część 53

111 18 5
                                    

          – Co tu robisz? – Viktor, wchodząc do środka, szorstko zwrócił się do Gerta. – Mówiłem ci, że masz się do niej nie zbliżać.

          – Omawialiśmy szczegóły – powiedziała czarodziejka.

          – Pewnie chcecie zostać sami. – Schmidt zabrał swój płaszcz i ruszył do wyjścia.

          Viktor odprowadził go wzrokiem, po czym spojrzał na Veronikę.

          – Jadłeś? – zapytała.

          – Jeszcze nie – odparł. – Zaraz wrócę.

          Gdy została sama, odetchnęła głęboko i spojrzała w stronę Gerta, który się uzbrajał. Nóż schował w bucie, a na przedramieniu umocował sztylety do rzucania. Co chwilę zerkał w jej stronę i nie robił tego zbyt dyskretnie. W końcu przeniósł swoją uwagę na dwóch najemników, którzy zatrzymali się w odległości czterech kroków od niego i zaczęli śledzić każdy jego ruch.

          Czarodziejka, przyglądając się temu, ruszyła w stronę swojego konia. Zabrała z niego torbę z ubraniami, po czym wróciła pod zadaszenie.

          Weszła głębiej, by nikt jej nie widział, zdjęła płaszcz i zaczęła się przebierać w czarny, dopasowany strój. Uznała, że może sobie na to pozwolić, skoro przypadła jej rola członka ochrony. Zanim skończyła, dołączył do niej Viktor. Gdy przypięła swoją broń i spakowała niepotrzebne rzeczy, chwycił ją za rękę, przyciągnął do siebie, objął i zaczął całować.

          – Powinniśmy ruszać – powiedział wreszcie. – Nie wiemy dokładnie, jak daleko jest do celu. Chyba nie chcielibyśmy utknąć gdzieś pod bramą.

          – Nie, ale myślę, że chwila nas nie zbawi.

          – Chwila? – Pochylił się i znów ją pocałował.


          – Zaczekaj. – Chwycił ją za rękę, gdy chciała już iść. – Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać.

          – Oczywiście, że będę. – Uśmiechnęła się lekko.

          – Wiem, że masz misję, ale z informacji, które mi przekazałaś, wnioskuję, że jeśli się nie uda, będzie jeszcze okazja.

          – Nie mogę ryzykować. Musi się udać teraz.

          – Zrobimy wszystko, ale pamiętaj, że twoja śmierć może oznaczać porażkę – powiedział.

          – Wiem, że ja muszę to dokończyć... Ty też na siebie uważaj – poprosiła. – Może i na Marienburg nie będzie czasu, ale po wszystkim chcę spędzić z tobą tydzień na wsi.

          – Nie mogę się doczekać. – Pocałował ją w skroń. – Ruszajmy.


          Zmierzając w stronę koni, Veronika dyskretnie zerknęła w stronę Gerta. Z rękoma założonymi na piersiach opierał się o samotne drzewo. Nieopodal stali dwaj najemnicy.

          – Zbierać się – polecił swoim ludziom Viktor.

          Schmidt powoli ruszył do swojego wierzchowca. Mężczyźni podążyli za nim.

          – Dlaczego oni za nim chodzą? – czarodziejka zapytała Viktora.

          – Zanim się zjawił, było bardzo miło i spokojnie. Nie chcę, żeby mącił.

Strażnicy cienia IVOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz