29.11.2017r.
Ilość słów: 2074
Korekta: 👍Kiedy Jack i Toothiana opuścili biegun, pozostali natychmiast zajęli się swoją misją. Kwaterę Northa opuściły setki złocistych kształtów. Niebo przecięły gromady mknących w różne strony świata nietoperzy. Dziesiątki małych, niepozornych, identycznych breloczków w kształcie róż zajaśniało w rękach swoich właścicieli szkarłatnym blaskiem. Posłańcy dwoili sie i troili, mieszając... Niektórzy gromadami po kilku mknęli w jedno miejsce, inni w dziesięć różnych miejsc... Należało ostrzec przeszło czterysta istot, a każda z nich była cwana, zręczna w ukrywaniu się i w tej chwili zagrożona. Obojętnie czym dany duch się zajmował, jakie miał umiejętności, skąd pochodził... Bez wątpienia Szaleństwo mogło w każdej chwili wyciągnąć szpony. Co do jednego, każdy byt magiczny był potencjalną ofiarą.
Pitch nie spodziewał się za dużej ilości gości, ale też nie był nadmiernym optymistom. Wiedział, że znajdzie się przynajmniej kilkanaście osób, które nie mogą zdzierżyć cukierkowości pozostałych strażników. Pierwsi na liście chcących się wpakować pod jego dach byli Roshiel, Rosier i Kadabra. Zresztą oni już tam trafili. Mieli się nie panoszyć i zająć dopilnowaniem innych, którzy tam się pojawią. Pitch nie mógł tego zrobić; musiał zostać u Northa, pomagać pozostałej trójce strażników i mieć oko na całą sytuację.
Westchnął z rezygnacją, gdy trzy identyczne elfo-podobne stworki prawie go zmiażdżyły, przetaczając się przez salon Northa.
- Mgiełka, Rosa, Jutrzenka! Opanujcie się trochę, smarkule! - syknął.
- Jestem Lidia!
- Sydney!
- Brittany!
- Nie jestem zainteresowany różnicą między waszymi imionami i przydomkami.
Wywrócił oczami, poganiając je jednym z koszmarów, na co zareagowały piskami paniki. Chociaż tyle przyjemności z przebywania w towarzystwie takich małych potworków jak one.
Rozejrzał się dookoła po twarzach mężczyzn, kobiet i dzieciaków. Wszyscy wyglądali na strapionych i zaniepokojonych, chociaż na razie znali tylko ogólniki - tragiczna sprawa, wielkie zagrożenie, natychmiastowy obowiązek ukrycia się w jednym z miejsc chronionych starą magią.
Dopiero po dłuższej chwili dopatrzył się gromadki sześciu postaci stłoczonych przy kominku i zajętych rozmawianiem między sobą przyciszonymi głosami. Podszedł do nich, domyślając się już, że będą mieszkać u niego.
- Witajcie dzieci - przechylił głowę kiedy stanął obok nich i pojął, że każde sięga mu najwyżej do łokcia.
- Jestem Kataklizmem! - oburzył się najbliższy chłopiec z ciemnymi lokami okalającymi drobną, rumianą buzię. Miał lśniące niemal białe oczy.
- Myślałem, że masz na imię Zigfrid - zauważył spokojnie, w ogóle nie przejęty tym, jak gwałtownie mu odpowiedziano.
- Ty... Ty wiesz... Znasz mnie? - zdumienie małego ducha przypomniało mu, że to jedna z tych istot, które nie są przez ludzi w ogóle rozróżniane jako jednostki, a przez Strażników i inne duchy, spoza małych grup, niekoniecznie w ogóle zauważane.
- Oczywiście. Znam was wszystkich - pokręcił głową. - Ty jesteś Zigfrid, a twoi przyjaciele to Bazyl, Katherine, Meg, Antonio i Lucifer.
- On... On naprawdę nas zna! - drobna szatynka, wpatrującą się w Pitcha wielkimi oczami jak studnie bez dna przytuliła się do stojącego obok kolegi, blondyna z twarzą całą w bliznach, który
uspokajająco otoczył ją w pasie ramieniem.
- Podszedłem zapytać czy czekacie jeszcze na kogoś, czy mogę was już wysłać do mojego legowiska - wyjaśnił.
- J-jeszcze Annabelle, zajmuje się wszelkimi żyjątkami i w ogóle... Na pewno już za moment będzie.
- W porządku. W takim razie mam do was kilka ostrzeżeń związanych z moim domem.
Zamrugał zdziwiony kiedy przysunęli się bliżej, patrząc na niego z wyraźną uwagą i gotowością do działania.
- Proszę bez trzęsień ziemi, powodzi i innych kataklizmów. To samo tyczy się tworzenia potworów... - ostrzegawczo spojrzał na Bazyla, który stróżował właśnie narodzinom nowych gatunków. - ...eliminowania potworów czy stworów - tym razem jego "ofiarą" padła Katherine, która słodko się uśmiechnęła, robiąc minę jakby chciała zapewnić, że oczywiście nie zamierza broić. Miał złe przeczucia. - Proszę cię, moja droga. Gacki są naprawdę ważne dla Kadabry i całego Halloween.
- Słowo. Żadnego eliminowania nienaturalnych żyjątek w twoim legowisku! - zasalutowała energicznie.
- Oby. Nic co by było w tamtym miejscu nie jest tak niebezpieczne dla świata jak ludzkie eksperymenty genetyczne. - Meg parsknęła niedowierzająco, skupiając na sobie jego uwagę. - Rozumiem, że czułabyś się bezpieczniej gdybyś mogła sobie knuć coś z różnymi środkami, płynami czy czymkolwiek, ale alchemia to nie jest dobry pomysł w miejscu wypełnionym koszmarami od najniższego poziomu aż po sufit tego najwyższego, rozumiesz?
- A ich jakoś pouczysz? - zainteresował się Zigfrid, wskazując pozostałą dwójkę.
- Tak, dla nich też są zasady. Antonio, nie podpalaj się, jasne? Wiem, że czuwanie nad piromanią i ogniem to dziwne powołanie, ale będę wdzięczny jeśli nic nie spłonie. A ty... Lucifer.
Pozornie niewinna osóbka posłała mu chyba najbardziej przesłodzone i dziecinne spojrzenie, na jakie było ją stać.
- Pozostań w tej postaci i nie baw się w
swoje gierki póki kryzys nie minie.
- Ugh - duch ( prawie tak stary jak on sam ) skrzywił się równie okrutnie w wyrazie niezadowolenia jak wcześniej słodko mu mrugał. - No naprawdę? Nie można już być Zdrajcą w trakcie drugiej szansy, bo zaraz wszystko musisz wytknąć?
Miał coś odpowiedzieć, ale wtedy dotarła do nich owa wyczekiwana Annabelle.
- Wysyłam was do legowiska. Grzecznie mi, dzieci - machnął ręką, przerzucając ich przez swoje cienie kompletnie bez nadzoru, chociaż to mogło skończyć się licznymi urazami mechanicznymi, rozszczepieniami i nie wiadomo czy innym, gdy nie brał w tym fizycznego udziału.
Jeden kłopot z głowy. Należało czekać na następne. Powinno pojawić się jeszcze kilka istot do odesłania.
CZYTASZ
Jeden wiek różnicy
FanfictionCo by się stało gdyby sto lat przed wyborem Jacka na strażnika doszło to... małych zmian w "fabule"? Gdyby z udziałem Pana Koszmarów wydarzyło się coś... nieoczekiwanego?