Rozdział Trzeci. CURTAIN

321 31 12
                                    

Z płócienną torbą przewieszoną przez lewe ramię przekraczałam właśnie przejście dla pieszych, zmuszając kierowcę jakiegoś samochodu bez dachu, by przerwał na chwilę swoją podróż i obrzucił mnie poirytowanym spojrzeniem, dudniąc długimi palcami w deskę rozdzielczą.

Było już po jedenastej, ale przystanek znajdował się już naprawdę niedaleko, więc nawet ja, z moim prawdziwie żółwim tempem, jakie dziś obrałam, nie mogłam spóźnić się na umówione spotkanie.

I rzeczywiście nie spóźniłam się. Dotarłam na miejsce dwie minuty przed ustalonym czasem i zamierzałam przeczekać te dwie minuty za jakimś drzewem, jednak, widząc Harry'ego, który siedział na ławce ze skrzyżowanymi nogami i książką na kolanach, zdecydowałam się, że zrobię ten wyjątek, pojawiając się przy nim nieco wcześniej. Więc podeszłam.

Uwagę zwrócił na mnie dopiero, gdy trąciłam go w ramię. Nerwowo zamknął książkę, usiłując ukryć przede mną jej treść i nakrył wierzch dłońmi.

- Czy to kamasutra? - spytałam, śmiejąc się cicho, a on spojrzał na mnie, jak wydawało mi się z wyrzutem, lecz prędko okazało się, że nie miałam racji, bo też się zaśmiał.

- To coś znacznie gorszego - zapewnił mnie, odkrywając nazwisko autora i tytuł czytanej lektury.

Joseph Foster. Brzoza.

Na okładce znajdował się pień tytułowej brzozy, a raczej wyjątkowo źle skadrowane zdjęcie rzeczonego pnia, litery składające się na intytulację napisano przesadnie ozdobną czcionką i książka po prostu musiała być gorsza od kamasutry.

- Czy to podręcznik przyrodnika? - zapytałam.

- Szczerze chciałbym, by tak właśnie było - westchnął. - Każdy podręcznik byłby lepszy od tego bełkotu.

- Więc dlaczego to czytasz? - zdziwiłam się. Byłam jedną z tych osób, które chciały przeczytać wszystko, co dobre na świecie, dlatego nawet nie przyszłoby mi do głowy, żeby sięgnąć po słabą książkę i tracić na nią czas.

- Z obowiązku, tak sądzę - uśmiechnął się, po czym wstał z ławki. - Znów masz na sobie bardzo ładną sukienkę.

Poczułam, jak się czerwienię i nie chciałam tego.

Czerwony to kolor ostrych lasek, czy nie tak mówiłaś?
Tak, kurwa, ale nie wtedy, gdy występuje na ich twarzach.

Postanowiłam więc ukryć moje zakłopotanie, podchodząc do rozkładu jazdy, z którego wyczytałam, że autobus, który zawiezie nas prosto pod kaplicę, ma zamiar dotrzeć do nas dopiero za dwadzieścia minut, co oznaczało, że na pogrzebie pojawimy się prawdopodobnie równo z jego rozpoczęciem, co z kolei oznaczało, że Harry nie będzie miał czasu, by przebrać się gdziekolwiek na miejscu.

- Przebieraj się - rzuciłam torbę w jego ręce, a on złapał ją i spojrzał na mnie zdezorientowany. - Tylko postaraj się nie wytrzepać mi podpasek na chodnik, bo będziesz musiał je zbierać, a ja będę musiała to nagrać, bo nie przegapię takiej okazji.

- Mam się przebierać tutaj? - spytał, kiedy już przestał rechotać.

- Rozejrzyj się - poradziłam, a on, ku mojemu zdziwieniu, wykonał polecenie. - Czy widzisz tutaj kogoś oprócz mnie?

- Wystarczasz, żebym tego nie robił - oznajmił, odkładając moją torbę na ławkę. Zrobił to bardzo ostrożnie, widocznie wziął sobie do serca tę gadkę o podpaskach. I słusznie.

- Odwrócę się - zaoferowałam wielkodusznie. - Albo przebierzesz się tutaj, albo będziemy wyglądali, jakbyśmy zerwali się z choinki.

- Mówi się urwali - poprawił mnie, ale był widocznie zrezygnowany i czułam, że wygrałam. - Daj mi te ubrania.

MILK |h.s|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz