4. Komplikacje

1.4K 131 58
                                    

01.11.2017r.
Trwało to dłużej niż myślałam, czytałam to kilka razy i poprawiałam... I mam nadzieję, że teraz jest naprawdę dobrze.
2672 słowa. //sakuja

***

Jack lubił przebywać w domu Bennettów. Czuł się wtedy tak jakby znajdował się u siebie. Tak swobodnie, lekko... I właśnie to czasami go przytłaczało. Wszystko wydawało się tak idealne, że aż dusiło go gdzieś w środku, dusiło gdzieś w sercu... W nocy, jakieś dwie godziny po tym jak Jamie i Sophie zasnęli, cicho wyszedł z domu przez balkon do zdominowanego przez zimę i bałwany ogrodu. Przysiadł na schodkach, celowo zanurzając stopy aż do kostek w miękkim śniegu i przymykając powieki, spojrzał w górę, na usiane milionami gwiazd niebo. Tej nocy księżyc nie świecił, a jednak te wszystkie maleńkie, jasne punkciki, radziły sobie doskonale bez niego. I wyglądały przepięknie.
Jack lubił patrzeć na niebo, którego księżyc nie przyćmiewał.

Właśnie podnosił się żeby wrócić do środka i popatrzeć jak spokojnie Jamie i Sophie śpią, gdy wiatr niespodziewanie omiótł go, jakby owinął i pociągnął zdecydowanie ze sobą, mało nie przewracając w śnieg.

- Coś się stało? - zaskoczony nawet się nie zaparł po odzyskaniu równowagi, pozwalając aby kolejne podmuchy unosiły go coraz dalej od domu przyjaciół i coraz wyżej w kierunku nieba. - Hej, odpowiedz mi, coś się sta...? - poczuł chłodny, ulotny nacisk na twarzy i zdumiony zrozumiał, że druh nakazuje mu milczeć.

Czyżby ktoś potrzebował pilnej pomocy?

A może to tylko przekręt? Może strażnicy znali kogoś, kogo wiatr lubił i wykorzystywali to teraz, aby go sprowadzić do siebie i znowu prawić morały o rzeczach, o których nic nie wiedzieli?

Ale nie lecieli na biegun, ani w żadne inne odległe miejsce. Pozostali w Burgess, a pod nimi obrzeża i przedmieścia zaczęły zmieniać się w miasto pełne wysokich budynków, kamienic i wieżowców. Okrążyli szpital i gdy już sądził, że polecą dalej - wylądowali na dachu małego kina z neonowym, chociaż w tej chwili nie działającym, napisem ustawionym nad głównym wejściem. Zdziwiony, a poza tym lekko popchnięty do przodu, w ciemności podszedł do napisu, uważając aby nie hałasować.

Opanowały go bardzo złe przeczucia, sam nie wiedział dlaczego. Zadławiła go w gardle gorycz żółci. Zrobiło się niedobrze. Jeszcze nigdy nie czuł czegoś takiego, to tak jakby znalazł się w zasięgu czegoś potwornego albo został nagle uderzony w brzuch. A ponieważ to drugie nie miało miejsca... Zacisnął mocniej palce na swojej lasce, kątem oka zauważając jak pokrywa ją gruby szron.

Zerknął niepewnie w dół, ukrywając się za dużą literą "O", która powinna świecić się na niebiesko, a przynajmniej tak to pamiętał sprzed kilkunastu dni.

W blasku ulicznych latarni zobaczył kobietę ubraną w staromodną suknię, której długi dół ciągnął się w śniegu po ziemi, cały mokry i zabrudzony, a góra kończyła się łódeczkowatym dekoltem obszytym koronką. Strój miał długie rękawy i nieprzyjemny kolor na pograniczu między żółcią i pomarańczem. Jej twarz zakrywał postrzępiony welon, spod którego wyłaniały się sięgające ramion, ciemne włosy.
Przed nią na ziemi klęczało troje ludzi. Wyglądali na przerażonych. Jack właśnie miał zareagować, kiedy powiew wiatru owinął go w pasie jak sznur i zatrzymał. Zrozumiał, że musi patrzeć dalej, że to z jakiegoś powodu ważne. Że nie może tego przerwać nawet jeśli cała jego osoba się wyrywa aby to uczynić. Kobieta uniosła rękę, trzymała w niej przedmiot (laskę?), który  do złudzenia przypominał duży, mosiężny klucz. Mocno zaśniedziały.

- Niech zacznie się szaleństwo! - upiornie piskliwy głos przeciął nocną ciszę, posyłając wzdłuż jego kręgosłupa nieprzyjemne ciarki.

Zobaczył błysk tak, jakby światło przeszło z jej ręki i przez klucz, a potem prosto na trzech jeńców.
Na jego oczach to światło owinęło się wokół nich i wniknęło w ciała. Jeszcze przez chwilę trzy pary ludzkich, przepełnionych strachem oczu, świeciły upiornie, a potem powieki opadły i wszyscy runęli z kolan na ziemię w bezruchu.

Jeden wiek różnicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz