci Wieszcz, wojnę domową śpiewam więc i głoszę, wojnę okrutną, bez broni, bez miecza, rycerzów bosych i nagich po trosze; samo ich tylko męstwo ubezpiecza — wojnę międzywieszczowską. Nie śmiejcie się, proszę: godna litości ułomność człowiecza! Śmiejcie się wreszcie, mimo wasze śmiéchy Przecież ja powiem, co robili Dwaj Wieszcze z Norwidem! — recytował Krasicki podniośle, dumnie, a przy ostatnich wersach wskazał na Mickiewicza, Słowackiego i Norwida.

— Adaś — szepnął Julek — ja wiem, że w naszym tandemie to ja jestem tym głupszym, ale czy on przypadkiem nie pomylił siebie z Krasińskim?

— Kto go tu zaprosił?! — wtrącił się Norwid.

— Cicho, Cyprian — burknął Adam. — O co nas oskarżasz, Ignacy?

— IGNACY!? Zamilcz, marny pisarzyno. Jam jest Napoleon Stanisław Adam Feliks Zygmunt Krasiński, największy z wszystkich profetów i... — nie dokończył, gdyż Słowacki wkroczył w jego zdanie.

— Więc dlaczego cytujesz Ignacego?

— Nie cytuję go — fuknął Krasicki jak obrażone dziecko. — Jam to napisał i swym własnym nazwiskiem, Krasiński, podpisałem. To Gutenberg zapisał me nazwisko nie tak, jak trzeba było!

— Ekscelencjo, proszę się nie wygłupiać — skomentował Adam.

— O co chodzi z tymi dwunastoma mnichami? Kółko różańcowe? — Słowacki wskazał na mężczyzn, którzy stali obok Krasickiego.

— Nie, to przedstawicielstwo Dominikanów i Karmelitów. To nimi inspirowałem się, pisząc "Monachomachię". Jak widzicie, są jak najbardziej pogodzeni. — W tym momencie któryś z zakonników czknął głośno, a Krasicki poczerwieniał po uszy. — Przyszli was spalić na stosie. Możecie potraktować ich jak zakonniczą inkwizycję, której nikt się nie spodziewał!

Norwid chciał zapytać jakim prawem się to wszystko dzieje, ale Krasicki go uprzedził:

— Poza tym — zwrócił się do zebranych — chciałbym coś ogłosić. Po pierwsze, pod tą maską — wskazał na "Elę" — ukrywa się Juliusz Słowacki. — Po sali rozszedł się dźwięk wciąganego powietrza, gdy jeden z mnichów podbiegł do Julka i odsłonił jego twarz. — Po drugie, i być może najważniejsze, widoczny przed nami Kamil Norwid jest w rzeczywistości Cyprianem, który jedynie upozorował swą śmierć, by zyskać pieniądze i sławę. — Tłum odpowiedział jeszcze większym westchnieniem. — Dlatego z tego miejsca skazuję tych oszustów na śmierć za zdradę profesji wieszcza. — Ktoś załkał. — Mickiewicz również podzieli ich los jako współwinny, gdyż, pomimo wiedzy, wspierał ich w swoich poczynaniach. Żołnierze, aresztować ich!

Kiedy sytuacja wydawała się tragiczna, Słowacki przejął inicjatywę.

— Nie poddam się wam, panowie — rzekł spokojnie Juliusz do żołnierzy. — Ani wam, ni Krasickiemu siebie nie oddam w ręce, choćby sam przyszedł po mnie, to się nie oddam jemu, miasto będzie pamiętało i mówiły polskie dziatki, które dziś w kołyskach leżą i historię tę posłyszą, wspomną sobie, że w tym dniu piękne słowa ostatnie wygłosił Juliusz Słowacki, Wieszcz, kochanek, poeta największy. — I Juliusz zapłakał, a w czasie, gdy odwracał uwagę zgromadzonych, pewna osoba na sali podeszła Krasickiego od tyłu. To był Henryk.

— Panie, zachowaj czujność. On chce odwrócić twoją uwagę.

Ale wtedy ktoś stanął między Wieszczami a zapaloną, samozwańczą Inkwizycją — Karolina Sobańska, na której widok Mickiewicz znieruchomiał.

— Moi kochani — odezwała się, zacierając ręce jak diabeł tuż przed podpisaniem cyrografu. — Postawię sprawę jasno. Nie obchodzi mnie nic poza Adalkiem. — Mickiewicz wytrzeszczył oczy, słysząc takie zdrobnienie. Sobańska strzeliła kośćmi palców. — Oddajcie mi go, a nikomu nic nie zrobię.

Ignacy, znając Sobańską, zrozumiał sytuację.

— No dobrze, może pójść z tobą, ale macie natychmiast opuścić to miejsce. Co się tyczy reszty — do lochu z nimi.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 17, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Przygody Julka i AdasiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz