prolog 2/2

433 42 11
                                    

- Lou! - krzyknąłem śmiejąc się. - Zostaw... puść.

Turlałem się po dywanie w salonie szatyna z nim samym siedzącym na mnie i jego palcami na skórze brzucha. Szatyn łaskotał mnie i nie wyglądał jakby miał zamiar szybko przestać.
Postanowiłem wiec zastosować trochę inną taktykę.

- S-stop, boli - tyle wystarczyło, bo Tomlinson natychmiast przestał, a na jego twarzy wymalowana była troska.

- Co się stało, co boli Harry? - naprawdę był zmartwiony, ale zacząłem się śmiać. Ten zmarszczył brwi, kiedy zrozumiał o co chodzi. - O ty, nie możesz tak robić, martwię się.

Przez takie sytuację naprawdę myślałem, że jemu zależy i że mogłoby z tego wyjść coś więcej niż przyjaźń.

Prawda uderzała mnie w innych sytuacjach, kiedy Louis miał humorki, albo był z kimś umówiony.

- Masz jeszcze dużo czasu, nie denerwuj się tak i pograj ze mną - wywróciłem oczami patrząc na szatyna grzebiącego w szafie. - Albo poświęć mi jakąkolwiek uwagę.

- Harry, uspokój się, cały czas spędzam z tobą czas, a teraz jestem umówiony na randkę i chcę się przygotować - warknął spoglądając na mnie tylko przez jakieś trzy sekundy. Był już zirytowany.

- Sporo tak ci przeszkadzam po chuj godziłeś się, żebym przyszedł - założyłem ramiona na pierś. - Równie dobrze mógłbym sobie iść do domu i nie zauważyłbyś tego.

- Żebyś się później nie czepiał, że nie mam dla ciebie czasu - podniósł głos, a rzadko to robił i odwrócił sie do mnie ze zmarszczonymi brwiami. Teraz był zły. - Och, muszę powiedzieć, że to jeden z twoich najlepszych pomysłów ostatniego czasu.

- Miło, że ci się podoba - uśmiechnąłem się sztucznie i wstałem wychodząc z sypialni, a następnie mieszkania ze łzami w oczach. Usłyszałem jeszcze za plecami głos Louisa, niezbyt głośny, wiec raczej nie kierowany do mnie.

- Pieprz się Styles.

W domu rzuciłem się na łóżko ze zaschniętymi śladami po płaczu na policzkach, położyłem się na boku i skuliłem przytulając poduszkę.
Leżałem tak przynajmniej godzinę, potem poszedłem pod prysznic i siedziałem tam kolejne pół godziny.

Fakt, z Lou nie kłóciliśmy się dużo, nie lubiłem tego. Nie była to nasza pierwsza kłótnia i wiedziałem, że prędzej, czy później pogodzimy się. Mimo to, słowa bolą. Podobno ludzie, kiedy są źli mówią to co myślą naprawdę, ta.

Kiedy wróciłem do pokoju wziąłem do reki telefon i zobaczyłem powiadomienie ze Snapchata... od Louisa. Ze zmarszczonymi brwiami otworzyłem je.
Tomlinson całujący niebrzydką brunetkę z podpisem „Udany wieczór 😎🖕🏻".

- Pieprz się Tomlinson! - Krzyknąłem i resztę wieczoru przepłakałem.

Oczywiście dwa dni po tym pogodziliśmy się i wszystko było idealnie.

Mimo to najlepsze wspomnienia były podobne do tego, mieliśmy chyba po osiem lat, ale wciąż to pamiętam:

Leżeliśmy w ogrodzie. Było lato, ciepła noc i gwieździste niebo nad nami. Pod nami koc, a obok jakieś napoje i przekąski.

- Widzisz te gwiazdy Hazz? - wskazał grupkę białych świateł, a kiedy przytaknąłem kontynuował. - Wygląda trochę jak lew, ale nie taki zwykły.

- Widzę, ale co w nim niezwykłego? - Uniosłem brwi nawiązując z szatynem kontakt wzrokowy.

- W mojej wyobraźni jest on biały i ma loczki, takie jak ty, tylko jego są niebieskie - uśmiechnął się cały czas na mnie patrząc.

- Hm, więc masz rację, nie jest zwykły i całkiem mi się podoba - zaśmiałem się, a chłopak chwilę później do mnie dołączył.

Chciałbym móc być dzieckiem jeszcze tą jedną noc. Ja byłem wtedy tylko dla niego, a on tylko dla mnie.
Wspominać wspólne historie z dzieciństwa i śmiać się, aż rozbolały nas brzuchy.

Jednak jak każdy wie, nic nie trwa wiecznie. Niektóre rzeczy nawet zdecydowanie za krótko.

Miałem się jeszcze spotkać z Louisem, żeby jechać na zakupy świąteczne, ale ten uparł się, że zrobi to sam, bo chciał coś dla mnie kupić, a potem mieliśmy pojechać jeszcze razem.
Kiedy ten był w sklepie ja wziąłem się za robienie pierniczków. A bardziej za ich dekorowanie.
Kończyłem ostatnią partię, kiedy mój telefon zadzwonił.

- Tak, słucham? - zmarszczyłem brwi słuchając głosu mężczyzny po drugiej stronie. - Nic mu nie jest? - Zacząłem szybciej oddychać przestraszony. - Oczywiście, przyjadę. Proszę mi tylko powiedzieć który szpital.

Zostawiłem kuchnię w takim stanie, w jakim była (jedynie piekarnik wyłączyłem). Szybko ubrałem jakiekolwiek ubrania nadające się do wyjścia i wybiegłem z domu.
Wsiadłem w samochód i najszybciej jak tylko moglem (nie zawsze przestrzegając zasad drogowych) dojechałem do budynku.
Przy recepcji zacząłem wypytywać o Louisa. Wszyscy mówili, ze mam iść do lekarza, co też zrobiłem.

- Jest pan kimś z rodziny?

- Bratem- pierwsze co mi wpadło do głowy.

- Och, w takim razie mam złe wieści... - już przy tych słowach moje oczy zaszły łzami.

Nie, nie, nie to nie może być prawda. To tylko popieprzony sen, który zaraz się kończy - powtarzałem sobie to cały czas, przez przynajmniej miesiąc z nadzieją, że zapadłem w jakiś cholernie długi sen zimowy.

~~~
dodam kolejny jak będzie jakieś zainteresowanie

Alaways Together / Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz