część 33

117 21 6
                                    

           Veronika obserwowała zbliżającą się karawanę. Jechali nią kupcy z Kisleva i ich ochrona. W pewnym momencie jeden z mężczyzn skręcił w stronę czarodziejki. Viktor, gdy tylko to spostrzegł, gwałtownie zawrócił i ruszył galopem w kierunku Kislevczyka. Mężczyzna zauważył to i zatrzymał konia.

          Viktor stanął pomiędzy Kislevczykiem a Veroniką. Kobieta podniosła się z miejsca. Nie słyszała, o czym rozmawiali, jednak widziała, że mężczyzna na nią wskazywał, mocno gestykulując rękami. Po chwili ludzie Viktora i zbrojni ochraniający karawanę otoczyli dyskutujących, natomiast wozy zatrzymały się na drodze.

          Rozmowa była coraz głośniejsza. Kislevczyk wyciągnął szablę, na co najemnicy Viktora zareagowali tym samym. Veronika dosiadła swojego rumaka i powoli ruszyła w kierunku mężczyzn. Nie zamierzała zbytnio się zbliżać. Chciała tylko, by obcy byli w zasięgu jej magii.

          Viktor uniósł rękę, gestem uspokajając podwładnych. Powiedział coś do nich i po chwili odjechali na ubocze. On zeskoczył z konia.


          – Co się dzieje? – Veronika zapytała jednego z najemników, zatrzymując się obok niego.

          – Zaraz będą się pojedynkować – wyjaśnił.

          – Dlaczego? – zdziwiła się.

          – Sprawa honoru.

          – A konkretnie? – dopytywała.

          – Temu kozakowi chyba coś się nie spodobało – odparł, obserwując Viktora, który sięgnął po miecz.

          Stanął z bronią w ręku i skoncentrowany przyglądał się przeciwnikowi. Ten z kolei zaczął wymachiwać szablą, popisując się swoją sprawnością. Rodacy zaczęli go głośno dopingować. Veronika nie rozumiała, co krzyczeli, nie znała ich języka.

          W końcu Kislevczyk zamachnął się na Viktora. Ten usunął się z linii ciosu, obrócił się i mieczem uderzył w kark przeciwnika, obcinając mu głowę.

          Przez chwilę wszyscy patrzyli na to w bezruchu, zapanowała kompletna cisza. Viktor wyzywająco popatrzył na Kislevczyków. Ci, którzy to dostrzegli, odwrócili wzrok. Pozostali z niedowierzaniem wpatrywali się w pozbawione głowy ciało kompana.

          – Zabierać go i spieprzać! – rzucił do nich Viktor, chowając miecz.

          Bez pośpiechu podszedł do konia i dosiadł go. Wszyscy zjeżdżali mu z drogi, gdy jechał w stronę Veroniki.

          – Długo tu zostaniemy? – zapytał, zatrzymując się przy niej.

          – Nie, możemy ruszać – odparła niepewnie. – Czego ode mnie chciał?

          – Spodobał mu się twój koń. Chciał spytać, czy jest na sprzedaż.

          – To czemu do tego doszło? – Spojrzała na mężczyzn niosących zwłoki w stronę wozów.

          – Zarzucił mi brak ogłady. Nie spodobało mu się to, co mu powiedziałem.

          – A co mu powiedziałeś, jeśli to nie tajemnica? – dopytywała czarodziejka.

          – W skrócie, żeby spieprzał i że nie ma tu nic do szukania. Pewnie zauważyłaś, że rozmawialiśmy przez chwilę.

          – Tak. – Pokiwała głową i ruszyła.

          – Ustaw w końcu ludzi w szyku. Na co czekasz? – Viktor warknął na podległego mu sierżanta, który natychmiast wykonał rozkaz. – Czy zechcesz mi towarzyszyć przez resztę dzisiejszej podróży? – zwrócił się do Veroniki, dołączając do niej.

          – Oczywiście – zgodziła się.


          – Nerwowo zaczęło się to popołudnie – stwierdził Viktor, przerywając milczenie, które zapanowało między nimi. – Dobrze, że już mamy to za sobą. – Popatrzył na nią. – Lepiej, żeby było tak jak wcześniej, na przykład tak jak wczoraj w nocy przy ognisku, nie uważasz?

          – Sytuacja się zmienia, nastroje także. To normalne.

          – Mam wrażenie, że coś cię dręczy. – Zerknął na nią.

          – Zirytowałam się dzisiaj i mam to sobie za złe, bo zawsze, nawet w najtrudniejszych sytuacjach, staram się zachować spokój – przyznała.

          – Nie należy tłumić emocji.

          – Tak, już mi to mówiłeś, jednak ja jestem innego zdania. Uważam, że człowiek opanowany patrzy na wszystko chłodno i może zdziałać o wiele więcej. Najlepiej byłoby w ogóle nie odczuwać emocji, aczkolwiek...

          – Jak to najlepiej? – przerwał jej. – Chyba tylko kamienie nic nie czują. Chcesz być jak kamień? To ludzkie czuć, a ty chyba jesteś obrońcą ludzkości.

          – Oczywiście, że tak, ale emocje mogą wpływać negatywnie na zachowania czy działania. Pod wpływem emocji można robić rzeczy, których nie powinno się robić – argumentowała.

          – Jak wyglądałby świat, gdyby ludzie byli pozbawieni emocji?

          – Niech je mają, niech się nawet nimi kierują. Ja nie chcę, a jeśli już je odczuwam, chcę umieć na tyle nad nimi panować, by absolutnie nie miały wpływu na to, co robię. To nic złego. Po prostu chodzi o kontrolę nad sobą – tłumaczyła. – Nie obawiaj się, przede mną długa droga do opanowania tej sztuki.

          – Czasami lepiej obciąć komuś głowę, niż dręczyć się swoimi myślami czy lękami... Naprawdę uważam, że poczułabyś się lepiej, gdyby otaczali cię odpowiedni ludzie, na których mogłabyś liczyć.

          – Znowu do tego wracamy? – Spojrzała na niego. – Znasz moje stanowisko. Nie zamierzam zmieniać zdania.

          – W porządku. Co dalej? – zapytał.

          – Jutro muszę porozmawiać z krasnoludem i dowiedzieć się jak to dokładnie tam wygląda. Już wiem, że nie chodzi o dwa wampiry w jakimś zamku na odludziu, tylko o wampiry w pałacu otoczonym zbrojnymi w mieście. To nieco zmienia postać rzeczy.

          – Ułatwia zadanie – stwierdził Viktor.

          – Ułatwia?

          – Nie będziemy grupą dwudziestu osób stojących pod murem zamku na odludziu. Dwadzieścia osób w mieście to niewiele – zauważył. – Można wtopić się w tłum.

          – Chyba pójdę tam sama...

          – Wykluczone – zaprotestował, zanim dokończyła. – Po co ja ci jestem potrzebny, skoro chcesz iść tam sama?

          – Miałeś z nami jechać do Leichebergu. Tak się umawialiśmy – przypomniała.

          – Pojadę dalej – zdecydował, a jego ton świadczył o tym, że nie zamierzał na ten temat dyskutować. – Jeśli uważasz, że ta grupa jest zbyt liczna, możemy jechać tam we dwoje, ale na pewno nie pozwolę, żebyś była tam sama.

          – Co to znaczy, że mi nie pozwolisz?

          – Po prostu nie pozwolę. Nie po to tyle lat ćwiczyłem, żeby czekać w bezpiecznym miejscu aż moja kobieta wróci z Sylvanii po tym, jak pozbawi łbów dwa wampiry i uwolni z ich rąk zakładników. Nie ma o czym mówić. – Przez chwilę przyglądał się jej, by upewnić się, że temat był zakończony. – Teraz należy zastanowić się, jak dostać się do zamku i zbliżyć do wampirów – zasugerował.



Strażnicy cienia IVOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz