Gówniana historia

763 44 4
                                    

17 lat 
> w domu u kumpla, gramy w gry i gadamy 
> nagle łapie mnie potrzeba żeby walnąć klocka 
> to jeden z tych post-meksykańskich klocków, do których zużywasz 4 metry papieru toaletowego, a i tak nadal zostają smugi z kału 
> mówię, że zaraz wracam i idę do łazienki 
> zaczynam wypuszczać jelitowego Cthulu w chwili gdy moje spocone pośladki dotykają deski klozetowej 
> słodziutka ulga 
> sięgam po papier, widzę, że cała rolka jest zużyta 
> rozglądam się, nigdzie nie ma papietu 
> uwięziony na 1 piętrze bez czegokolwiek do podtarcia dupy 
> zbyt dziwnie żeby wołać teraz o pomoc 
> rozglądam się za amunicją alternatywną 
> 2 rzeczy 
> nowe czasopismo samochodowe jego ojca 
> i biblia jego mamy 
> mam przed sobą ultimatum 
> tatuś jest wielki, uwielbia auta i jest skłonny do agresji 
> mama to typowa miła kobieta, malutka i flegmatyczna, czułaby się bardzo źle gdybym jej to zrobił 
> tato mógłby skopać mi dupę 
> no i jestem ateistą 
> odrywam kilka stron ze środka starego testamentu 
> Chrześcijanie i tak nie czytają tego gówna 
> papier jest cienki, robią mi się ranki na odbycie 
> 10 stron później, jestem czyściutki 
> podciągam spodnie, gdy uderza 2 fala 
> nie mam nawet czasu spłukać wody, siadam i robię swoje 
> po 3ciej rundzie, siedzę przez 20 minut żeby upewnić się, że wszystko już wyszło 
> w tym momencie kumpel stoi pod drzwiami i pyta czy wszystko ok 
> mówię, że za chwilę wyjdę bo złapała mnie sraka 
> wycieram dupsko po raz czwarty i ostatni 
> zużyłem jakieś 1/4 starego testamentu 
> w toalecie jest więcej papieru niż instalacja wodociągowa może zmieścić 
> musze działać szybko, bo kumpel stoi pod drzwiami 
> próbowałem to przepchać babką klozetową, bez rezultatu 
> upewniam się, że ma jakieś antybakteryjne mydło przy zlewie 
> ręce mogą zostać umyte 
> podwijam rekawy i sięgam do toalety przepychając ręką zbitą papkę 
> gdy jestem na kolanach zauważam całą rolkę papieru która leżała na zbiorniku z wodą 
> cojak***azrobiłem 
> spłukuję toaletę łokciem, zaczyna się wylewać 
> kartki pisma świętego pokryte gównem rozprzestrzeniają się po podłodze 
> zdzieram wieko zbiornika desperacko próbując odłączyć tanią instalację 
> zbiornik się opróżnia i zaczyna wydawać głośne odgłosy piły mechanicznej 
> kumpel dobija się do drzwi i pyta co ja k***a robię 
> w przeciągu 40 sekund, odgłosy stają się coraz głośniejsze i głębsze 
> nagle ustaje 
> cały czas jestem w szoku, ręce pokryte gównem opieram z przyzwyczajenia na czole 
> kumpel otwiera drzwi od zewnątrz (fikuśny zamek który można przekręcić monetą) i wparowuje do środka 
> patrzy na mnie i zamiera 
> moje oczy są wytrzeszczone, gówno rozmazane na moich rękach i twarzy 
> biblia mamy leży zapomniana na ziemi pokryta mazią z toalety 
> słyszę, że jego rodzice idą na górę 
> kumpel stoi i nie ma pojęcia co robić 
> jego mama wchodzi i zszokowana zaczyna łkać 
> "Moja prababcia dała mi tą biblię miesiąc przed tym jak zmarła na raka" 
> jego tato wchodzi po kilku sekundach 
> zszokowany, zauważa biblię i zaczyna się śmiać 
> odwraca się, idzie w kierunku schodów i śmiejąc się mówi "masz przej***ne" 
> jego mama zaczyna płakac coraz mocniej 
> "Dlaczego to zrobiłeś?" 
> powtarza to w kółko i to bardzo histerycznie 
> zaczynam płakać, ale gdy płaczę to wyglądam jak wk***iony pawian 
> jego mama myśli, że ją przedrzeźniam i wychodzi płacząc jeszcze bardziej 
> odwracam się do kumpla i mówię "słuchaj, mogę to wszystko--" 
> uderza mnie w twarz, łapie za kaptur i wypie**ala z jego domu 
> zostaję na ulicy przed domem, 1,5km od domu, bez podwózki i umazany fekaliami 
> zaczynam iść w stronę domu 
> chwilę później jakaś pani podjeżdza i pyta czy chcę podwózkę 
> wsiadam, kobieta zaczyna jechać 
> uświadamiam sobie że moje ekstrementy właśnie zasychają mi na twarzy 
> ona próbuje nawiązać rozmowę 
> minutę później wyczuwa odór i patrzy na mnie 
> zatrzymuje się na poboczu, każe mi wypie**alać 
> dochodzę do domu, przekradam się obok rodziców i biorę prychę 
> próbuję dodzwonić się do kumpla żeby się wytłumaczyć, nie odbiera 
> 4ta próba, odebrał i krzyknął żebym przestał dzwonić, rozłączył się 
> przez kolejny tydzień zauważyłem, że sąsiedzi i koledzy z klasy dużo na mnie patrzą 
> zaczynam słyszeć jakieś głupie przezwiska, "dziecko szatana", "odbytowy testament" itd 
> ksywki rozprzestrzeniają się po szkole jak pożar w lesie 
> młodsze dzieciaki z którymi nigdy nie gadałem podchodzą do mnie i mówią mi te przezwiska w twarz 
> jedna z moich bliższych przyjaciółek która jest chrześcijanką nabrała do mnie dystansu i w końcu przestała się do mnie odzywać 
> historia sięgnęła nauczycieli, parę dni później dostałem wezwanie na dywanik 
> dyrektor mówi, że wyrzucają mnie za "obrzydliwą zniewagę religijnych wierzeń" 
> mama i tata się dowiadują 
> mama dziwnie się przy mnie zachowuje, patrzy na mnie z niesmakiem 
> czuję jakby myślała, że mnie w ogóle nie zna 
> mój tato mówi, że jestem jakimś pojebem i potrzebuję resocjalizacji 
> 2 godziny później, rozmawia z rekrutującym do wojska i zapisuje mnie na obóz dla rekrutów 
> przewinę historię do obozu 
> na początku jest spoko 
> pierwsze dni były trochę ciężkie ale się przyzwyczajam 
> pewnego dnia dostaję paczkę od ziomka z dawnej szkoły 
> były to wydrukowane zdjęcia na których jestem, przerobione tak, że wyglądam na nich jakbym wycierał dupsko biblią 
> na tyle każdego zdjęcia jest jedno z tych ch*jowych przezwisk 
> nazbyt ciekawski kolega podchodzi i mi je zabiera 
> parę minut później całe baraczki wymieniają się fotami i się śmieją a ja bezradny siedzę na łóżku i udaję, że czytam książkę 
> jeden z nich obczaja moich znajomych na facebooku i pyta jednego z nich o całą historię 
> jakiś czas później, zauważam że jeden z rekrutów patrzy na mnie bardzo dużo 
> dowiaduję się, że pochodzi on z ultra-konserwatywnej rodziny i nienawidzi mnie za to co zrobiłem 
> wpada na mnie jakiś czas później i próbuję nawiązać rozmowę 
> gdy nikt nas nie słyszał, powiedział mi, że gdybyśmy byli na froncie to dostałbym od niego kulkę, a on powiedziałby ,że to ciapaki mnie kropnęły 
> 2 dni później rozpoczynamy treningi z ostrą amunicją 
> wstaję rano, idę do łazienki 
> zauważam, że wszyscy się na mnie gapią 
> idę się wysrać, dostrzegam, że nie ma w ogóle papieru, a w kabinie jest jedynie biblia 
> zaczynam się drzeć, w odpowiedzi dostaję śmiech 
> wszyscy idą na trening, zostawiają mnie tam 
> wk***iam się, zaczynam drzeć kartki z tego sk***ysyna i podcieram się nimi jakby nie było jutra 
> mój odbyt krwawi 
> krew kapie wszędzie, nie mogę założyć nawet munduru żeby go nie poplamić 
> odrywam kupkę kartek, zwijam je i wsadzam sobie w szczelinę jak paróweczkę w hotdoga 
> dopełniam dzieło jeszcze paroma kartkami robiąc sobie w gaciach prowizoryczną pieluszkę 
> zakładam mundur 
> jak chodzę to słychać gniecione kartki 
> czuję się upokorzony i wiem, że spóźnię się na trening 
> wychodząc mam nadzieję, że zaczniemy od strzelania 
> okazuje się, że najpierw będziemy maszerować w formacji zanim będziemy strzelać 
> maszerujemy 10 minut, sierżant słyszy szelest kartek 
> każe nam się zatrzymać i pyta kto ma przy sobie gazetę 
> rekruci na mnie patrzą 
> sierżant każe mi truchtać w miejscu 
> głośne szelesty 
> pyta co to za dźwięk 
> krtań mi się zamyka, nie moge odpowiedzieć 
> sierzant rozkazuje mi ściągnąć spodnie 
> moja pielucha widzi światło dzienne 
> sierżant klnie pod nosem i każe mi przebiegnąć 200 okrążeń wokół obozu 
> nie mam wyjście, zaczynam 
> pół godziny później biegnę przez mniej widoczną część obozu 
> nikt inny jak pan Jezusowy Mściciel, który mówił, że zabiłby mnie na polu bitwy wyskakuje zza krzaka 
> w jednej ręce dzierży butelkę Jacka Danielsa, w drugiej pistolet 
> uderza mnie w twarz butelką i strzela mi w stopę 
> wylewa zawartość butelki na moją twarz gdy ja krzyczę z bólu 
> ucieka 
> sierżant znajduje mnie leżącego i wykrwawiającego się jakiś czas później 
> incydent zostaje odnotowany i jest wszczęte dochodzenie 
> okazuje się że Jezusowy chłopiec sprzedał im jakąś historię wyssaną z palca 
> mówi, że szkalowałem go na tle religijnym i poniżyłem go podcierając się jego biblią 
> zostaję wypie**olony z obozu za religijną nietolerancję, picie i lekkomyślność 
> wracam do domu 
> tato jest mną zawiedziony a mama się nie odzywa 
> zaczynam wysyłać CV 
> moje nazwisko i historia się rozprzestrzeniła po mieście i żaden pracodawca nie chce mnie przyjąć 
> miesiąc później tato myśli, że jestem żulem i nie szukałem pracy
> wywala mnie z domu 
> zostaję bezdomny 
> to był prawdopodobnie najgorszy moment w moim życiu, ale od teraz się polepsza 
> zostałem włóczęgą na 2 lata 
> dostawałem jedzenie z programów pomocy dla bezdomnych za dnia 
> gdy byłem głodny w nocy, szukałem resztek w śmietnikach 
> pierwsza zima, spotkałem i zaprzyjaźniłem się z 2 innymi włóczęgami 
> jeden z nich przedstawił się jako Drżący, drugi jako Adam 
> Drżący ma taką ksywkę, bo pił tyle, że sp***oliły się jego funkcje motoryczne 
> dziewczyna Adama przedawkowała heroinę 3 miesiące wcześniej 
> spotkałem ich pod mostem na obrzeżach miasta 
> włóczyliśmy się razem i dotrzymywaliśmy sobie towarzystwa 
> jednej nocy budzi mnie dziwny odgłos 
> zobaczyłem, że ssają oni sobie wzajemnie ku*asy 
> niemitooceniać 
> idę dalej spać 
> miesiąc później, próbowali mnie zabić 
> Adam, Drżący i ja szliśmy przez miasto 
> zobaczyłem na ulicy banknot 50zł 
> podnoszę go 
> kumple żule zgodnie myślą o alkoholu 
> żądam, żeby kupić jakieś żarcie bo dawno nic nie jadłem ale Drżący to alkoholik 
> chce kupić jak najwięcej tanich winiaczy na ile pozwoli mu to 5 dych 
> "pie**ol się, ja to znalazłem" 
> Adam rzuca się na mnie z nożyczkami 
> nie spodziewałem się 
> dźga mnie w nogę dwa razy, bierze hajs 
> pie**olone pedały uciekają 
> nigdy więcej ich nie widzę 
> 3 dni później dostaje gorączki od infekcji 
> zalegam na czyimś podjeździe 
> posoka z ran przemokła już dawno przez moje dżinsy 
> policjant zatrzymuje się, każe mi wstać i sobie iść 
> próbuję wstać, noga boli za bardzo 
> policjant wysiada, podnosi mnie na nogi 
> krzyczy "ruszaj się" 
> popycha mnie do przodu, łapię się za nogę bo tak kurewsko boli 
> rano się otwierają i znów zaczynają krwawić 
> policjant w końcu dostrzega mój stan 
> zabiera mnie do schroniska dla bezdomnych w mieście 20km dalej 
> nic nie mówi przez całą drogę 
> w schronisku ładniusia czerwonowłosa podchodzi z apteczką i pudełkiem z gumowymi rękawiczkami 
> wygląda jakby mi współczuła 
> po raz pierwszy jestem traktowany jak człowiek przez kobietę od dłuższego czasu 
> dostaję erekcji, przebija mi przez bokserki 
> ona to dostrzega, wyraz obrzydzenia przyozdabia jej twarz 
> czuję się źle i przepraszam 
> ona nerwowo się śmieje i opatrza moje rany 
> daje mi pudełko z antybiotykami 
> mówi, że nie można się tym sćpać i jest warte pare złotych 
> tymi słowami skończyło się traktowanie mnie jak człowieka 
> po paru dniach rany się goją 
> schronisko daje mi kopa i wracam do szwędania się 
> parę miesięcy później 
> kolejna zima 
> krążę po jakimś nowym mieście, jest 1 nad ranem 
> drogi są puste 
> znajduję zimową kurtkę mojego rozmiaru w pojemniku PCK 
> idę dalej i widzę panią przy rogu 
> wiem, że jest k***ą ale ona praktycznie nic na sobie nie ma 
> jest zimno, ona się trzęsie 
> podbijam i mówię "cześć" 
> pyta czy mam pieniądze, mówię, że nie 
> każe mi sp***alać, brzmi zmęczona 
> oferuję jej kurtkę, patrzy na mnie dziwnie przez kilka sekund 
> mówi, że nie może się zakrywać w pracy 
> dziękuje mi i się uśmiecha 
> nie wygląda tak kurewsko jak inne k***y 
> jest trochę zużyta ale widać iskierkę godności 
> zostałem i trochę z nią pogadałem 
> opędzam jej myśli od zimna 
> około 3 nad ranem brudny kombiak podjeżdża 
> wielki koleś woła do auta Izę 
> jej imię to Iza 
> gościu patrzy na mnie i pyta czy jestem klientem 
> mówię, że nie, on każe mi sp***alać 
> gdy odchodzę, on zaczyna ją bić i pytać kim jestem 
> wrzuca ją do auta 
> myślę o niej cały kolejny dzień 
> następnej nocy, przychodzę w to samo miejsce i ona tam była 
> miałą podbite oko i liczyła na szybko banknoty 
> podchodzę a ona mówi, że jej alfons nas pokroi jesli znów nas razem zobaczy 
> mówię, że tylko przechodzę 
> siadam za pudełkiem w alejce tak, że mnie nie widać 
> gadamy całą noc pomiędzy klientami 
> jest już prawie 3cia i każe mi się zmywać 
> robię to, co każe i sytuacja powtarza się przez miesiąc 
> formujemy swego rodzaju więź, jesteśmy przyjaciółmi 
> włóczęga i prostytutka 
> ona sobie żartuje, że powinni zrobić taki program w telewizji 
> pewnego dnia jej alfons podjeżdża kombiakiem parę godzin wcześniej 
> przyciska mnie do ściany i mierzy we mnie spluwą 
> spokojnie pyta kim jestem 
> odpowiadam, że tylko włóczęgą i że jestem przyjacielem Izy 
> dwóch jego kumpli wysiada z auta i przetrzepują mnie szukając pieniędzy 
> nie ma żadych 
> rzuca mnie na ziemie, kopie mnie i każe mi sp***alać 
> mówi, że psuję mu produkt, cokolwiek to znaczy 
> oznajmia, że jeśli jeszcze raz mnie tu zobaczy to mnie zastrzeli 
> następnej nocy wpadłem do Izy tylko na 20 sekund 
> pożegnałem się i odszedłem 
> już nigdy jej nie zobaczyłem 
> tydzień później jestem na skraju miasta jedząc puszkę tuńczyka 
> widzę kombiaka podjeżdżającego do mnie 
> wbiegam w alejkę a on zatrzymuje auto 
> słyszę, że goni mnie parę osób 
> doganiają mnie i mnie przewracają 
> alfonsik na mnie patrzy i oddycha ciężko 
> wyciaga gnata i siada na skrzynce 
> zapala szluga i uspokaja oddech 
> kontakt wzrokowy nieprzerwany 
> w końcu przemawia 
> "Iza to jedyny powód dla którego Cię dziś nie zabiję" 
> okazuje się, że nazmyślała sporo rzeczy tylko po to, żeby jej alfons mnie nie zabił 
> w tych rzeczach była informacja, że jestem zaawansowanym przemytnikiem szukającym pracy 
> mówię, że przez cały ten miesiąc przychodziłem z nią gadać i jestem taki sprytny 
> zamieram, gdy on proponuje mi zarobienie 5 koła 
> oczywiście że tak 
> daje mi teczkę zawiniętą w folię bąbelkową i każe mi ją zanieść na drugą stronę miasta 
> mówi, że zabije mnie na miejscu jeśli odmówię 
> oczywiście zgadzam się 
> on mówi, że zabije Izę jeśli tego nie zrobię 
> przytakuję i mówię, że to zrobię 
> daje mi złożoną serwetkę z adresem i napisem "Żółty garbus" 
> idę 
> docieram do adresu i 2 skośnych siedzi w garbusie 
> podbijam do okna 
> jeden mnie zauważa, wyciąga spluwę 
> wyciągam powoli teczkę 
> okno się opuszcza 
> daję mu paczkę i odchodzę 
> parę ulic dalej słyszę pisk opon i krzyki 
> garbus jedzie prosto na mnie 
> pasażer celuje we mnie pistoletem 
> rzucam się na ziemie i czołgam do rowu 
> po chwili ich gubię 
> przechodzę przez most nad rzeką, będę się chować aż znikną całkowicie 
> w połowie mostu garbus nadjeżdża 
> próbuję uciekać, dostaję kulkę w nogę 
> auto się zatrzymuje, azjata wysiada 
> nikogo nie ma w pobliżu 
> łapie mnie za kołnierz 
> wrzuca mnie do wody 
> pamiętam jak płynąłem w dół z prądem wody prosto w dzicz otaczającą zurbanizowane miasto 
> desperacko próbuję zostać na powierzchni 
> zmęczyłem się i zasłabłem, straciłem czucie w rękach i nogach obijając się o kamienie 
> ostatnia rzecz jaką widziałem to kropka światła przy brzegu 
> budzę się 
> jestem przykryty czarnym kocem i leżę obok ogniska 
> wstaję, moje znoszone ciuchy wiszą na patyku i schną 
> rozglądam się, dostrzegam tipi pod kasztanowcem 
> pie**olony indianin stoi i pali trawę 
> wstaję, a on mówi, żebym lezał i się ogrzał lub umrę 
> kładę się i zasypiam z wycieńczenia 
> parę sekund później on mną potrząsa i mnie budzi 
> mówi, że to niebezpieczne spać gdy jest tak zimno 
> okazuje się, że indianin, łysiejący w okolicach 40ki ma na imię Hektor 
> mówi, że on jest właśnie w spirytualnej drodze do Częstochowy 
> jest jakimś przodkiem Nawaho i chce spotkać dusze swoich krewnych w każdym świętym miejscu na świecie, a miał tu rodzinę czy coś 
> pyta czy chcę dołączyć 
> mówię, że spoko, darmowa trawa 
> spędzamy kolejne miesiące idąc z buta do Częstochowy prosto z północy 
> dogadujemy się, nauczył mnie łowić i polować i dbać o siebie w dziczy 
> nauczył mnie wytwarzać swoje własne ciuchy i zasoby z darów natury 
> podrózując jakąś puszczą, pyta czy chciałbym spirytualego przebudzenia od jego ludzi 
> myślę, że nic mi nie szkodzi 
> obydwoje jesteśmy najarani jakimś dziwnym gównem, nazywał to "pejotl" czy cos takiego i mógłbym przysiąc, że widziałem dźwięki 
> czas i przestrzeń przewlekają się przez siebie 
> widzę świątynię zbudowaną z gałek ocznych 
> lis trąca mój bark i wbiega do środka 
> idę za nim 
> mijam figurę człowieka stworzoną z wody 
