Nie ma odwrotu. Już nie może wrócić do domu, do żony i dzieci. Musi iść na pole bitwy i walczyć za kraj. On i jego towarzysze. Gotowi na najgorsze. Czekający na nieuniknione. Na śmierć.
Dwie minuty do zrzutu.
Za parę chwil znajdzie się tam, w piekle na ziemi. Zdany na siebie i resztę grupy, do której został przydzielony. Wśród nich znajduje się jego stary, dobry przyjaciel. Znają się od podstawówki. We dwóch dadzą sobie radę. Przeżyją. Wrócą do domów w jednym kawałku, ku uciesze żon i małych urwisów, które przyszło im posiadać.
Minuta do zrzutu.
Czas na ostatnią modlitwę. Pożegnanie, tak na wszelki wypadek. Przygotowanie się mentalnie na to, co dzieje się pod nimi.
Zrzut.
Skacze tuż za przyjacielem. Mężczyzna traci kontrolę nad spadochronem. Zaplątuje się i zaczyna spadać. Kula wystrzelona przez wroga przewierca głowę żołnierza przed nim. Aaron umiera na miejscu. Osierocił syna. Zostawił żonę, która od dziś jest wdową. Przynajmniej on nie zginął od upadku. Tyle dobrego.
Dociera do ziemi w jednym kawałku. Poza nim przeżyło pięć osób. Dwie zginęły. Jego przyjaciel i zastępca dowódcy. Lider, jakby nigdy nic, kieruje ocalałych do budynków. Do potencjalnej kryjówki.–– Ruszać się! Biegiem! –– pogania. Biegnie przodem. Właśnie to go zabija za pośrednictwem pocisku. Nie sprawdził dokładnie czy droga jest czysta. Został trafiony w głowę przez snajpera. Zmarł na miejscu.
–– Dalej, musimy tam dotrzeć! –– władzę przejmuje najodważniejszy. On tak naprawdę nie chce dowodzić, ale kto inny to zrobi? Wszyscy są jeszcze w szoku, bezbronni. On już obudził się z transu. Dotarła do niego smutna prawda, iż stracił przyjaciela, dowódcę oraz zastępcę dowódcy. Zostało ich czterech z siedmiu osób. On nie dopuści, aby jeszcze ktokolwiek stracił życie. Wystarczy, że będzie musiał przekazać złe wieści żonie Aarona. To wystarczające cierpienie.
Gorący ołów wwierca się w jego lewą nogę. Upada. Kompani zaciagają go do celu, ratując nowego przywódcę. W chwili, gdy wpadają do środka, rozdzielają się. Dwie osoby sprawdzają po kolei cały budynek, który niegdyś był jednopiętrowym domkiem. Żółtodziób zostaje z nim, tamując krwawienie. Udaje mu się to, dodatkowo oczyszcza ranę i zakłada opatrunek. Drake wstaje z wielkim trudem. Ból promieniuje od dziury po pocisku i rozchodzi się po całym ciele. On to wyraźnie czuje, każdy przerwany mięsień. Z wielkim trudem podnosi się do pionu i rusza do schodów. Wystraszony podwładny usiłuje mu pomóc, ale zostaje zbyty machnięciem ręki. Dowódca wspina się na kolejne stopnie, zaniepokojony faktem, iż pozostała dwójka nadal nie wraca. Nasłuchuje, lecz wszystko zagłusza szum krążącej w żyłach krwi zmieszanej z adrenaliną. Każde uderzenie serca odbijało się echem w jego głowie. Nic nie słyszał poza tym, co działo się w jego organizmie.
Dobył broni i wszedł do pierwszego pokoju na prawo, na migi pokazując młodemu, by go ubezpieczał. Ten posłusznie wykonał rozkaz. Sprawdzili prawie wszystkie pomieszczenia. Żadnego śladu. Zostało ostatnie z uchylonymi drzwiami, na samym końcu korytarza. Zakradli się do niego i stanęli po bokach drzwi, przylegając do ściany.
Trzy, dwa, jeden!
Wpadli do pokoju i wtedy wszystko się skończyło. Do klamki był przymocowany detonator. Ładunek przyczepiony do dwóch żołnierzy eksplodował. Ogień wypełnił całe pomieszczenie, szczelnie otulając tych, którzy w nim się znajdowali.
Mężczyzna poczuł jak żywioł pochłania go. Przez chwilę zdawał się palić żywcem. Piekł się. Nagle to ustało. Noga przestała boleć. Nie odczuwał temperatury, jaka panowała w pokoju. Właściwie, już nie pokoju. Ta część domku zaczęła się zawalać. Zobaczył swoje ciało, niknące pod gruzami. Tak wygląda śmierć? Nie mogę umrzeć, jestem potrzebny! –– myślał.–– Halo?! Ktoś mnie słyszy?! Pomóżcie mi! –– krzyczał, starając się odgruzować... siebie, a właściwie swe ciało. Nagle usłyszał coś, czego nigdy by się nie spodziewał w tej części świata. Krakanie kruka. Odwrócił głowę w stronę, z której dobiegał dźwięk i rzeczywiście, na skrawku ściany siedział duży kruk o piórach ciemniejszych niż smoła. Wtem ptak zwrócił wzrok z poległego żołnierza na coś za nim. Czyjaś dłoń spoczęła na jego prawym ramieniu. Odwrócił się i ujrzał podstażałego mężczyznę, ubranego odświętnie.