1. Wybór Księżyca

4.8K 237 49
                                    

19.10.2017r.

    Pitch Black był strażnikiem trochę bardziej umownie niż pozostali. Był Królem Koszmarów; przerażał nawet swoich towarzyszy! Nie było to dla nich przyjemne, ale dla niego dosyć komfortowe. Nie próbowali zbliżać się do niego zbyt mocno. Mimo wszystko ich radość i optymizm czasami – dosyć często – wręcz go ogłuszały. Nie był mistrzem szczerzenia się, radowania i błyszczenia optymizmem. Był ciemnością, koszmarem, Czarnym Panem mieszkającym wśród cieni, w tunelach, w samot... nie, to ostatnie to nie. Przed jakimś stuleciem przygarnął przecież ducha zimy, Jacka Frosta. Od tamtego czasu chłopak zdążył się już zadomowić. Nawet bardzo... jeśli wziąć pod uwagę lodową komnatę, która zajęła jeden z pustych pokoi jego legowiska oraz zapas ciastek czekoladowych w kuchennej szafce. Często zdarzało się, że musiał strzepywać z płaszcza okruszki dla własnego dobra. Jego stary druh, Sandy, na pewno zauważyłby, że coś jest nie tak, pomyślał, że coś wie i przed nim/nimi ukrywa. Może nie byli drużyną idealną nigdy, ale pod wpływem podejrzeń knypka zaraz zostałby oskarżony o brak zaufania (to akurat byłoby prawdą) względem towarzyszy, knucie (znudziło mu się po trzecim upadku!) albo wykorzystywanie młodego, podatnego na manipulacje ducha... a to przecież Jack całkiem zręcznie manipulował nim z użyciem tych wielkich niebieskich oczu! Pitch Black był strażnikiem trochę bardziej umownie niż pozostali, a teraz stał między pozostałymi i czekał aż North wyjaśni po co ich sprowadził na biegun. Mógłby się pospieszyć – Pitch by się na głos nie przyznał, ale zależało mu na powrocie do legowiska przed północą. Obiecał Jackowi, że wybiorą się do kina. Nie do końca wiedział co Jack widział w oglądaniu filmów, ale nie chciał zostać nazwanym oszustem. Dużo czasu zajęło mu przecież zdobycie zaufania młodszego ducha, który przez dwa długie wieki był zdany tylko na samego siebie. I Pitch nie chciał tego stracić.
-North, zdecyduj się – mruknął niechętnie, zerkając na swoje paznokcie. Nie żeby były jakieś szczególnie ładne, ale przynajmniej się nie uśmiechały. – Po co nas tu w ogóle sprowadziłeś?
-Tak, tak – mężczyzna machnął lekko ręką z wyraźnym lekceważeniem, a potem przesunął się trochę. I jeszcze trochę. I kolejne kilka kroków. Srebrzysty promień Księżyca padł na podłogę między nimi, jej malowana powierzchnia rozstąpiła się i w górę wychynął duży kryształ w przyjemnym kolorze na pograniczu bieli i błękitu.
-Księżycowi się o nas przypomniało? – zmarszczył niechętnie brwi.

-Wybierze nowego strażnika – wyjaśnił wyraźnie podekscytowany North. Poza Blackiem wszyscy wyglądali na bardzo zainteresowanych tą nowiną i ewentualnymi konsekwencjami, a on sam tym czasem miał coraz gorsze przeczucia. W pewnym momencie, dokładnie gdy ich oczom zaczął ukazywać się wizerunek nowego strażnika, nie wytrzymał i zacisnął jedną dłoń tak mocno, że paznokcie przebiły skórę. Zabolało.
-Jack Frost – powiedział bardzo powoli to, co innym jakoś nie chciało przejść przez gardło. – Oszalałeś?! – poderwał głowę i wbił płonące spojrzenie w srebrzystą tarczę księżyca. – To absurdalne!
Nie zważając na nic zniknął w cieniu, przenosząc się bezpośrednio do pokoju-graciarni w swoim legowisku.
Jack miał zostać strażnikiem, miał zbliżyć się do pozostałych, miał... chwycił za jakiś kulawy stolik i cisnął nim z całej siły w ścianę. Huk. To mu nie wystarczyło. Złapał za zepsute, bardzo stare krzesło z czasów, gdy nawet meble pokrywały rozliczne piękne zdobienia sprawiające, że i bardzo biedne domy miały w sobie nutę przykuwającej oko indywidualności (chociaż akurat Black preferował mimo wszystko domy najbiedniejsze, gdzie indywidualność sprowadzała się do prostoty, a ona z kolei do funkcjonalności) i uderzył w nim kilka razy w potężne biurko z ciemnego drewna póki nie połamały się nogi i oparcie nie zatrzeszczało groźnie. Wtedy nim rzucił jak wcześniej stolikiem. Roztrzaskało się z hukiem na kamiennej ścianie. Wziął obraz, potem drugi, piąty, dwunasty. Wszystkimi machał na wszystkie strony, łamiąc ramy, drąc płótna – były tak stare, że i tak nie sposób byłoby wskazać co przedstawiają. Kiedy zabrakło artystycznych ofiar, z pewnym trudem podniósł ogromne lustro, wyższe od niego o pół głowy i szerokie jak dobra trzyskrzydłowa szafa. Ugiął się i zachwiał pod ciężarem, ale dał radę pchnąć je dość mocno, aby zachybotało się i w akompaniamencie upiornych trzasków, huków i pękania drewna, uderzyło w jedną czy dwie stare komody. Szalał. Krzyczał. Miotał się. Jego piasek syczał, owijał się wokół najróżniejszych rzeczy, ściskał je, miażdżył, odtrącał tak, że rozbijały się na ścianach, suficie i ziemi. Szczątki sypały się na ziemię, niekiedy niknąc w mrocznych, czarnych wirach galopujących koszmarnych koni. Hałas, który tworzył był podobny – albo i gorszy – do grzmotów pojawiających się w trakcie burzy.
Gdy nareszcie zabrakło mu sił, zwalił się ciężko na kolana, dysząc i dygocząc. Wokół były tylko odłamki, okruchy, drzazgi i tumany kurzu gęste, a przy tym ciemnoszare jak leniwa, angielska mgła unosząca się szczególnie nad rzeką i wszy wszystkich większych źródłach albo zbiornikach wodnych. Zrujnował graciarnię. I tak nie potrzebował całego tego syfu, ale i tak...
-Pitch, czy coś się stało? – chłodna dłoń dotknęła nagle jego karku. Odwrócił się gwałtownie, cały upocony, zdyszany i potargany. Jack wyglądał na zmartwionego i przestraszonego, jego jasne ciało zdawało się promienieć wewnętrznym światłem, co uwydatniały tumany pyłu i drobinki wirującego piasku. – Czy są jakieś kłopoty?
-Kłopoty – przymknął powieki. Był na siebie zły. Frost zobaczył go takiego i w jego niebieskich oczach pojawiły się liczne obawy. Black nie znosił widywać go takiego. – Ale nie poważne. Chodzi o to... zostałeś wybrany przez Księżyc na nowego strażnika.
Najpierw Frost wyglądał na poruszonego, ale i zadowolonego – zawsze był ciekawski, a później zerknął na niego i troska zasnuła spojrzenie, jasne brwi z kolei zmarszczyły się.
-Jesteś smutny. Czy to przez tę decyzję? Będę strażnikiem, będę mógł częściej rozmawiać z tobą tam, na górze i... oh. – Nagle zmartwienie przeszło w zrozumienie. – Boisz się, że odejdę do pozostałych i znów zostaniesz sam. W cieniu. – Wyrzucił z siebie. Kiedy stał się tak przenikliwy i uważny? – Pitch – usiadł tuż obok na brudnej ziemi, zwrócił na niego ufny wzrok pełen nieśmiałej czułości. – Za sto, tysiąc lat... Ja cały czas tu będę.
Przełknął ciężko ślinę.
-Rozumiem cię – powiedział niespodziewanie młodszy. – Gdybym był na twoi miejscu też bym się bał... no wiesz... oni mają tą całą radość, zabawki, jajka, gromadki wróżek, dobre sny... ale co niby miałbym z nimi robić? Ciągle są czymś zajęci, głównie wymyślaniem sposobów na przekupywanie dzieci... - przekrzywił głowę lekko i oparł ją na jego ramieniu. – Dobrze mi z tobą.
Pitch powoli otoczył chłodne ciało ręką, przytulając je do swojego boku.
-Jack. – Odezwał się po dłuższej chwili milczenia.
-Hm? - uchylił przymknięte powieki. Wyglądał jakby miał zaraz zasnąć.
-A co z twoim kinem?
-Innym razem – mruknął. – Na razie pozwól mi tak zostać, zgoda? Jeszcze jakiś czas...
Nie odmówił.
Całą noc spędził siedząc na ziemi w zrujnowanej graciarni, z Jackiem, który w końcu zasnął na dobre i zsunął się tak, że dosłownie na nim leżał. To było miłe... chłodne ciało Frosta wtulone w niego ufnie. Minęło sto lat, ale Black nadal widział w swoim „współlokatorze" zagubionego chłopaka trzymającego się z dala od innych duchów, aby ukryć przed nimi swoją samotność i potrzebę kontaktu, o który nie miał odwagi ani śmiałości poprosić.
Naprawdę obawiał się, że go straci i pozostanie sam w ciemności. Czy była szansa na to, że strażnikom nie uda się przeciągnąć Jacka do siebie?
Miał nadzieję, że tak.
Musiał zaufać młodszemu i uwierzyć w niego mocniej. Przecież ciemność i zimno pasowały do siebie najlepiej. Sam tak powiedział sto lat wcześniej, gdy Jack dopiero nieśmiało spędzał w legowisku niektóre noce i obawiał się odrzucenia w każdej chwili przez co usiłował nie przywiązywać się za bardzo do niczego. Jeszcze wtedy codzienność dla chłopaka wiązała się ściśle z licznymi stratami i rozczarowaniami.
-Przepraszam – westchnął cicho, głaszcząc delikatnie palcami chłodny policzek.

Jeden wiek różnicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz