1

781 60 22
                                    

Gerard usłyszał ciche dźwięki gitary dochodzące z salonu. Zakradł się do drzwi i wszedł ostrożnie do pokoju, starając się nie spłoszyć grającego Franka. Chłopak siedział po turecku na podłodze z instrumentem na kolanach. Wokół niego, niczym aureola, leżały kartki z nutami i tabulaturami zapisanymi jego własną ręką. Gerard stał przy ścianie, patrząc jak ruszają się ramiona niższego mężczyzny. Teraz, gdy grał na gitarze akustycznej, był innym człowiekiem, niż gdy trzymał elektryczną. Na koncertach było tak, jakby prąd zasilający instrument przepływał do wnętrza Franka i wzniecał w nim ogień. Rozpierająca go energia była jak niszczycielski płomień, którego nic nie może zatrzymać, a jego piękno i nieuchwytność przyciągała wzrok i dłonie niczym światło kuszące ćmy. Teraz Frank był opanowany, a muzyka, jaką wygrywał, cicha i łagodna. Przepływała przez ciało, umysł i duszę, uspokajając i doprowadzając do drżenia jednocześnie. Obie sytuacje łączył ważny fakt - Frank kochał muzykę, Frank był muzyką, a gitara służyła jedynie za narzędzie pozwalające mu to pokazać.

Nagle przestał grać i sięgnął po kartkę leżącą naprzeciwko niego. Zapisał na niej parę symboli i ponownie chwycił gryf.
Gerard podszedł do niego i delikatnie dotknął włosów Franka, ale muzyka dalej spływała z jego palców. Way zjechał dłonią na policzek przyjaciela i jak zahipnotyzowany zaczął gładzić go po skórze. Przejechał szczupłymi palcami po jego szyi i uniósł mu podbródek zmuszając go do uniesienia wzroku. Spojrzeli sobie w oczy z niemym przyzwoleniem i Gerard usiadł za nim na kolanach. Frank odgiął się w tył, kładąc się na jego nogach z delikatnym uśmiechem, wciąż wygrywając ciche dźwięki. Way z typową dla siebie nieśmiałością w takich sytuacjach, nachylił się i delikatnie go pocałował.
Dopiero teraz palce gitarzysty przestały szarpać struny. Wypuścił instrument z rąk, tak, że pudło niepewnie oparło się o ziemię powoli zsuwając się z jego ud. Frank wziął twarz Gerarda w dłonie, wbijając lekko kciuki w blade kości policzkowe. Nie był fanem delikatności, ale wiedział, że Way potrzebuje takich drobnych, ciepłych gestów, więc nie pogłębiał pocałunku. Mimo wszystko znajdował w takich chwilach coś przyjemnego, ale Gerard nie musiał tego wiedzieć.

Gee odsunął się od ust Franka i spojrzał mu w oczy. Skubał lekko skórę na jego szyi, jakby był zawstydzony i musiał zająć czymś ręce. Iero dalej głaskał go po policzkach. Poczuł nagłą potrzebę powiedzenia mu, co czuje. Nigdy nie wypowiedzieli tego na głos, od zawsze było to w jakiś sposób zakazane, mimo że boleśnie między nimi wisiało. Chciał mu to w końcu powiedzieć, otworzył nawet usta, ale słowa jak zwykle utknęły mu w krtani. Bał się, że go przestraszy, spłoszy. Bał się, że nie czuli tego samego. Że był jedynie szaleństwem młodości Gerarda Way'a. Bał się, że spotka go odrzucenie i w konsekwencji straci nie tylko kochanka, ale i przyjaciela. Dlatego, by ukryć wahanie i wątpliwości, przyciągnął go do siebie i pocałował. Wlał w ten pocałunek wszystko, co chciał powiedzieć. Zawsze był lepszy w działaniu. To Gerard potrafił ubrać w słowa każdą dozę pogardy, złości czy nadziei.

- Jak się spało? - wypalił, gdy znów się od siebie oderwali. Nie chciał kolejnego patrzenia w oczy, w czasie którego będzie chciał wyskoczyć z wyznaniami.

- Strasznie wcześnie wstałeś.

- Zawsze wcześnie wstaję. Najwyraźniej za rzadko ze sobą śpimy, żebyś to zauważył. - Chciał tym żartem rozluźnić samego siebie. Sugestia, że powinni częściej dzielić łóżko, a najlepiej z niego nie wychodzić była jednak częściowo na poważnie. W łóżku przynajmniej czuł się pewnie i wiedział co robić, żeby coś przekazać.

- Możliwe, ale wyglądasz jakbyś nie spał wystarczająco długo. - Gee musnął opuszkiem zagłębienie pod jego okiem.

- Jesteśmy rockmanami, nasze życie to ciągły brak snu, imprezy i niszczenie sprzętu - zaśmiał się.

I've lied to you {Frerard}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz