Zapodziałam gdzieś notatki do tego opowiadania, dlatego jadę trochę z pamięci. Miałam dużo problemu z tym rozdziałem, ale mam nadzieję, że teraz już jest jak należy. //Sakuja
14. Czarna Śnieżynka
Jaskier czuł się osaczony. Gdzie się nie odwrócił widział tylko biały śnieg, skrzący się barwami tęczy, ale dziwnie złowrogi.
Coś się czaiło.
Jego ręce drżały, ściskając mocno lodowatą rękojeść miecza, który wcale do niego nie należał i nie został stworzony po to, aby dzierżyły go dłonie innej pory roku niż Zima.
- Jack! - ruszył powoli przed siebie żałując, że nie ma ani jednego drzewa, z którego liści mógłby zrobić sobie ścieżkę, aby nie zamarznąć podczas szukania młodego ducha. - Jack, to ja! Jaskier! Przybyłem tu po ciebie!
- To lepiej się jak najszybciej stąd zabieraj! - rzucił kąśliwie boleśnie znajomy głos. Frost siedział kilka metrów przed nim na czymś co wyglądało jak głaz, za jego plecami wyrastała ogromna lodowa skała albo góra, której wydrążone wnętrze było wyraźnie widać dzięki zrujnowanemu "wejściu". - Nie zamierzam nigdzie z tobą iść, staruszku!
- Jack - zamrugał, nie dowierzając temu co widział. A widział płonące niebieskie oczy z niepokojąco zwężonymi źrenicami i uśmiech, który w ogóle nie przypominał tego, jaki Jesień znał.
To nie był uśmiech szczęścia. Gdyby Jaskier miał go jakoś nazwać - byłby to histeryczny uśmiech rozpaczy.
- Coś ci się nie podoba? - zapytał podnosząc się i ruszając w jego stronę. - Może ja?!
- Co ci się stało? - zapytał zaniepokojony. Czy to było to szaleństwo? Tak to działało? - Oberwałeś? Zostałeś przeklęty?
- Wiedziałem, że nigdy mnie nie lubiłeś... - Jaskier uskoczył w ostatniej chwili przed migoczącymi odłamkami lodu lecącymi dokładnie w jego kierunku. To nie wyglądało zachęcająco ani dobrze. - Przeszkadzałem ci, prawda?! - gdyby nie zdołał zasłonić się ostrzem miecza lodowata fala prawdopodobnie zamieniłaby go w bałwana albo inny kawałek lodowego krajobrazu. - Nie rozumiałem, dlaczego tak bardzo ci zawadzam, dlaczego unikasz mnie gdy nasze sezony zaczynają się stykać u schyłku twojego i początku mojego - Jack cedził słowa histerycznym głosem drżącym z gniewu, atakując go. Gdy przekonał się, że natarcia z daleka nic nie dają ruszył w jego stronę. Był Jackiem Frostem, ale tak bardzo nie wyglądał na samego siebie.
Jaskier zawsze miał słabość do tego chłopca, zawsze go lubił, myślał o nim jak o dziecku Winthira, jego dziedzicu, jego następcy... A teraz nagle stojąc na przeciwko niego słyszał, że z dnia na dzień stał się wrogiem.
I nie miał pojęcia co może zrobić, gdy jedynym co go chroniło były uniki i ostrze Winthira, które przecież zamierzał przekazać młodszemu duchowi!
- Oszalałeś, Jack! - krzyknął, cofając się i unikając w miarę własnej możliwości kolejnych nadlatujących pocisków z lodu, który bardziej przypominał odłamki kryształów. Bardzo ostre. - To nie ma sensu! Nigdy cię nie unikałem!
- Łżesz! - białowłosy wziął zamach i lodowata fala zderzyła się z ciałem Jaskra. Jesień poleciał w tył, zagryzajac wargi prawie do krwi, aby nie zawyć z bólu. Ostrze miecza wbił w lód, aby jakoś wyhamować - skończyło się to lądowaniem w śniegu.
Zrobiło mu się okropnie zimno. Zauważył, że każdy ruch sprawia mu coraz więcej trudności, ale zrzucił to na otępienie zmysłów, mając nadzieję, że taka jest prawda.
- Mówię prawdę! Nie widywaliśmy się za często tylko dlatego, że musiałem opiekować się Winthirem póki nie dorośniesz!
- Wcale nie! - kolejna lodowa fala przecięła powietrze, ale tym razem nie sięgnęła brzucha Jaskra jak wcześniej. Zderzyła się z jego ciałem w okolicy obojczyka. Mężczyzna przejechał po lodzie, nużajac się coraz głębiej w śniegu. Chyba cudem nie upuścił miecza przyjaciela, którym dotychczas starał się osłaniać.
- Nareszcie jesteś cicho... Nareszcie - białowłosy stanął tuż nad nim. - Teraz już nie będziesz tak na mnie patrzył!
Zniszczę cię, rozumiesz?!
Jaskier patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Jack nie używał swojej laski, ale najwyraźniej tym razem w ogóle mu to nie przeszkadzało.
Nachylił się, chwytając go mocno za przód zesztywniałej od szronu koszuli i unosząc.
Jaskier przez chwilę patrzył na niego zastanawiając się co począć, a potem zauważył wybrzuszenie. Pod koszulą Frosta coś było.
Zazwyczaj w takim miejscu trzyma się coś bardzo cennego, drogiego sercu...
- Dlaczego nie widzisz, że zachowujesz się jak nie ty, Jack? - podźwignął ciężki miecz, ostrze zadrapało materiał ubrania młodszego ducha i uderzyło w coś. Rozległ się cichy trzask podobny do pękającego lodu albo szkła... Jack szarpnął się do tyłu, rzucając go na ziemię.
- Co zrobiłeś!? Jak śmiałeś go uszkodzić?! To mój... Mój...
- Co twoje? - zapytał mając nadzieję, że to coś da, że Frost jakoś zareaguje... Nie spodziewał się jednak, że to coś co zadrasnął mieczem wybuchnie nagle i jasnowłosy poleci w tył, spowity piaskowo-śnieżnymi oparami. Jaskier wylądował na ziemi znowu (zaczynał tego naprawdę nienawidzić) i patrzył przerażony na skuloną postać, przytłoczoną koszmarnym pyłem Pitcha Blacka i wirującymi w powietrzu płatkami śniegu.***
- Wszyscy gotowi? - Black spojrzał na swoich towarzyszy.
Nie chciał wnikać jak bardzo ich determinacja wynika z przerażenia. Musieli wziąć się do działania i pozbyć się Szaleństwa.
- Przeniesiesz nas razem?
- Nie takie rzeczy już robiłem - zapewnił, przeczesując palcami włosy. Przemilczał to, że gdy ostatnim razem przepychał przez ciemności taką liczbę osób było to jeszcze w średniowieczu, gdy nagromadzenie strachu na świecie było tak wielkie, że nie miał problemu nawet z czymś tak przytłaczającym jak drżążenie tuneli w starych górach, pamiętających początki świata prawie tak dobrze jak on sam. - Trzymajcie się blisko. Powiedziałbym żebyście zamknęli oczy, ale jeśli trochę się będziecie bać to przynajmniej na sto procent wszyscy wylądują w jednym miejscu.
- Bardzo zabawne - rzuciła, wcale nie rozbawiona, Tooth. - Nie możesz po prostu przenieść wyjścia ze swojego legowiska?
- Mógłbym, ale wtedy jeśli stracimy czujność ta wariatka i opętani mogliby się tu dostać, a to jedyne miejsce, do którego możemy się ewakuować gdybyśmy mieli jakiś problem albo przenieść rannych. Jak tu wejdą to już nigdzie nie będziemy mogli się ukryć.
- Racja - Tooth westchnęła cicho, zaciskając drobne dłonie w pięści. Miecze przy jej pasku wyglądały naprawdę groźnie, chociaż nie były imponująco wielkie ani grube. Raczej bardziej zbliżone do szpad lub szabli.
- Gotowi? To super - wywrócił oczami i uniósł ręce, a ciemność pochłonęła wszystkich. Ta podróż wydawała mu się dłuższa niż kiedykolwiek, ale wszyscy znaleźli się bezpiecznie w miejscu, gdzie zamierzali zmierzyć się z Szaleństwem.Tak jak Pitch przewidział, na kamienistej pustyni gdy nadchodził zmierzch, nie było nikogo poza garstką szpiegów.
Wariatka najpierw chciała się przekonać czy się pojawią; nie było co do tego wątpliwości.
Inaczej zbyt się wystawiała.
Pitch nie miał już złudzeń co do jej umiejętności - nie były czysto bitewne. Opętywała ludzi i duchy, bo to było praktycznie wszystko, co umiała.
Pitch od dawna już nie prowadził żadnej bitwy, ale w dawnych wiekach zebrał już wystarczająco doświadczenia, aby wiedzieć czego się spodziewać - nawet po prawdziwej wariatce.
- Co teraz? - dziewczynka, która wydawała mu się taka znajoma, spojrzała na niego nerwowo, pozostając w cieniu za plecami Tooth.
- Teraz osoby, których umiejętności działają na odległość, zadbają o to, aby wyeliminować część wrogów jeszcze zanim dotrą do nas. Musimy w miarę możliwości wyrównać szanse. Tooth... Razem z Kadabrą i latającymi będziesz mieć oko na teren z góry?
- Dołączę później - zaprotestował Kadabra. - Najpierw muszę zająć się pułapkami. Nie ma tu lepszego żartownisia ode mnie - wykrzywił paskudnie usta. - Ale bez obaw. Ga'cek i moje małe nietoperze będą osłaniać zębuszki.
Kobieta skinęła głową i wzbiła się w powietrze.
- Czy nasze zachowanie i twoja pewność siebie nie są zbyt lekkomyślne? - zainteresował się Lucifer. - Najsilniejsi kolesie jakich mamy, włącznie z Sandym, fruwają już gdzieś między chmurami. Skąd wiesz, że ona się tu zjawi?
- To tak jakbym znów walczył z tobą - rzucił Pitch. - Pojawi się, aby udowodnić swoją siłę. Jest nas garstka, dlatego myśli o nas z lekceważeniem. Uważa, że bawi się z nami, pozwalając nam być tu wcześniej, że jej zwycięstwo będzie wspanialsze jeśli da nam szansę na dostosowanie otoczenia...
- Ma szansę wygrać?
- Oczywiście, że ma. My też mamy. Wszystko zależy od tego, która strona poradzi sobie lepiej - westchnął.
- I wierzysz, że my to zrobimy? - Lucifer rozpalił z nudów iskrę nad dłonią.
- To ja jestem od siania strachu. I nie daruję jej, że skrzywdziła Jacka. Nie po to go ratowałem.
Towarzysz wywrócił oczami, rozkładając swoje wielkie skrzydła.
- Słuchanie cię aż boli. Postarzałeś się i jęczysz jakby Frost był twoim dzieckiem. Spróbuję nam zapewnić trochę światła - wzbił się wysoko w powietrze, dalej jeszcze niż tylko między chmury. Black stracił go z oczu. Uniósł dłoń, a jego mroczne konie, materialne i rozjuszone bardziej niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich kilku lat, rozpierzchły się aż na granice widzialności, aby trzymać straż.Yay! Zobaczcie! ❤️❤️❤️
CZYTASZ
Jeden wiek różnicy
FanfictionCo by się stało gdyby sto lat przed wyborem Jacka na strażnika doszło to... małych zmian w "fabule"? Gdyby z udziałem Pana Koszmarów wydarzyło się coś... nieoczekiwanego?