Siedząc na krawędzi znanego mi dotąd świata mam wrażenie, że jestem w klatce. Uwięziona przez własną świadomość, że coś może być tam na dole, wracam codziennie w to samo miejsce. Potrafię przesiedzieć nawet cały dzień wpatrując się w tą pustkę pode mną. Nieraz zastanawiałam się, czy może by tam nie wskoczyć, dowiedzieć się rzeczy, która trapi mnie najbardziej. Jednak strach za każdym razem paraliżuje mnie, jakby chciał powiedzieć "Dopóki ja tu jestem, nie zrobisz nic". Kiedyś powiedziałam to cioci Margaret, przyjaciółce mojej zmarłej mamy, która mnie wychowała. Nie wiem nawet, czy chcę do tego wracać myślami. Miesiące spędzone u psychologa i ciągłe powtarzanie od wszystkich, że mam przecież całe życie przed sobą. To sprawiło, że nigdy już nie otworzyłam się na nikogo. Prawie nikogo. Jedno dziecko z całego społeczeństwa ignorantów i tchórzy mnie zrozumiało.
Znów zwiesiłam smętnie głowę. Od niedawna jest to chyba mój nawyk.
Moje nogi zwisają w dół, dając mi złudny obraz tego, że dotykam swoimi stopami tej ciemności. Skrzywiłam się wiedząc, że to tylko złudzenie. Gdzie jestem? W bardzo niebezpiecznym miejscu. Na samym rogu znanego nam - ludziom świata. Od kiedy tylko sięgam pamięcią, wiem że nikogo nie obchodzi co się kryje na dole, ani po drugiej stronie urwiska. Jest na tyle głębokie i bezkresne, że widać tylko spowijającą wszystko czerń. Nasze państwo to tak naprawdę pięć skał wielkości dwudziestu dużych pół uprawnych. Owe skały łączą mosty, które są jedynymi drogami. Reszta to nieprzejednana ciemność.- Paula!
Odwracam się w stronę, z której dobiega dźwięk mojego imienia. Widzę biegnącą osóbkę. Dziesięcioletniego chłopca o kruczoczarnych włosach, które sięgały mu ledwo za uszy i niebieskich niczym niebo oczach, pelnych radości. Ubrany w białą bluzkę z kolorowym parasolem oraz niebieskie spodenki i sandałki, zatrzymuje się kilka metrów przede mną, po czym schyla się i łapie za kolana.
Uśmiechnęłam się lekko widząc zaróżowione policzki od biegu i szeroki uśmiech na dziecięcej twarzy.
Odgarnęłam za ucho moje słomiane włosy, odsunęłam się od krawędzi i wstałam otrzepując śnieżnobiałą sukienkę, którą dostałam na moje ostatnie urodziny. Była dosyć skromna, bez żadnych dodatków, falbanek, czy koronki. Zwykły materiał na grubych ramiączkach, bez dekoltu i prawie do kolan. Moja ulubiona.
Podeszłam do swojego małego przyjaciela po czym kucnęłam, by nasze oczy były mniej więcej na równi. Nawet jak na swój wiek był dosyć niski i nie lubił, gdy mu to wypominałam. Zawsze tak śmiesznie marszczył nosek, gdy się złościł.- Witaj Marco, co cię sprowadza tutaj? - spytałam spokojnie i miło, choć tak naprawdę zdziwiła mnie jego obecność w tym miejscu.
Wszystkie matki na świecie, gdyby tu przyjechały zrobiły by wszystko, by ich dzieci nawet nie pomyślały, żeby przyjść w to miejsce. Wystarczy jeden zły ruch, potknięcie się, krok, a ślad po tobie zaginie. Wielu nadal się dziwi, czemu ja tutaj cały czas przebywam. Jednak, czy to pierwszy raz kiedy jestem w miejscu, w którym nie powinno mnie być?
- Szukałem cię. - powiedział nadal mając uśmiech przylepiony do twarzy, a ręce do kolan. - Byłem już chyba wszędzie, a od rana nikt cię nie widział. Więc od razu przyszedłem tu.
Uśmiechnęłam się kątem ust. Choć Marco był małym chłopcem, to traktowałam go jak mojego najlepszego przyjaciela. Dzieliła nas jedynie różnica wiekowa. On miał dziesięć lat, a ja dziewiętnaście. Jest dla mnie jak młodszy brat, ktorego nie miałam. Byłam sama od kiedy pamiętam. Zresztą czemu się dziwić?
Ocknęłam się w niemal chorobliwie białym pomieszczeniu. Leżałam tam jakiś czas, jednak dopiero po czasie lekarze stwierdzili u mnie amnezję.
Nie pamiętałam nic. Jedynie co mi wytłumaczono to to, że w moim domu doszło do pożaru. Wszyscy z mojej rodziny spłonęli, a ja zostałam przysypana belkami na strychu. Cudem przeżyłam takie skoncentrowanie dwutlenku węgla. Nikt nic więcej nie mówił, choć bardzo chciałam wiedzieć wszystko.