> na podeście, na samym środku świątyni jest rolka papieu toaletowego 
> mój umysł wpadł w tą dziwną, percepcyjną pętlę 
> dziwny moment olśnienia w tej całej irracjonalności wokół mnie 
> w tej chwili uświadamiam sobie dziwaczną naturę życia 
> spirale ciągów wydarzeń, zapoczątkowane brakującą rolką papieru 
> to jest niedorzecze 
> jaram jakiś pejotl z uzależnionym od narkotyków indianinem przez rolkę papieru 
> co się k***a stało 
> reszta fazy to jakieś oceany i rozmazane obrazy 
> zapomniałem o swoim olśnieniu gdy faza minęła 
> następnego dnia docieramy do Częstochowy 
> wcześniej był tam indiański rezerwat ale Hektor spodziewał się czegoś innego 
> chciał natury i mistycyzmu ale wszystko teraz poszło do przodu 
> w rezerwacie były obrazy Nawaho, jedzenie, historie, ale były tam też kablówka, internet i kanalizacja 
> był zawiedziony ale i tak szczęśliwy 
> mówi mi "jeśli chcesz gonić marzenia, musisz być przygotowany na rozczarowanie" 
> ludzie w rezerwacie są spoko 
> pozwalają nam zostać 
> dostaję pracę, call center 
> zaczynam studiować informatykę przez internet 
> zdaję liczne certyfikaty 
> dostaję robotę w firmie komputerowej, 40 tysi rocznie na start 
> podczas pobytu w rezerwacie przykułem uwagę pewnej dziewczyny w moim wieku 
> ma na imię Marisa 
> odłożyłem trochę kasy, czas wyjechać 
> ofiarowałem parę tysi dla rezerwatu w ramach podziękowania 
> zabookowałem bilet do domu, gdzie ja i Marisa mieliśmy razem mieszkać 
> cieszę się na spotkanie z rodzicami 
> planuję wizytę niespodziankę 
> patrzę przez okno, widząc cały mój kraj pod sobą 
> czyste niebo 
> pamiętam jak przemierzałem na piechotę przez te wszystkie drogi 
> szczęśliwy i zdumiony, jak wszystko wyszło na prostą 
> wprowadzamy się do mieszkania 
> fryzjer, ciuchy, odpie**alam się jak nigdy 
> idę do starego domu rodzinnego 
> mama otwiera drzwi, patrzy na mnie przez kilka sekund 
> mdleje 
> gdy do siebie dochodzi, płacze i mnie przytula 
> mój tato nie mógł uwierzyć, że jestem spowrotem 
> po raz pierwszy w życiu widziałem, jak uronił łzy 
> milion przeprosin i wymówek 
> powiedział, że parę dni po tym jak mnie wywalił, zmienił zdanie 
> nie mógł mnie znaleźć 
> 2 lata później, myślał, że nie żyję 
> jeden z najszczęśliwszych momentów życia 
> kolejny z takich szczęśliwszych miałem 3 tygodnie później w pracy 
> naprawiałem właśnie komputery 
> zauważyłem, że jeden z nich ma karteczkę "zepsuta pamięć RAM" a właścicielem jest mój stary kumpel u którego cała akcja się zaczęła 
> wymieniam RAM, włączam peceta 
> przypominam sobie że przez tego sk***iela dostałem z 2 kulki i byłem dźgany nożyczkami 
> ściągam na jego komputer w p*zdu dziecięcej pornografii, bestialstwa i innego zdeprawowania 
> chowam folder, wyłączam kompa i pakuję 
> szperam trochę w necie i okazuje się, że kumpel jest ministrem w lokalnym kościele 
> dzwonię do właścicieli kościoła informując o tym, co znalazłem na jego komputerze 
> następnego dnia widzę jego zdjęcia w gazecie 
> idzie do więzienia, wyj***li go z kościoła a jego żona i dzieci go zostawiają 
> dzieci idą do psychologa żeby zobaczyć czy je dotykał 
> jego życie się psuje 
> on nigdy nie dowiaduje się, kto go właściwie wrobił, program ochrony świadków 
> natura zycia zatacza pełen okrąg, dz**ko 

koniec

Pasty Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz