Rozdział 7

59 7 1
                                    

Tydzień później

- Spokojnie, nic się nie stało, panno Bright. Dwa dni odpoczynku i może pani dalej robić to, co zawsze.

Przystojny lekarz właśnie próbował mnie uspokoić. Nie wiedział chyba, że dwa dni to tyle samo, ile on zarabia przez miesiąc. Tak, tyle kasy stracę na nagrania. Wszystko się wali.

- Mogłabym zostać a chwilę sama? Muszę zadzwonić. – poprosiłam.

Wszyscy zgodnie opuścili salę w której leżałam. Oparłam głowę o ramę łóżka. Tak właściwie to trafiłam tutaj z własnej głupoty. Z przemęczenia zemdlałam, to wszystko. Na moje szczęście stało się to w budynku EMI. Szkoda tylko, że po wsadzeniu mnie do karetki tak naprawdę nikt nie zainteresował się, co to mogłoby być. Wybrałam numer Mike’a. Jeden, drugi, trzeci sygnał.

Nie to, żebym była zaborczą dziewczyną. Po prostu dzwoniłam do niego już dwunasty raz. A podobno miał być w domu, więc co to za problem odebrać?

Wybrałam drugi numer, chociaż bardzo nie chciałam tego robić. Ten odebrał natychmiast.

- Leto, leżę w szpitalu… Nie, wszystko w porządku. Wiem, że masz dzień wolny, ale błagam przyjedź po mnie, bo nie puszczą mnie autem…

Nie zdążyłam nawet dokończyć mojej wypowiedzi, bo Jared zdążył się rozłączyć. Świetnie. Rozumiem, był na mnie wściekły, ale to chyba nie znaczy, że nie pomoże chorej osobie?

Do pokoju wrócił lekarz. Z jego twarzy nie dało się wyczytać niczego. Nie miałam pojęcia, jaki mógł być z rzeczywistości. Zblaznowany, zabawny, irytujący, ciekawy? Miałam wrażenie, że całą swoją osobowość chował za fartuchem i okularami, które dodawały mu uroku. Usiadł na krześle obok mojego łóżka i spojrzał mi prosto w oczy.

- Kiedy ostatnio przeprowadzała pani sobie badania? Na witaminy, krew? – zapytał bardzo powoli.

- Tak właściwie, to ponad rok temu… - próbowałam to sobie przypomnieć. Nie lubiłam lekarzy, chodziłam tylko po recepty.

- Na coś pani choruje, oprócz astmy i uczulenia? – podrapał się po swojej jasnobrązowej czuprynie. Szczerze, miałam już dosyć pytań. Każde po kolei irytowało mnie coraz bardziej i bardziej.

- Nie, już mówiłam. Coś jest nie tak? – podniosłam się z łóżka.

- Ma pani bardzo duży niedobór magnezu i innych witamin. Ponad to, ma pani strasznie niskie ciśnienie… Proszę chwilę poczekać, zapiszę pani kilka lekarstw i wytłumaczę, jak, co i kiedy brać, dobrze? – wstał ze stołka. Pokiwałam głową zgadzając się i sama wstałam z łóżka. Do ręki przypięty miałam mały, różowy wenflon. Taki sam, jaki miałam mając dziesięć lat… Przeczesałam palcami włosy przeglądając się w lustrze. Wiedziałam, że od dwóch tygodni jadłam naprawdę mało, w sumie mało jadłam od kilku miesięcy. Nie, nie chciałam się odchudzać. Po prostu brakowało mi czasu.

Usłyszałam, że ktoś bardzo głośno rozmawia z pielęgniarkami. Tak właściwie teraz, to one zaczęły krzyczeć do siebie wzajemnie o aparat. Nawet w szpitalu nie można doznać chwili ciszy i spokoju… Wyjrzałam zza drzwi.

No oczywiście, kto inny mógł zrobić takie zamieszanie.

- Leto, ty kretynie… - szepnęłam pod nosem i ruszyłam w jego stronę. Wiem, wiem… Obrażałam faceta w wieku mojego ojca od idiotów, imbecyli, debili… Sęk w tym, że on naprawdę sobie na to zasługiwał. Dziwił się, że żadna kobieta nie brała go na poważnie podczas gdy on jedyne co potrafił robić to obracać puste lalki. Gdzie się nie pojawił, robił wokół siebie zamieszanie. Do tego był dość ułomny, jeżeli chodzi o wykonywanie najprostszych czynności – gotowała mu mama, sprzątała kobieta, która wynajęta była do zajmowania się domem. Mu do roboty zostało tylko granie w filmach, bycie gwiazdą i zabawa do upadłego.

- Hej, Lucy, Wszystko w porządku? – spojrzał na mnie tymi swoimi błękitnymi tęczówkami. Znam te gry.

- Tak, w EMI zrobili zamieszanie bo zemdlałam… - wzruszyłam ramionami i zaprowadziłam go do mojego pokoju. Usiadł na krześle.

- Ale… Nie jesteś? – patrzył na mnie z przerażeniem. Na początku nie zrozumiałam, o co mu chodzi, ale zauważyłam, że wskazuje na mój brzuch. Zaczęłam się śmiać.

- W tym wypadku mogłoby być to tylko niepokalane poczęcie…. Bo, Leto, może ciężko ci w to będzie uwierzyć, ale ja nadal jestem dziewicą. – uśmiechnęłam się szeroko. Zrobił się delikatnie czerwony, na co zareagowałam jeszcze większą falą śmiechu. Wprawiłam Boskiego Jareda w zakłopotanie!

- Serio? To znaczy… To ci się chwali, przynajmniej nikt nie roześle twoich nagich zdjęć… - podrapał się po karku.

No tak, teraz to jestem profesjonalny, szkoda, że zazwyczaj to tak nie wygląda.

- Jared… Nie zadręczaj się tym tak, co, nigdy nie rozdziewiczyłeś dziewczyny? Nie wiesz, jak wygląda kobieta, która nie uprawiała seksu? – spojrzałam mu prosto w oczy.

Nie powiem, sprawiało mi satysfakcje to, gdy nie wiedział co ma odpowiedzieć.  Uśmiechnęłam się szeroko.

- Tak właściwie, to nie… Wolę bardziej gotowe sztuki. – teraz to on się uśmiechał.

Wiedziałam, że chce mi dopiec, bo wolałam się spotykać z równolatkiem niż z głupiejącym dziadkiem.

- Ciekawe, gdzie są chętne… Dzięki za to, że przyjechałeś, ale już wolę wrócić taksówką niż z tobą. – odwróciłam wzrok.

Mówiłam już, jak bardzo działał mi na nerwy? Irytowała mnie jego pewność siebie i zadowolenie z tego, że każda łatwa panna na niego leciała.

- Daj spokój, skoro Mike już nie mógł się pojawić… - zadrwił.

Ścisnęłam pięść. Naprawdę, tak, jak kiedyś uwielbiałam pana Leto, teraz moje zdanie na jego temat zmieniło się całkowicie.

- Czemu milczysz, Lucy? Bo mam rację? – wstał.

- Wyjdź, Jared… - szepnęłam zrezygnowana. Oczywiście, że miał rację. Gdzie był mój chłopak, gdy potrzebowałam go najbardziej?!

- Nie, zostanę i odwiozę cię do domu.

Cholerny uparciuch. Po co ja po niego dzwoniłam, skoro doskonale wiedziałam, jak to się skończy?

*

Dokładnie pół godziny później byłam już w domu. Vic robiła mi herbatę i czekałyśmy tylko na Lil. Gdy moja najlepsza przyjaciółka przekroczyła próg, rzuciła płaszcz w kąt i usiadła na łóżku obok mnie. Ręce jej się trzęsły. Ostatnio wyglądała tylko tak, gdy okazało się, że jej tata jest ciężko chory. Złapałam ją za rękę.

- Lils, wyluzuj. Nic mi nie jest. – uśmiechnęłam się do niej, ale ona pokręciła głową.

- Lily, co się stało? – Victoria stanęła nad nami. Lily drżącą ręką podała mi swój telefon.

- Tylko błagam cię, wybacz mi, że kazałam ci się z nim spotkać… - wyszeptała i wyszła z pokoju, a za nią zrobiła to V.

Odłożyłam telefon na bok.

I tak właśnie prysła moja bajka o cudownym księciu w lśniącej zbroi, który będzie uczciwy.

- Miałeś rację. – napisałam SMS’a do Leto.

Odpowiedzi nie doczekałam się do końca dnia. Moje całe wyobrażenie o życiu legło w gruzach.

Pod tymi gruzami jestem ja. Nikt mnie nie szuka, więc jak mam się ratować?

* Tak właściwie, to jest już bardzo późno, a ja mam jutro ostatnią maturę, więc... See ya! :*

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 19, 2014 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

SempiternalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz