Mistrzyni miecza

91 11 4
                                    

Dedykacja dla Tyrion-Stark
Wierciłam się strasznie na moim tapczanie. Nie mogłam zasnąć. W głowie ciągle miałam obraz odjeżdżających przyjaciółek i ich ojca. Mieli oni szczęście, że Gryffindor nie wyruszył w pościg za nimi. Zamiast tego ogłosił całemu światu czarodziei, że Tris, Bella, Furia i Salazar to najgorsi z najgorszych przestępców. Zdenerwowało mnie to. Jak zareagowała moja matka na wieść o ucieczce Slytherinów? Obiecała lwu, że razem złapią ,,przestępców". Nie wiedziałam, jak ona może zapomnieć te wszystkie lata przyjaźni między nią a Salazarem.
Wierciłam się i rzucałam na boki. Wszystkie wydarzenia z dzisiejszego dnia nie dawały mi spokoju. Przypadkowo obudziłam Lily Lestrange.
- Mogłabyś przestać! Niektórzy próbują tutaj zasnąć!- darła się dziewczyna.
- Przepraszam, że ciebie obudziłam. Po prostu nie mogę zasnąć przez wydarzenia z dzisiaj.- wyznałam.
Lily spojrzała na mnie swoimi zielonymi oczami pełnymi troski. Podeszła do mnie.
- Salazar obiecał, że jeszcze się zobaczycie, tak?- spytała. Kiwnęłam głową.
- On jest jednym z najbardziej porządnych ludzi na świecie. Nie składałby nic niewartych przysiąg. Przecież on zawsze mówi ,,Słowa mają wielką wartość. Każdy kto ich używa musi to robić mądrze...
- ...gdyż wtedy pokazuje, że zasługuje na zdolność mowy" - dokończyłam cytat Salazara.
- Widzisz nie trułby nam każdej lekcji tym cytatem, gdyby nie wierzył, że mówi z sensem. Powiedział coś, więc to dotrzyma. Zobaczysz kiedyś swoje przyjaciółki i nauczyciela. Do tej pory ja i Jaime będziemy twoimi przyjaciółmi.- obiecała Lily.- Moje słowa są równie wartościowe jak węża. Teraz, śpij, mała krukonko.
Słowa Lily trochę mnie uspokoiły. Położyłam się wygodnie. Zamknęłam oczy. Wkrótce zasnęłam

***
W moim śnie byłam w dziwnym pomieszczeniu. Ściany był przyozdobione skórą z węża oraz kijami i pomalowane na zielono. W środku stało dwadzieścia osiem posągów. Każdy z nich przedstawiał człowieka z wężem. Rzeźby budziły podziw. Były wykonane precyzyjnie. Można przyznać, że zbyt precyzyjnie. W sali był posąg Salazara, Belli i Tris...
Podeszłam do nich. Gdyby nie marmurowa barwa, można by stwierdzić, że to są oni. Uśmiechnęłam się. Może rodzina Slytherin została zamieniona w rzeźby? Nie, to niemożliwe... Dotknęłam klatkę piersiową Salazara. Można było wyczuć bicie serca. Momentalnie odskoczyłam przerażona.
- Podoba ci się pomnik mojego pradziada?- zapytał ktoś stojący za mną. Odwróciłam się w jego stronę.
Chłopak miał około piętnaście lat. Był on ubrany w szatę domu imienia Salazara Slytherina. Posiadał czarne włosy i brązowe oczy. Był on nawet przystojny. Jego postawa oraz wyraz twarzy przypominały mi Salazara. W rękach trzymał różdżkę.
- Zapewne znasz mojego przodka. Podobno nie lubił on mugoli i szlam.- pochwalił się szatyn.
- On za nimi nie przepadał. Jego córki bardziej gnębiły nieczystą krew.- poprawiłam go.
- Skąd to wiesz?
- Jestem Arya Ravenclaw- córka Roweny. Znam ich osobiście
- Co tutaj robisz? Przecież piękna Rowena zmarła w 940 roku.
- Szczerze, to jest mój sen. Mam dziwną umiejętność przenoszenia się do przyszłości w moich snach.
- Fascynujące...Masz jeszcze jakąś inną moc?
- Nie wiem. Właściwie, jak się nazywasz?
- Tom Marvolo Riddle.
- Umiesz walczyć?
- Czarami? Oczywiście.
- Nie o to mi chodzi! Czy umiesz walczyć na miecze?
- Czy to nie jest zbytnio mugolskie?
- Może. Twój przodek Salazar umiał doskonale walczyć na miecze.
- Poważnie?
- Tak.
- Pokażesz mi jak się walczy?
Nie wiem dlaczego, ale się zgodziłam. W sumie trochę potrafiłam walczyć. Jak byłam mała to wymykałam się i ćwiczyłam razem z Aleksandrem. Chłopak nie wiedział z kim walczył. Podobno byłam całkiem niezła. Z pewnością siebie wzięłam kij ze ściany z wężami. Zaczęłam nim wymachiwać. Tom uśmiechnął się na ten widok.
- Trochę inaczej trzeba to chwytać.- doradził.
- To umiesz walczyć? Nie uważasz, że to zbyt mugolskie?- pytałam
- Dziewczynko, nie mówiłem że nie umiem walczyć.- rzekł i wziął kij ze ściany.- Broń się!
Razem z Tomem zaczęłam ćwiczyć walkę na ,,miecze". Nauczył mnie kilka pchnięć, ciosów, blokad itd. Pod koniec naszej walki, chłopak mnie pochwalił. Następnie obudziłam się.
Była szósta rano. Miałam godzinę aby się przyszykować. Założyłam czerwoną suknię w złote wzory. Zeszłam do pokoju wspólnego. Usiadłam na kanapie i zaczęłam czytać ,,Smoki duże i małe" pióra Tatiany Uśmiechniętej. Po kilku minutach obok mnie usiadł Jaime wraz z Robbem Longbottomem.
- Ładna suknia. Założyłaś kolory swojego przyszłego męża?- powiedział złośliwie Lovegood.
- O co tobie chodzi?- zapytałam.
- Myślałem, że mi ufasz. A co się dowiaduję? Jakie rewelacje? Takie, że wychodzisz za Aleksandra. Mogłaś mi powiedzieć wcześniej! Chodź Robb.- powiedział oburzony Jaime. Chłopak wstał i odszedł.
Nie wiedziałam o co chodziło mojemu przyjacielowi. Nagle jest wielce obrażony na mnie. Albo po prostu jest zazdrosny o Aleksandra? Ale dlaczego? Przecież Jaime i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi.
***
Od razu po lekcjach poszłam do Godryka. Chciałam aby mnie uczył walki razem z chłopcami. Nauczyciel był na błoniach i miał lekcję szermierki. Właśnie pokazywał Longbottomowi jak się trzyma miecz. Podeszłam do niego. Wszyscy popatrzyli na mnie.
- Witaj, Aryo! Co ciebie sprowadza? - spytał z życzliwością.
- Chcę się nauczyć walczyć.- powiedziałam z pewnością siebie.
Chłopcy z niewiadomych przyczyn wybuchli śmiechem. Uważali, że nie dam rady, bo jestem dziewczynką. Gryffindor uciszył chłopców ruchem ręki. Natychmiast umilkli. Lew był ,,trochę" zdziwiony moją prośbą.
- Aryo, to mężczyźni wojują. Nie małe dziewczynki.- zauważył Godryk.
- Podobno też kobiety nie powinny się uczyć, tylko karmić mężów. Moja matka jest dowodem, że ta tradycja to błąd. Ta również jest błędem. Moja matka to kobieta mądra, a ja waleczna. Mam prawo aby walczyć z wami.- odparłam spokojnie.
- Panienko, do tego jest potrzebna siła mężczyzny...
- Myślisz, że dlaczego kobiety rodzą, a nie faceci? Bo umiemy znosić ból. Ja też potrafię.
- Ale...
- Umiem trochę walczyć. Wystaw mnie na próbę. Jeśli przegram - odejdę, jeśli wygram - uczę się walczyć u ciebie.
- Dobrze. Panie Malfoy, proszę siebie zaprezentować.- rozkazał zirytowanym tonem Godryk.
Przede mną stanął John Malfoy - znienawidzony przeze mnie blondyn. Za dobrze go nie znam. Wiem tylko, że lubi dokuczać wszystkiemu co żywe i jest całkiem dobry z szermierki. Osobiście nie wierzę w jego potęgę. Według mnie on się tylko przechwala. Wzięłam miecz do ręki od Godryka.
Ustawiłam się bokiem. Dzięki tej pozycji miałam mniejsze prawdopodobieństwo, że John mnie trafi. Młody Malfoy wykonał pierwsze cięcie. Odskoczyłam w bok, wykonałam obrót i uderzyłam mieczem w kolano Johna. Chłopak zawył z bólu, ale nie opuścił miecza. Po chwili znowu trzymał broń w dwóch rękach. Zaczął zadawać ciosy, ale ja wszystkie blokowałam. Następnie zaczęłam atakować. Coraz szybciej i szybciej aż w końcu miecz Malfoya wyleciał z rąk właściciela. Przyłożyłam mu broń do gardła.
Przez kilka sekund nikt nic nie mówił.
- Pokłony dla mistrzyni miecza!- przerwał ciszę lew i się pokłonił.
Uczniowie przez chwilę stali w osłupieniu. Po kilku sekundach rozległy się oklaski i wiwaty na moją cześć.

Dawno, dawno temu w Hogwarcie...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz