4. Niespodziewane spotkanie

427 22 11
                                    

Jechałam na skradzionym siwku. Obok mnie jechał Rels, a po prawej stronie Relsa - Delf. Kierowaliśmy się na Południe, aczkolwiek ja chciałam się dostać na rodzinne wyspy. Jechaliśmy już miesiąc, a wydawało się, jakbyśmy w ogóle nie ruszyli z miejsca. Krajobraz nie zmienił się w ogóle.
- Może urządzimy postój? Jestem głodny... - zaczął doppler.
- To sobie coś znajdź. - odparłam szorstko - Nie będziemy się zatrzymywać, bo jeszcze redańska armia nas znajdzie.
- Ja tam też jestem za postojem. Chciałbym chwilę odpocząć. Tyłek mnie już boli od tego siodła. - wtrącił się czarodziej, o którym cały czas prawie nic nie wiedziałam.
- To się zatrzymajcie. Ja nie mam zamiaru. To was wtedy złapią, nie mnie. - moi kompani westchnęli.
- Nie możesz choć raz postąpić tak, jak my chcemy? Zmierzcha już. Jesteśmy zmęczeni po całym dniu siedzenia w siodłach. Nasze konie nie mogą już tak szybko jechać...
- Niech wam będzie. - odparłam wściekła, zsiadając z konia. Też potrzebowałam odpoczynku, ale nie chciałam się do tego przyznać. Znajdowaliśmy się w małym zagajniku, poszłam więc szukać drewna na opał. Oprócz drewna, znalazłam drewnianą skrzyneczkę, której zawartością były butelki z alkoholem. Głównie Temerską Żytnią i Wyzimskim Chempionem. Zabrałam je ze sobą do obozowiska.
- Masz drewno? - zwrócił się do mnie Rels.
- Nie tylko. - rzuciłam podpałkę na ziemię, zza pleców wyjęłam butelki z alkoholem. - Opuszczona skrzyneczka z opuszczonym alkoholem. - uśmiechnęłam się, siedzącym przy ognisku oczy zrobiły się jak spodki. - Mam wypić wszystko sama?
- Chyba podzielisz się z towarzyszami? - spytał Delf. Wyglądało to, jakby był zahipnotyzowany przez butelki z mocnym alkoholem. Zaśmiałam się.
- Jakżeby inaczej! - rzuciłam kompanom butelki, które złapali w locie. Rozpaliłam ognisko, usiadłam przy nim, a następnie otworzyłam szklane naczynie z alkoholem. Tak samo uczynili czarodziej i doppler.
- Może się poznamy? Mało o sobie wiemy... - zaproponował Rels i upił łyk z butelki.
- Dobry pomysł. Skoro już razem uciekamy, to warto co nieco o sobie wiedzieć. - również upiłam łyka alkoholu. - Ty to zaproponowałeś, więc ja ci zadam pytanie, czarodzieju.
- Wal.
- Dlaczego jesteś tak zabójczo podobny do Vilgefortza?
- Muszę mówić...? - spytał Rels, najwidoczniej był to temat, na który nie chciał rozmawiać.
- Musisz. Gadaj! - zaśmiałam się, chłopak westchnął.
- Jestem jego synem. Wstydzę się tego. - nie patrzył na nas, lecz w ziemię.
- Nie masz powodu by się wstydzić. To nie ty zrobiłeś coś strasznego, lecz on. - odezwał się Delf.
- Boję się stać się takim jak on.
- Rozchmurz się! Pewnie też jesteś psem na baby! - wszyscy się zaśmiali.
- Dobra Delf! Teraz ty mówisz coś o sobie!
- Ja? Jestem dopplerem! Mogę być każdą istotą!
- Nawet nie wiem po co pytałem... wszystko widać!
Wszyscy byliśmy już pijani, pytania stawały się coraz dziwniensze... Ale oszczędzę wam tej żenady.
*
Następnego dnia, ruszyliśmy w dalszą drogę. Pogoda nam nie dopisała. Padał deszcz. A raczej lało jak z cebra. Na naszym ciele nie byllo ani jednej suchej nitki. Ale jechaliśmy. Mimo zimna i deszczu zmierzaliśmy na Południe.
*
Deszcz padał przez następny tydzień. Mięliśmy go już szczerze dosyć. Pewnego dnia, zatrzymaliśmy się w lesie. Zaczęliśmy szukać schronienia. Wszyscy byliśmy już chorzy. Potrzebowaliśmy ciepła domowego ogniska, ciepłej strawy oraz grzanego piwa.
- Chcę się przebrać... - powiedział Rels, chwilę później kichnął oraz kaszlnął.
- Masz na myśli w suche ubranie? I tak zaraz byłoby... - kichnęłam - ...mokre.
Użalaliśmy się nad sobą jeszcze chwilę, gdyż nagle moją uwagę zwrócił szelest krzaków. Z daleka czułam zapach ziół, który kręcił w nosie i powodował jeszcze większą chęć kichnięcia.
- Wyjdź. Wiem, że tam jesteś. Wychodź. - moja ręką już sięgała w stronę jednego z moich mieczy. Moi kompani i już przyjaciele, zwrócili wzrok w kierunku, w którym sama patrzyłam. Po chwili zza krzaków wyszła dziewczyna. Tak jak my przemoknięta, ale nie w tak dużym stopniu. Na głowie miała kaptur, ale widać było, że ma długie, czarne włosy. Jej oczu nie było dokładnie widać spod kaptura.
- Wybaczcie... nie chciałam, żeby to wyszła tak, że was podglądam... Ale tu w krzakach rośnie mnóstwo mandragory...
- Cyruliczka, co? - spytał czarodziej, najwidoczniej poczuł już zapach, który otaczał dziewczynę. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko spod kaptura.
- Dokładnie. - dziewczyna spojrzała na nas, najwidoczniej się nad czymś zastanawiała. - W ogóle... nie chcielibyście może zagościć u mnie z dzień lub dwa? Jesteście przemoczeni i zapewne głodni, a ja w domu mam kominek... ogrzejecie się zjecie coś ciepłego...
- Dziękujemy za propozycję i chętnie skorzystamy z twojej gościny. - nie zważając na konsekwencje, zgodziłam się. Wszyscy byliśmy głodni, chorzy i cali mokrzy.
*
Dom, a raczej domek lub chatka dziewczyny nie był zbyt duży, ale wszyscy się w nim pomieściliśmy. Jak się okazało, dziewczyna miała współlokatora.
- Witaj Emiel.
- Witaj Syella. Widzę, że mamy gości.
- Dzień dobry... - przywitał się Delf.
- Dzień dobry. Usiądźcie przy palenisku, zaraz damy wam jakąś ciepłą strawę. - mężczyzna i dziewczyna poszli w stronę kuchni, a my usiedliśmy przed kominkiem.
- Jak dobrze... nareszcie ciepło. - powiedział Rels, wyciągając ręce w stronę paleniska. - Pobrałbym sobie energii z ognia, ale to niebezpieczne, więc po prostu się ogrzeję... - wszyscy postąpili tak jak czarodziej.
- Syella, nie zrobisz tego. Zakazuję ci, rozumiesz? - wyostrzyłam swój wiedźmiński słuch, przez co wyraźnie słyszałam rozmowę właścicieli domu z kuchni.
- Nie chcę tego robić... Ale to jest silniejsze ode mnie Emiel.
- Musisz nad sobą panować, opanować... - nie dosłyszałam końcówki zdania.
- Staram się... Już od... - kolejne niezrozumiałe słowo - ...lat.
- Syella... pomagam ci jak mogę, ale to ty musisz nad tym zapanować. Nie zrobię tego za ciebie...
*
Polsat 😂 Wiecie kim jest Syella? Piszcie w komentarzach.

Dziewczyna zza Morza *A Witcher Fanfiction*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz