Ciemna myśl

762 52 4
                                    

Tamtejsze niebo nigdy nie dawało słońcu się przedrzeć przez pokrywę szarych chmur. Tamtejsze słońce nigdy nie było na tyle silne, by przedrzeć się przez powłokę myśli. Tamtejsze chmury nigdy nie pozwalały być przedarte, odrzucone, kłębiąc się i nakładając na siebie warstwa po warstwie. Tamtejszy świat był światem nieznanym, a jednocześnie znajomym.

Dla niego wydawało się, że należy do tamtego wymiaru natury, wymiaru harmonii, zupełnie odmiennej i niezgodnej od tego, co uważał przedtem – nim to dziwne uczucie zakiełkowało w jego sercu – za naturalne. Wiecznie wzburzona woda, fale, wiry, wysokie, zimne skały, burze, deszcze, olbrzymie chmury, wysokie, zimne, nieprzeniknione mury, wieże strażnicze, czerwone spiczaste dachy, kurz unoszący się w powietrzu oraz susza bądź wilgotność. Rozpoznanie dwóch ostatnich było ciężkim orzechem do zgryzienia, wymagającym od niego całkowitego skupienia i uruchomienia wszystkich zmysłów. Sam jednak by odróżnienia nie dokonał – jego strażnik, uśmiechnięty za swoją maską jak zwykle, był przy nim podczas całego procesu i mówił, kiedy coś się zmieniało, by to zauważył. Susza, przeraźliwie drapiąca w gardle, gorąca, pobierająca całą wodę z jego ciała, by zachować dla siebie. I jej przeciwieństwo, Wilgotność, zimna, mokra jakby oddająca niechcianą wodę, zatykająca ciężkie usta, ale chyba bardziej przyjemna, niż Susza – uważał, że była mniej okrutna, bardziej żałująca losu człowieczeństwa, aczkolwiek w zamian niosła za sobą Opady; być może bardziej trafne było określenie, że Opady podążały za nią, wiernie stojąc przy jej boku , a na ziemię odwiedzoną przez Suszę przywracały życie.

Strażnik opowiedział mu świetną historię, by przybliżyć mu dokładny mechanizm działania owych mas powietrza, tej dokładnej części natury, która dana do poznania została mu dwa razy na rok.

– Wszyscy... wszyscy zrodzeni zostali kwestią przypadku, lecz zazębiali się tak doskonale, że potem już nic nie działo się bez powodu. Całkiem na południu, w strefie, do której należy Kraj Wiatru oraz Kraj Ognia, ciepłe, chłodne i suche Powietrze zaczyna opadać, walcząc w ten sposób ze samym sobą, bo zmienia swoją Temperaturę, a ta jest sprytną bestią, zawsze niepewna, sprzyjająca Suszy i bardzo nie lubiąca Wilgoci. Powietrze w tamtej strefie nie niesie ze sobą opadów, ale podąża za nim Susza, przez którą niemal cały Kraj Wiatru jest pogrzebany w piasku, a Kraj Ognia jest uważany za drugi najcieplejszy pośród wszystkich nacji. Piaseczność Wiatru podkreśla jeszcze to, że jest w środku kontynentu, nie ma tam Wody, z której mogłaby wyłonić się Wilgoć. Kiedyś Wilgoć i Susza nie były aż tak wrogie w stosunku do siebie, ale ich relacje zniszczył stary konflikt o Kraj Fal. Nie umiały one ustalić, kto z nich będzie tam się pojawiał, przez co ich Powietrza (Zimne i Ciepłe) zetknęły się raz w walce, tworząc olbrzymi cyklon, tajfun, porywający wszystko z siłą 500 kilometrów na godzinę. Ludzie w Kraju Fal niemal wyginęli, a widząc to, Wilgotność i Susza zaprzestały walk, dzieląc się porami roku, w których będą się pojawiać – Wilgoć wzięła lato, a Susza – zimę, tak dla odmiany. Stąd nazwa ich wiatrów – Monsuny, czyli zmienne.

A to była tylko część opowieści. Jego całożyciowy opiekun opowiadał o zmianach zachodzących w pogodzie całymi godzinami, a on przysłuchiwał się uważnie, zaintrygowany faktem istnienia takich dziwnych, nienaturalnych dla niego zjawisk. Strażnik nigdy nie zaprzestał tych lekcji geografii, przy okazji ucząc go o pogodzie.

Nienaturalność względem innej pogody zniknęła wraz z pojawieniem się tego uczucia. Teraz w miejsce tego zagościło pragnienie poznania, a także tymczasowa – naprawdę, tymczasowa – pustka, bo znał Monsun tylko z opowieści o Wilgoci i Suszy, bo znał Śnieg tylko z opowieści o Powietrzu Ciepłym i Zimnym nad bardzo złą i małą Temperaturą, bo znał Fen tylko z opowieści o wysokich, skalistych zboczach i dwóch stronach gór.

To pragnienie bycia normalnym przytłumiło w nim wszystkie dotąd odczuwalne emocje – liczyło się to i tylko to, byleby się wyrwać z tej klatki, byle rozprostować skrzydła WoLnOŚCI I LECIEĆ, byleby tylko zerwać ograniczenia własnego ciała przeklętej pieczęci cholernego znakuktórynosiłcałeswojenicnieznacząceŻYCIE...!

Wziął dokładnie jedenaście głębokich wdechów, uspokoił się i położył rękę na przeciwległym do niej ramieniu. Jego strażnik wybył dzisiaj ponowie; ponoć pojawiła się jakaś niesamowicie ważna sprawa nie cierpiąca zwłoki i strażnik musiał iść. Nie wiedział jednak o tym, że cała afera, w którą wplątany dopiero zostanie, wzięła się z jego powodu.

Ale jak pojąć ma to małe, niewykształcone emocjonalnie serce chłopca, skoro nikt go nie nauczył czuć? Jakże pojąć może wielkie sprawy, gdy nigdy nawet Słońca na oczy nie zobaczył? Nie doświadczył jego ciepła? Ciepła wielkiej, rodzicielskiej miłości, pierwszych zauroczeń, ciepła przyjaciół na wieki i przyjaciół przez dzieciństwo, ciepła opieki i ciepła własnej, miękkiej, niebanalnej kołdry? Jakże?

Tak zagapiony w górę, nie zauważył, jak niebezpiecznie blisko znajdował się do strażnika – ale nie, nie swojego, tylko obcego, jednego z brutalnych ludzi tutaj pilnujących jeszcze brutalniejszych; wszyscy sobie równo warci, ale jedni uszli bez szwanku, a drudzy aż tak uważni to nie byli czy tam nie chcieli być – od jednego konkretnego współwięźnia otrzymywał on dziwne znaki (nie chodzi mu oczywiście o normalne znaki, ale o mowę jego ciała, niby nieznaczne, ledwo zauważalne gesty, ruchy, które ze sobą niosły przesłanie, jakie tylko on potrafił odczytać), wskazujące na jego przychylność względem niego, względem pogody, względem swojego losu – dokładnie jakby zaakceptował niesprawiedliwy wyrok losu –och, on umiał dokładnie powiedzieć, kto w tym miejscu był niewinny, tiki nerwowe wszystkich na to wskazywały.

Strażnik odepchnął chłopca mocno, prawie roztrzaskując mu głowę o twarde, kamienne podłoże – och, Wilgoci, przyjaciółko moja, przyprowadź Suszę, niech ogrzeje serc zimne mury – z dalszej opresji uratowało go pojawienie się jego jedynego przyjaciela, tego, który zawsze znajdował się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie.

– Przepraszam bardzo, ale sądzę, że przemoc wobec dzieci jest karalna – powiedział Opiekun, uśmiechając się pod maską. Brutalny strażnik oblał się potem i uciekł stamtąd najszybciej, na ile nogi mu pozwalały. Opiekun odwrócił się do leżącego dziesięciolatka i spojrzał na niego z nieukrywanym zaciekawieniem. Chłopiec pokazywał ku górze, oczy pozostawiając szerokie ze zdziwienia i zachwytu. Strażnik uniósł brew i spojrzał we wskazanym kierunku.

– Czy to... Słońce?

– Tak – odpowiedział, z powrotem na niego zerkając. – Ciesz się, będziesz teraz miał więcej okazji, by je pooglądać. Wychodzisz.

Ciemna krewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz