3. Represje...

467 26 1
                                    

Już którąś godzinę z rzędu siedziałam przy straganach. Jak dotąd nie zauważyłam żadnego dopplera. W pełni skupiałam się swojej pracy. Nagle zauważyłam jakiegoś kota. Niby nic specjalnego, ale jeśli kot kradnie jabłko ze straganu, to kotem raczej nie jest. Ruszyłam powoli za stworzeniem. Do dłuższym podążaniu za dopplerem pod postacią kota, trafiłam do z pozoru zwykłego budynku. 'Kot' rozejrzał się, najwidoczniej mnie nie zauważył i zmienił się w człowieka. Po chwili wszedł do budynku. Zajrzałam przez okno. To co zobaczyłam... nie mogłam uwierzyć. W budynku roiło się od dopplerów! Wszyscy wyglądali tak samo oprócz jednego człowieka, który wyglądał inaczej niż inni. Na oko, był to młody, wysoki, dobrze zbudowany, czarnowłosy mężczyzna. Najwidoczniej był on szefem... spisku. Chciałam zastawić na nich pułapkę, ale mężczyzna mnie zauważył. Nie zdążyłam się schować, nie wiadomo czemu, nagle straciłam przytomność.
*
Obudziłam się przywiązana do krzesła, przy sobie nie miałam swoich mieczy. Byłam nieuważna i dałam się przechytrzyć. Przede mną siedział czarnowłosy mężczyzna.
- Śpiąca królewna się obudziła. Cudnie. - milczałam. - Teraz to już nic nam nie zrobisz. - zaśmiał się.
- Wypuść mnie. - wysyczałam przez zęby.
- O nie, wiedźminko. Za dużo widziałaś.
- A skąd wiesz co widziałam? Szłam sobie po ulicy i zajrzałam przez okno...  potem straciłam przytomność, a teraz jestem tu. - skłamałam.
- Nie kłam. Myślisz, że tego nie widzę? - milczałam. Ale tylko przez chwilę. Wpatrzyłam się w twarz człowieka siedzącego przede mną.
- Przypominasz mi kogoś... - nie odpowiedział. W jego dłoni pojawił się czerwony płomień. - Czyli jesteś czarodziejem... przeczucie mnie nie myliło. Ale nie możliwe, żebyś był...
- Kim? - odpowiedział z irytacją.
- Vilgefortzem.
- Męczysz mnie. Zamiast wyprać ci pamięć mogę cię zabić. - zachował się, jakby nie usłyszał tego co powiedziałam. Nagle, obok młodego czarodzieja pojawił się doppler.
- Nic jej nie rób. Może nam pomóc.
- Wiedźminka? Pomóc nam? Chyba sobie żartujesz Delf!
- Ale...
- Nie ma żadnego "Ale"! Jeszcze niedługo znajdzie się tu Straż Wiecznego Ognia! I co zrobisz?! Spalą nas na stosie!!
- Już tu są. - odpowiedziałam, mój wiedźmiński słuch mnie nie mylił. Przed domem stało co najmniej trzydziestu Strażników Wiecznego Ognia oraz kilku Łowców Czarownic.
- Cholera jasna... poczekajmy... może sobie pójdą... - zaczął mówić czarodziej. Zamyślił się i nie zauważył, jak doppler nazwany przez niego Delfem mnie uwolnił, przecinając rzemienie, którymi byłam przywiązana do krzesła.
- Dzięki... - szepnęłam.
- Proszę... pomóż nam... - odpowiedział cicho doppler.
- Niby dlaczego?
- To jest nasze jedyne schronienie... na ulicach już nie jesteśmy bezpieczni... - westchnęłam. Przez chwilę nie wiedziałam co robić. Przecież... dopplery to są istoty humanoidalne. Rozumne. Dopiero teraz zorientowałam się, że mogłam nie przyjmować zlecenia od Radowida.
- Niech ci będzie... pomogę wam... - w tym momencie, czarodziej ocknął się z zamyślenia i zauważył, że nie jestem spętana.
- Delf! Co ty zrobiłeś?!
- Wiedźminka nam pomoże. - odparł Delf.
- Naiwny jesteś, przyjacielu... Wiedźmini nie pomagają takim jak ty.
- Pomogę. - odezwałam się - Tylko bez mieczy niczego nie wskóram. - jakiś doppler podał mi moje miecze. O dziwo, stworzenia mi zaufały. I to momentalnie.
- Niech będzie. - odparł wściekły czarodziej. - Jeżeli jednak nas przechytrzysz to cię zabiję. Bez wahania. Ucieknę i odnajdę cię.
- Mhm. Super. - w dłoni trzymałam już rękojeść mojego stalowego miecza. Do schronienia dopplerów wpadł nagle oddział Straży Świątynnej i Łowców Czarownic. Miecze poszły w ruch, stały się jednym wielkim huraganem. Młody czarodziej od czasu do czasu rzucał piorunującymi kulami w przeciwników, ja wirowałam w ogniu walki. Mimikowie pomagali jak mogli.
*
Po zwycięskiej walce siedziałam w pełnym trupów domu. Zmiennokształtne istoty albo uciekłu do miasta, albo zginęły w walce. Magik sprawdzał, ilu wśród poległych to vexlingowie.
- Będę musiała uciekać na południe. Tobie też bym to radziła.
- I zapewne tak zrobię.
- Ja zapewne też... - nagle zza drzwi ukazała nam się sylwetka Delfa.
- Świetnie. - byłam wściekła.
- Dziękuję za pomoc. - podziękował mi czarodziej.
- Tia... Skoro mamy uciekać to lepiej będzie w kompanii. Nawet tak małej. - zaproponował Delf.
- Raz kozie śmierć. - powiedziałam. - Jestem Tayada... mówcie mi Tay, komapnio. - podkreśliłam ostatnie słowo, nadal byłam podirytowana.
- Rels. - przedstawił się czarodziej.
*
Po niezbyt długich przygotowaniach do podróży, ruszyliśmy w drogę. Ja, Rels i Delf - wiedźminka, czarodziej i doppler. Nie ufałam do końca mojej... drużynie. Co ja mówię. W ogóle im nie ufałam, sama nawet nie wiem czy to było bardzo widoczne... Celem naszej podróży było Południe, aczkolwiek moim planem było dostać się na Skellige...

Wybaczcie, że taki krótki rozdział... następny będzie dłuższy, bo będzie bardziej rozwinięta akcja (ale mam nadzieję, że rozdział się podobał 😉).

Dziewczyna zza Morza *A Witcher Fanfiction*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz