9. Ten znajomy czarownik

34 10 6
                                    



– Too... Ten twój znajomy to czarownik, tak? Mieszka w mieście?– zapytałam przerywając ciszę. Siedzieliśmy na dachu jednego z wyżej położonych budynków i podziwialiśmy zachodzące słońce. Pożółkłe liście wirowały na brukowych ulicach i prześlizgiwały między nogami sunących do domu mieszkańców. Chłodny wiatr zapowiadał niedalekie nadejście zimy. Z jednej strony kochałam śnieg i to, jak pięknie potrafił zmieniać otaczający mnie świat. Z drugiej strony oznaczał trudne czasy. Ludzie bowiem chętniej zostawali w domach, a kiedy już wychodzili, odziani byli w długie płaszcze z ciężkich futer, przez co praktycznie nie dało się ich okraść. Zima zawsze oznaczała dla mnie głód i ciągłe przemarznięcie. Oby w Arkavelle było lepiej. Lance podobno znalazł chętnego na drogocenne naszyjniki i pierścienie, więc w tym roku nie powinnam przemarznąć.
– Aye. Mieszka za murami miasta, tuż przy zachodniej bramie. Zanim do niego pójdziemy, uprzedzam, że gość jest trochę... Jebnięty. Pozwól więc, że to ja będę z nim gadał, okay?

– Jasne. Znasz mnie, jak nie muszę, to wolę się nie odzywać– Uśmiechnęłam się lekko.– Ma jakieś imię? A i czy mogę iść tak ubrana? (ciągle miałam na sobie lnianą koszulę i spodnie, nie prezentowałam się więc zbyt... 'profesjonalnie')

– Menteith. I lepiej, żebyś założyła zbroję. Jak dobrze pójdzie to debil się nie pokapuje, że jesteś kobietą. Ehh... Mam nadzieję, że nie będzie z nim problemów– Kiwnęłam głową ciągle wpatrując się w zachodzące słońce. Kiedy na niebie pozostała już tylko lekka, pomarańczowa poświata, Lance wstał i wyciągnął do mnie rękę.

– No proszę, od kiedy ty taki szarmancki jesteś?– Powiedziałam z ironią i chwyciłam jego dłoń.

– A nie wiem. Może to przez to 'cywilizowane' powietrze, którego się dzisiaj nawdychałem. Oboje się roześmialiśmy i ruszyliśmy w stronę 'Złotego Bazyliszka'. W pewnym sensie poczułam się jak w domu; dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo tęskniłam za jego pełną radości, zarośniętą gębą. Dopiero teraz zdałam sobię sprawę jak bardzo brakowało mi naszych rozmów.
Mój uśmiech znikł w ułamku sekundy. Gdy uchyliłam drzwi do naszego pokoju zastałam całą podłogę pokrytą równą warstwą porozrywanej pościeli i materacy, a pośrodku niej zwiniętego w kłębek Nebrosa. Malec usłyszawszy otwarcie drzwi gwałtownie się wyprostował i z dumą spoglądał to na nas, to na swoje 'dzieło'.

– No pięknie– wymamrotałam pod nosem i cicho westchnęłam. Lance tylko skwitował całą sytuację chrząknięciem i zajął się szukaniem czegoś w swoim plecaku. Skarciłam zwierzaka (nie żeby się tym przejął w jakikolwiek sposób) i posprzątałam cały bałagan.

Księżyc znajdował się już wysoko na niebie, kiedy dotarliśmy do domu czarodzieja. Był to mały, brukowany budynek pokryty strzechą. Całą wschodnią ścianę pokrywał gęsty, zielony bluszcz, a na małym placyku przed wejściem rosło pełno rozmaitych ziół i grzybów, najprawdopodobniej składników alchemicznych. Gdy tylko zbliżyliśmy się do drzwi, same się otworzyły. W środku panował półmrok, czuć było dym i woń nieznanych mi roślin. Na stole pośrodku izby wylegiwał się czarny kot świdrujący nas wzrokiem. Lance podszedł do niego i poklepał po głowie, w odpowiedzi słysząc głośne syknięcie. Zwierzę zeskoczyło z blatu i zniknęło w ciemnej stronie pomieszczenia. Szatyn natomiast odsunął nieco zniszczony dywan i podniósł klapę znajdującą się pod nim.

– Panie przodem?– Powiedział pokazując mroczne zejście do piwnicy i chichocząc pod nosem.

– Chyba za dużo nawdychałeś się tego 'cywilizowanego' powietrza– mruknęłam schodząc po wąskiej drabinie.

Na dole znajdowała się pracownia maga, pełna dziwacznych przyrządów, donic z ziołami i szafek wypełnionych butelkami wszelkiej maści. Nieco dalej, na obszernym stole stały duże słoje z... martwymi zwierzętami? Niepewnie podeszłam bliżej.

– fuj.– wymamrotałam patrząc na wypatroszoną łasicę unoszącą się w mazistej cieczy. Jej oczy wciąż były otwarte, miałam wrażenie, że nadal mnie widzą. Z zamyślenia wyrwał mnie skrzekliwy głos mężczyzny witającego mojego kompana.

– Ah! Witajcie, witajcie! Nie spodziewał się was tak wcześnie hehe! Dobrze, żeście go odwiedzili, bardzo dobrze!

Zawsze kiedy ktoś mówił słowo 'mag', czy 'czarownik' wyobrażałam sobie pomarszczonego starca z długą, siwą brodą i kosturem w dłoni. Tymczasem właścicielem owego skrzekliwego głosu i ciekawej odmiany słów okazał się szczupły blondyn, około trzydziestki.

– Aaah! Przyprowadziliście mu gościa! A kim wy jesteście? Zbliżcie się no do Menteitha!!

Nie ruszyłam się z miejsca, mając nadzieję, że mag się rozmyśli, albo że Lance wybawi mnie od tego zaczynając rozmowę. Nic takiego się jednak nie stało i czarownik wykrzyczał słowa abym do niego przyszła. Nie mając wyboru, powoli podeszłam do mężczyzny, jednocześnie zdejmując chustę z twarzy. Gdy weszłam w smugę światła rzucaną przez wiszącą na ścianie pochodnię dotąd uśmiechnięty czarodziej spochmurniał i intensywnie mi się przyglądał.

– Nie powinniście jej tu przyprowadzać. Ona nie powinna być w tym mieście! Ona sprowadzi kłopoty! Wracajcie skąd przyszłyście dziewczyno, sprowadzicie na nas kłopoty!– Zaczął nerwowo chodzić w kółko wykrzykując raz po raz 'kłopoty! Kłopoty! O taak! Ona sprowadzi na nas kłopoty!'. Popatrzyłam ze zdziwieniem na Lance'a, który po chwili zastanowienia podszedł do blondyna i złapał go za ramię.

– Ej! Uspokój się koleś! O co ci do cholery chodzi? Widzisz ją pierwszy raz w życiu, może byś do kurwy nędzy był trochę milszy, co?!– Blondyn stanął jak wryty i bez słowa gapił się w przestrzeń przed nim. Nagle, odwrócił się gwałtownie i zmierzył nas chłodnym spojrzeniem.

– Nie musiał widzieć, aby wiedzieć...– powiedział spokojnie. Zrzucił dłoń Lance'a z ramienia i spojrzał mi prosto w oczy.– Kilkaset lat temu zobaczył przepowiednię, o białej elficy z białym wilkiem u boku, która zmieni losy, nie tylko tego miasta, ale i całego świata.... Na niej– wskazał palcem w moim kierunku– spoczywa ogromna odpowiedzialność...– Podszedł do mnie nie tracąc kontaktu wzrokowego. Stanął bardzo blisko, aż za blisko. Czułam jego ciepły oddech na twarzy, a lodowate spojenie przebijało mnie na wylot.

– Ale ty, dziewko... Jesteś jedynie żałosną namiastką kobiety z przepowiedni. Przybyłaś tu zbyt wcześnie. Nie jesteś gotowa by nią się stać! Nie masz dość siły i hardości ducha, aby sprostać pisanemu ci zadaniu, nie jesteś godna! A to.... DOPROWADZI NAS WSZYSTKICH DO ZGUBY!– Wrzasnął mi prosto w twarz, świece na kandelabrach przygasły, w pomieszczeniu zapanował chłód i miałam wrażenie, że ziemia pod moimi stopami delikatnie się zatrzęsła.

– Dosyć tego!– krzyknął Lance i pociągnął mnie za rękę.– Menteith, wrócimy do ciebie, jak przestaniesz być naćpany tymi swoimi pierdolonymi eliksirami, czy co ta tam ważysz.– Nie usłyszeliśmy żadnej odpowiedzi, jednak w piwnicy znów było jasno i ciepło. Czarownik stał tylko w miejscu i wbija we mnie świdrujące spojrzenie. Nie odezwał się jednak ani słowem... I może dobrze, nie miałam ochoty słuchać tych bredni... Chociaż z drugiej strony nie uzyskałam odpowiedzi na moje pytania, a do tego doszły nowe.

– No nic, może dowiem się innym razem– mruknęłam podążając za Lancem w kierunku 'Złotego Bazyliszka'.

Córka CieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz