7. (Nie)przypadkowe spotkanie

31 9 0
                                    

Kiedy się obudziłam było jeszcze ciemno. Nebros spał wtulony w moją rękę. Popatrzyłam w sufit przypominając sobie ostatnie dwa lata. Propozycję 'nie do odrzucenia', którą złożył mi król Den Elben, moją udawaną egzekucję, zdobycie Twierdzy Czerwonego Smoka i moją ucieczkę. Byłam w tylu miastach i grodach podejmując się niemal każdego zadania i mimo tego ledwo wiążąc koniec z końcem. Kradłam, szpiegowałam i zabijałam na zlecenie, wielokrotnie musząc uciekać co sił w nogach. A teraz leżę tutaj– bezpieczna.... i czuję coś, czego myślałam, że się wyzbyłam już dawno temu: strach. Przed czym? No właśnie nie wiem. Przed tym, że moje 'lepsze życie w Arkawelle' nie będzie takie wspaniałe? Że znowu będę musiała uciekać? Że nie podołam oczekiwaniom Lance'a i moich przyszłych pracodawców? Że w końcu popełnię błąd i umrę naprawdę? A może to po prostu strach przed nieznanym? Odetchnęłam głęboko i powoli wstałam z łóżka. Wyjrzałam za okno; noc miała się ku końcowi, więc postanowiłam zaczerpnąć świeżego powietrza. Włożyłam sztylet do lewego buta i otworzyłam okiennice. Nasz pokój znajdował się na poddaszu, więc bez trudu znalazłam się na dachu. Stamtąd przeskoczyłam po kilku następnych i wspięłam się na wieżę dzwonniczą. Usiadłam na szczycie i zwróciłam wzrok na wschód. Słońce powoli zaczęło wychylać się zza wysokich, ośnieżonych szczytów górskich. Po kilkunastu minutach fala złotego światła zalała całą dolinę, odbijając się od spokojnej tafli jeziora kilka mil stąd. Na niebie nie było ani jednej chmurki i czułam jak ciepło promieni łaskocze moją twarz. Odpłynęłam w marzenia, a uczucie niepewności minęło bezpowrotnie. Wsłuchiwałam się w śpiew ptaków i łopotanie chorągwi. Ludzie powoli zaczęli wychodzić na ulice, zaczęła się poranna krzątanina.

Zeszłam cicho z wieży i wtopiłam się w tłum ludzi. Korzystałam z tego, że nikt jeszcze mnie tu nie zna i mogę bezkarnie paradować z odkrytą twarzą i w zwykłych, lnianych ubraniach.

Po kilku minutach dotarłam na targ, pełen stoisk z najróżniejszymi artykułami: od warzyw i owoców po drogie klejnoty i przyprawy z dalekich stron. Gwizdnęłam jabłko z jednego ze stoisk i zniknęłam w tłumie, potem skręciłam w jedną z bocznych uliczek nucąc ludową piosenkę i chrupiąc słodki owoc. Nagle ktoś złapał mnie za rękę i delikatnie pociągnął w swoją stronę. W mgnieniu oka się odwróciłam, chcąc zaatakować nieznajomego, lecz moja dłoń gwałtownie się zatrzymała. Moim 'wrogiem' okazała się o głowę ode mnie niższa staruszka, ubrana chyba we wszystkie możliwe tkaniny i ozdoby. Świdrowała mnie wzrokiem jakby chciała zobaczyć moją duszę.

– Daj mi dłoń, złotko– powróżę....– Uśmiechnęła się ciepło.

– Nie mam pieniędzy.– powiedziałam chłodno i chciałam zabrać rękę. Nigdy nie ufałam 'wróżkom' potrafiły zająć człowieka na tyle, ze nie wiedział kiedy ktoś inny go obrabia.

– Oooj, nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz kochana. Nie należę to tych obłudnic, które zwą siebie Wróżkami– o niee...– Uśmiechnęła się tajemniczo, nadal świdrując mnie spojrzeniem.– – – JA potrafię zobaczyć to co było i to co nadejdzie... A twoja przeszłość nie należy do nudnych i monotonnych, nieprawdaż...?– Zmieszałam się an te słowa. Skąd ona może to wiedzieć? Phi, pewnie zobaczyła moje blizny i nienaturalnie białą cerę czy włosy.

– Pisane są ci wielkie czyny, młoda elfko... Wysłuchaj mnie, a nie pożałujesz....

Zaczęłam się trochę niepokoić, bo twarz kobiety nabierała coraz mroczniejszego wyrazu. Mimo to postanowiłam zostać. Jak będzie chciała pieniędzy to ucieknę albo ją zabiję. W tej ciemnej uliczce prędko jej nie znajdą.

– Eh, powiedz, co masz do powiedzenia stara kobiecino, ale nie dostaniesz ode mnie ani grosza. Od razu uprzedzam też, że nie wierzę w przepowiednie czy przeznaczenie. A tym bardziej w twoje 'magiczne moce'– powiedziałam oschle, na co ona tylko się uśmiechnęła.

– Ojj, rozumiem, rozumiem.... Nigdy nie wierzyłaś.... Prawda Eredith...?– Oczy staruszki pociemniały, a uśmiech stał się jeszcze szerszy i złowrogi.

Skamieniałam. To niemożliwe. Ona nie może... nie może.... Skąd...?

– Skąd znam twoje prawdziwe imię, Eredith...? Mówiłam złotko.... Widzę to co się zdarzyło i co ma nastąpić. Wiem o tobie wszystko. O twojej rodzinie. O Den Elben. Ja.... Wiem... O... Wszystkim...– jej skrzekliwy głos szumiał mi w uszach. Ostatnie słowo brzmiało jak syknięcie jadowitego węża. Jedyne co mogłam zrobić to gapić się na nią z otwartymi ustami.

– A teraz.... Moja droga Eredithhh... Chcesz ussłyszeć co cię czeka...?– niepewnie kiwnęłam głową, ciągle wpatrując się w jej tajemnicze oblicze. Puściła moją dłoń i zrobiła krok w tył. Miałam wrażenie, że jej ciemne oczy zaczynają przybierać zielony kolor i delikatnie... świecić?

Mówiła bardzo cicho, lecz słyszałam każde słowo bardzo wyraźnie:


Życie zacznie układać się tobie,

Lecz odmieni je człek,

Co Garrmis się zowie.

Sprowadzi on strach i pożogę ,

Najbliższych Ci skróci o głowę.

Spustoszy on kraj cały

lecz ty, Córko Cienia

Światłem będziesz

Dla jego poddanych.

Bestię pradawną obudzisz,

Moc jego w popiół obrócisz

Cena za to jednak będzie słona.

Ale niech ta,

Którą zwą Córką Cienia

Sama się o tym przekona...

Usłyszałam za plecami huk. Odwróciłam się szybko, lecz nie dostrzegłam niczego co mogłoby go wywołać. Od razu obróciłam się, aby zapytać o coś kobietę. Ku mojemu zdziwieniu nie pozostał po niej nawet ślad, zupełnie jakby rozmyła się w porannej mgle....

Córka CieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz