Szła lasem, raz po raz zostawiając pod drzewem jeden z obrazów, które sama namalowała. Fragmenty jej życia, które pozwoliła zabrać tym szczęśliwcom, którzy znajdą je jako pierwsi.
Ścieżka, jaką podążała, momentami się lekko zwężała, by po chwili rozpościerać się na trzy, nawet cztery metry. Jej szersze pasma pokryte były szarawym piachem. Nikogo to nie dziwiło, wszakże prowadziła ona na plażę. Morze Bałtyckie. Ukochane miejsce pani Elżbiety. Jeździła tu odkąd skończyła pięć lat. Pamiętała lata dziewięćdziesiąte, osiemdziesiąte, siedemdziesiąte a nawet część lat sześćdziesiątych. Widziała na własne oczy jak z każdym rokiem wydmy wędrowały, jak wszystko się zmieniało. Widziała jak liczebność fok raz się zmniejszała, a raz zwiększała.
Teraz szła na ostatnie pożegnanie z morzem.
Gdy wejściem numer sześć dotarła do wody, nie miała już ani jednego obrazu. Łzy napłynęły jej do oczu. Wiedziała, że pozostało niewiele czasu. Niebawem zaczną się halucynacje, a ona będzie majaczyć, aby kilka minut później zasnąć na zawsze. Pragnęła, by jej życie skończyło się właśnie tutaj, na plaży. Chciała, aby Bałtyk ostatni raz namalował dla niej na piasku piękne góry tak, jak to on potrafi. Dlatego też szła niemal w wodzie.
Wiatru prawie nie było, toteż kwiatowa sukienka po prostu na niej wisiała. Krótkie, siwe włosy również się nie poruszały, zaś twarz naznaczona zmarszczkami uśmiechała się, widząc dzieła sztuki tuż obok jej stóp. Buty pani Elżbiety zostały przy wejściu, przecie wiedziała, iż nie będzie ich już potrzebować. Jedyne, co zabrała ze sobą to zakorkowana butelka z ciemnego szkła z listem w środku. Listem, który pewnego dnia miał trafić do jej wnuczki.
Nagle obok niej pojawił się starszy mężczyzna. Zdawał się być jakiś dziwny. Miał garnitur jak z innej epoki, zaś przez jego okulary nie dało się dostrzec oczu.–– Dzień dobry. Myślałam, że będę sama. –– zaczęła konwersację, która niemal od razu legła w gruzach. Albowiem on nie rozmawia z ludźmi. Ma ich wysłuchać, lecz nie odpowiadać na pytania. Musi milczeć. –– Chyba nie jest pan zbyt rozmowny? Skoro pan nic nie mówi, to czy mogę się panu zwierzyć? Ten ostatni raz? –– zapytała. Pokiwał głową na zgodę. –– No więc od czego by tu zacząć? Niebawem mój czas nadejdzie. Przyszłam tutaj tylko po to, aby obserwować najwspanialszego malarza wszechczasów, a jednocześnie najmniej docenianego. Morze. Ono jest najlepszym malarzem gór. Wystarczy tylko iść na plażę, gdzie są małe fale i stanąć na brzegu, a na wilgotnym piasku przed tobą woda namaluje piękne szczyty. –– zatrzymała się, spoglądając w morską toń. Jej źrenice się rozszerzyły. –– Niech pan zobaczy! Jakie piękne gwiazdy! O tej porze dnia to niesłychane! –– uśmiechnęła się, patrząc w chmurne niebo.
Przeniosła wzrok na nadal dzierżoną w ręce butelkę. Wzięła zamach i wrzuciła ją do wody. Celowała jak najdalej od brzegu.
On tylko obserwował.
Po wszystkim zrobiła kilka kroków w głąb lądu, gdzie piasek był suchszy i usiadła. Była zwrócona twarzą do swojego malarza - Bałtyku.–– Dziękuję panu. Myślałam, że będę całkiem sama, a tu niespodzianka. –– jej uśmiech się poszerzył.
Palcem zaczęła kreślić kształty na piasku przed sobą. Skoro Bałtyk namalował coś dla niej, to ona także powinna namalować coś dla niego. Tylko co? Przecież to oczywiste! Portret! Portret morza!–– Wie pan, przychodzę tu odkąd byłam mała. Co prawda, nie mieszkam w okolicy, ale specjalnie przyjeżdżam raz do roku, żeby się z nim spotkać. Z moim kochanym Morzem Bałtyckim. To on nauczył mnie malować góry i siebie samego. Ach, co za narcyz! –– zaśmiała się. Wtem usłyszała krakanie kruka. Douis wreszcie dołączył do swego pana, siadając, jak to ma w zwyczaju, na jego lewym ramieniu.
Staruszka zdawała się go nie zauważyć.
Zaczęła się śmiać.–– Kochany, zostaw już te orzechy! Wystarczy do ciasta! –– wykrzyknęła, spoglądając punkt obok siebie, jakby ktoś tam siedział.
Zaczęła się lekko bujać w przód i w tył. W przód i w tył. W przód i... w prawo. Upadła na piasek, nadal się śmiejąc. Nagle zalała ją fala senności. Jej ukochany Bałtyk zaczął kołysać ją do snu poprzez swoje fale. Szum morza skrócił jej czas zapadania w sen, z którego miała już się nigdy nie obudzić.
Szare, wyblakłe oczy zamknęły się na zawsze.
Dla niej to była chwila. W mig się obudziła i ponownie usiadła. Szybko zauważyła, że jej ciało nadal leży.–– Czy ja... umarłam? –– zadała pytanie na głos, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. On przytaknął ruchem głowy, co zauważyła. –– Pan mnie słyszy? –– ta sama czynność. –– Jak to możliwe? I... co teraz?
Nie dał żadnej, jednoznacznej odpowiedzi. Wstał i zaczął iść. Wiatr, dopiero co się obudziwszy, zaczął się bawić luźnymi częściami jego garnituru. Nie przeszkadzało mu to.
Wkroczył między wydmy, gdzie stał jego rower. Zabrał swój środek transportu i skierował się za jedną z większych piaskowych górek.
Pani Elżbieta nadal za nim szła, ciekawa dokąd ją prowadzi. Z wysiłkiem weszła na szczyt wydmy, by zobaczyć, iż jej towarzysz rozpłynął się w powietrzu. W piasku zobaczyła dziwną anomalię. Mianowicie była tam klamka. Podeszła bliżej i zobaczyła nieprawdopodobnie idealnie narysowany prostokąt na wydmie. Gdy znalazła się jeszcze bliżej, poczuła lekki wiaterek, który swe źródło miał w owym kształcie. Zrobiła jeszcze dwa kroki w przód i położyła rękę na klamce. Naparła na nią, a piasek otworzył się zupełnie tak, jak drzwi. W środku zobaczyła białe światło. Poczuła jak szczęście i miłość emanuje z tamtego miejsca. Nagle wiaterek zmienił swój kierunek i znacząco przybrał na sile. Wciągnął ją do środka. Drzwi same się zamknęły za panią Elżbietą, tym samym pieczętując jej dalszy los._________________________
Następny rozdział (4) będzie już zawierał wyjaśnienie wydarzeń sprzed pierwszej części Trylogii Maków ;)
Miłego dzionka!~ Karvi