Prolog

136 14 1
                                    

Hej cześć witajcie!

To opowiadanko zostało już wcześniej opublikowane na koncie, które dzieliłam z przyjaciółką :v

Jako, że postanowiłam się wyprowadzić, to opka również przeniosę tutaj. Wprowadziłam kilka zmian i poprawek i mam nadzieję, że Wam się spodoba!

Ogień. Wszędzie ogień.

Duszę się. Nie mogę oddychać. Nie mogę się ruszyć.

I nagle widzę .

– Mama...? Mama!!– słyszę swój własny, rozpaczliwy głos.

Jednak w głębi duszy dobrze wiem, że to już nie jest moja mama.

Teraz to już tylko kości pokryte cienką warstwą spalonego mięsa i włosów. Jej twarz, a raczej to co z niej zostało spogląda w moją stronę z niemym krzykiem na ustach. Widzę jej cienką, zwęgloną dłoń wyciągniętą w moim kierunku. Chcę jej dotknąć, ale nie mogę się ruszyć. Coś zaczyna mnie od niej odciągać.

– Nie, mamo! Nie zostawię cię!– krzyczę, choć gęsty dym powinien mi to skutecznie utrudniać. Dlaczego ja w ogóle jeszcze żyję? Dlaczego nie zamieniłam się w kupkę czarnego prochu? Dlaczego nadal widzę tak wyraźnie, choć wszystko przysłania czarny dym? Dlaczego nie wyglądam jak... jak...

– Mama!!!

Otwarłam oczy gwałtownie nabierając powietrza.

– Co...?! Ale...? Mamo...– No tak. Znowu obudził mnie mój własny krzyk. Znowu śniła mi się tamta noc. Taka odległa, a jednak wciąż przeżywałam ją od nowa. Tamta noc...

– Jesteś żałosna, Erin. Po prostu żałosna– pomyślałam powoli podnosząc się z łóżka.– Oby tym razem karczmarz mnie nie wyrzucił za darcie się w środku nocy i budzenie gości...Ehh, jeszcze nawet nie świta.

Podeszłam do małego stolika i popatrzyłam w lustro:

– Wyglądasz jak trup. Jak dalej będziesz tak mało spać i jeść to wkrótce się nim staniesz. W dodatku gadasz sama do siebie. Pięknie. Po prostu pięknie.'

Przez chwilę patrzyłam na moje wymizerniałe odbicie wsłuchując się w szum sosnowego boru i ciche ćwierkanie ptaków za oknem.

– Dzisiaj i tak już nie zaśniesz. Czas ruszać– mruknęłam pod nosem i zaczęłam zakładać moją czarną zbroję. Najlepsze dni ma dawno za sobą, ale i tak jej nie zmienię. Nie z sentymentu– po prostu mnie nie stać. Wyciągnęłam krótki stalowy sztylet z pod poduszki i włożyłam do lewego buta– ostrożności nigdy za wiele

Włożyłam na siebie plecak, kołczan i łuk. Rozejrzałam się po małym pokoiku.

– To chyba wszystko...– wymamrotałam ospale zakładając kaptur i chustę tak, że widać tylko moje błękitne oczy. Lepiej żeby ludzie nie wiedzieli jak wyglądam. Zarówno dla mnie, jak i dla nich.

Wyszłam z karczmy i skierowałam się do stajni, a raczej dziurawego dachu podpartego czterema balami, znajdującego się z tyłu budynku. Nillis od razu usłyszał moje kroki, choć poruszałam się niezwykle cicho. Choć to chyba oczywiste. Nie należę bowiem do olbrzymów i ważę pewnie tyle co duży pies. Lepiej dla mnie. Trudno mnie zauważyć, a co najważniejsze– trafić.

– Czeeeść brudasie– Uśmiechnęłam się głaszcząc wierzchowca po pysku. Nillis to najwierniejszy koń jakiego miałam. Jest dla mnie najlepszym przyjacielem. Nie żebym miała obecnie jakichkolwiek innych...

Po wyszczotkowaniu i osiodłaniu mojego konia ruszyłam na wschód, tam podobno znajduje się Arkavelle– cel mojej podróży. Czemu tam właśnie zmierzałam? Bo to duże, bogate miasto. Daleko od miejsc, w których bywałam dotychczas. Bo tam nikt mnie nie zna, ani o mnie nie słyszał. Bo tam mogę zacząć od nowa, z czystą kartą.

– Oh taaak.... Arkavelle... już niedługo... Jeszcze kilka dni i wszystko będzie lepsze. Lepsze jedzenie, lepsze łóżko, lepsze 'zarobki'. No i tam jeszcze nie wyznaczyli nagrody za moją głowę– zaśmiałam się pod nosem i kontynuowałam wędrówkę.

Córka CieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz