1

233 24 8
                                    

Łukasz starał się wejść niezauważalnie do mieszkania. Najciszej jak mógł chwycił klamkę po czym ja przycisnął, delikatnie otworzył drzwi i równie aksamitnie je zamknął. W przedpokoju szybko, ale nadal cicho, zdjął swoje czarne, poniszczone tenisówki i ruszył w stronę swojego pokoju. Kiedy wszedł do niego, to natychmiastowo postanowił zamknąć drzwi, aczkolwiek nie zdążył tego zrobić, gdyż w progu pokoju pojawił się Ernest, który na widok młodszego brata posmutniał. Po raz kolejny Łukasz przyszedł do domu ze śliwą pod okiem, zadrapaniami na szyi, oraz łzami w swoich głębokich, brązowych oczach. Ernest doskonale wiedział, jakie jego brat przeżywa piekło w szkole. Z każdym kolejnym dniem, kiedy Łukasz w takim stanie przychodził do domu, chłopakowi było coraz bardziej przykro i wstyd, że przez obowiązek utrzymania rodziny nie ma czasu na spędzanie czasu z chłopcem. 

 -Zaraz wychodzę. Przyszedłem do domu na godzinę, żeby ugotować ci obiad. Naleśniki są na stole w kuchni, a dżem jest w lodówce. Wrócę jak zwykle po dziesiątej. - Ernest bardzo zasmucony przytulił brata- Trzymaj się Łuki i odrób lekcje. - westchnął, a następnie wyszedł z mieszkania. 

Łukasz nic nie odpowiedział starszemu bratu. Bał się, że jak postara się cokolwiek powiedzieć, to wybuchnie niekontrolowanym płaczem.

Położył się na łóżku, wtulił się w poduszkę i zaczął płakać. 

***

Wszystko zaczęło się, kiedy Łukasz miał 14 lat. Wtedy właśnie zmarł jego ojciec, w wyniku wykolejenia się pociągu, którym jechał w celu odwiedzenia swojej chorej na nowotwór płuc matki, która zmarła kilka dni po tym wypadku. 

Matka chłopców - Krystyna, popadła w depresję i próbowała zapić swoją rozpacz alkoholem. Niestety piła coraz więcej i więcej, aż w końcu popadła w nałóg. Kompletnie zaniedbała swoich synów, przez co starszy z nich już w wieku osiemnastu lat musiał rzucić szkołę i znaleźć pracę, gdyż kobieta przepijała wszystkie pieniądze, a przecież rodzina jakoś musiała się utrzymać. Dwudziestolatek szybko znalazł pracę jako kelner w jednej z okolicznych restauracji. Pensję miał dość dobrą, aczkolwiek nadal za małą, aby Łukasz mógł pozwolić sobie na chociażby miesięczne kieszonkowe, a co dopiero na nowe ubrania. W końcu trzeba opłacać czynsz, kupować jedzenie, przybory szkolne i tym podobne. Szesnastolatek nosił ciuchy po starszym bracie, a Ernest w sumie już nie rósł, więc nie było potrzeby zakupu nowych ubrań dla siebie. Miał dwie koszulki i dwie pary spodni, a resztę oddał bratu. 

W szkole zaś problemy zaczęły się dla Łukasza dopiero kilka miesięcy temu. Wszystko dlatego, że skończył gimnazjum i poszedł do technikum trafiając do klasy z samymi nieznajomymi mu osobami. W starej szkole chłopiec miał niewielkie grono przyjaciół, ale zawsze coś. Miał nadzieje, że kontakt z nimi się nie urwie, ale niestety ci poznali w swoich klasach inne osoby, przez co osamotniony Łukasz został odtrącony na bok. Co gorsza nawet niektórzy z jego dawnych przyjaciół się z niego wyśmiewali. Robili to zapewne dlatego, aby się przypodobać tym, którzy nie znali chłopaka i z niego drwili. Na dodatek, na nieszczęście Łukasza, chłopiec trafił do szkoły, w której większość uczniów była z zamożnych rodzin, przez co szykanowany był głównie przez ubiór. Nie mógł on pojąć tego, że ludzie z takiego nic nie świadczącego o tym, jaki jest człowiek szczegółu potrafili komuś uprzykrzać życie. Krótko mówiąc, wraz ze zmianą szkoły szesnastolatek zrozumiał, że ma tylko brata, a reszta chce dla niego jak najgorzej.

Łukasz i Ernest zawsze bardzo dobrze się dogadywali. Nigdy nie kłócili się jakoś poważniej, często się wspierali, dzielili tym co mieli i można powiedzieć, że byli bardzo dobrymi przyjaciółmi. Ich relacja była naprawdę niesamowita i rzadko spotykana, gdyż inni bracia zazwyczaj dokuczają sobie, wyzywają się, ale u nich takie zachowania nie miały miejsca. 

***

Następnego dnia była sobota. Łukasz wstał około godziny dziesiątej. Był to jedyny dzień w tygodniu, w którym mógł pozwolić sobie na tak późne wstawanie. W jego szkole zajęcia rozpoczynały się o godzinie siódmej, w efekcie chłopiec musiał wstawać przed szóstą, gdyż miał do placówki 40 minut drogi, a musiał jeszcze się przecież umyć, ubrać oraz zjeść śniadanie. W niedzielę zaś chodził na dziewiątą do kościoła. Po śmierci ojca zaczął bardzo często odwiedzać to miejsce. Wiele razy nawet chodził tam po zajęciach, aby usiąść w jednej z ławek, zamknąć oczy, pomodlić się i pomyśleć. 

Na szczęście tego dnia mógł sobie spokojnie pospać, nie przejmując się szkołą, a co za tym idzie, nie przejmować się wyzwiskami, których prawdopodobnie przez cały dzień nie miał prawa usłyszeć. Poszedł do łazienki, umył się i ubrał, po czym udał się do kuchni, gdzie zauważył siedzącą przy stole matkę z cytrynową setką w ręce. Cieszył się, że miał katar jak codziennie rano, gdyż wiedział, że od Krystyny pewnie czuć niezbyt przyjemny dla nosa zapach. Ignorując ją, podszedł do lodówki i wyjął z niej mleko. Następnie sięgnął po miskę do szafki nad zlewem i zaczął szukać opakowania z płatkami czekoladowymi. 

-A może chociaż dzień dobry?- powiedziała oburzona Krystyna. 

 -Wolę nie, bo widzę, że dla Ciebie chyba nie za dobry- opowiedział wsypując płatki do miski.

-A właśnie, że bardzo dobry u mnie - rzekła zadowolona- taka impreza wczoraj u Mietka była, że nic mi dziś dnia nie popsuje- powiedziała z dumą, a Łukasz zrobił wewnętrznego face palma. 

-No to fajnie, że chociaż ty się świetnie bawiłaś. Gratuluję. - mówił sarkastycznie - Za to ja całe wczorajsze popołudnie przepłakałem, bo znowu mnie pobili, a Ernest robił mi obiad, a potem poszedł do pracy, bo wiesz, trzeba kogoś odpowiedzialnego w tym domu. 

Kobieta spojrzała z pogardą na syna 

 -Gówniarzu, ty to zamiast ryczeć ciągle, to sam daj w ryja temu co ci podskoczy. Niech wie, że się z Drwalskimi nie zadziera a co! 

Łukasz nie mógł znieść już zachowania swojej matki. Wziął miskę z płatkami i poszedł je zjeść w swoim pokoju. 

Po zjedzeniu śniadania chłopiec otworzył swój pamiętnik i zaczął w nim pisać.

 "Moja mama sięgnęła większego dna niż myślałem. Na początku jeszcze było mi jej szkoda, bo przeżywała strasznie to, że tata nie żyje, ale teraz? Teraz to chyba już zapomniała, że tata w ogóle istniał. Co wieczór łazi chlać z menelami i nazywa to jeszcze „imprezkami", a w tym czasie ja z Ernestem się zamartwiamy wszystkim. Jak dobrze, że jutro Ernest ma wolne. Przynajmniej w niedziele mogę spędzić czas z bratem. W ogóle haniebne jest to, że haruje jak wół po 12 godzin dziennie przez 6 dni w tygodniu, a dostaje marne 1000zł miesięcznie... Świat jest strasznie niesprawiedliwy :("

When I met youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz