Rozdział 3

1.3K 102 5
                                    

Fakt, iż był to statek wroga, niczego nie ułatwiał. A właściwie ułatwiał tylko w przestrzeni kosmicznej, bo po wylądowaniu gdziekolwiek od razu by nas pojmano. Musieliśmy się też spieszyć, bo grupa pościgowa zapewne już się formowała.

– Sprawdź czy nie mamy lokalizatora, a jeśli mamy to go usuń. – poleciłam, łapiąc mocniej za stery. Bałam się lecieć na Lettę, by nie sprowadzić kłopotów na Mish oraz jej matkę, ale żadnej innej planety nie znałam.
Lecz w tym przypadku znowu posłużyła mi wiedza z moich książek, których już nigdy nie przeczytam, bo wszystkie zostały na D'Qar: przypomniała mi się planeta, na której można kupić i sprzedać wszystko. Może ktoś się połasi na statek Najwyższego Porządku...

– R4, znasz może współrzędne Mos Eisley na Tatooine?

Nie były mu obce, więc po ich wgraniu, włączyłam hipernapęd. Podczas lotu postanowiłam zwiedzać statek, ale nie był przesadnie duży; na tyle, by zmieściło się dwudziestu szturmowców. Znalazłam mały blaster, który mogłam spokojnie schować w płaszczu oraz trochę prowiantu, jednak po głodzie z D'Qar nie było śladu: teraz liczyło się co innego.
Cały lot w duchu powtarzałam, żeby tylko Najwyższy Porządek nie leciał za nami. Ufałam R4, że nie jesteśmy śledzeni, ale miałam złe przeczucia, nasilające się z każdą minutą lotu. Doprowadzało mnie to do szaleństwa, w związku z czym postanowiłam usiąść po turecku na zimnej, metalowej podłodze i oddać się medytacji.
Po chwili zdołałam całkowicie wymazać nie nazbyt drażniący świst towarzyszący tak szybkiemu przemieszczaniu się. Zostałam tylko ja i pustka wokół. Ta jednak zaczęła się zmieniać w ciemne bagna i prastare lasy. Identyczny obrazek był w jednej z książek, toteż poznałam Dagobah. Powietrze było wilgotne, ale jego zapach mnie uspokajał. Chodziłam ostrożnie, by jak najmniej się ubrudzić, aż dotarłam do chaty, w której oknach świeciło się światło. Zajrzałam do środka i zobaczyłam ich: mistrza Yodę oraz młodziutkiego Luke'a Skywalkera. Przez wizję przebił się smutek jaki momentalnie odczułam na widok zmarłego niedawno Jedi, ale postarałam się skupić na nowo. Nie słyszałam ich rozmowy, jednak mogłam się domyśleć, że były to ostatnie słowa Yody do swego ucznia. Odsunęłam się trochę i spojrzałam na jego X-Winga, stojącego nieopodal. Nagle bezwiednie upadłam na ziemię i gdy się podniosłam, byłam zupełnie gdzie indziej. Stałam w samym centrum bazy Rebelii, tuż obok Lei Organy. Po jej wyglądzie mogłam stwierdzić, że jest to teraźniejszość.

– Gdzie jesteście? – szepnęłam, jednak wiedziałam, że nie odpowie. Zaczęłam szukać znajomych twarzy, ale nie dość, że była to garstka osób, to jeszcze wszyscy w moim wieku, bądź młodsi.

– Nadaje się to do czegoś, Poe? – spytała księżniczka jakiegoś chłopaka, stojącego przy komputerach.

– Sprzęt przestarzały, ale sprawny. – uderzył pięścią w monitor, dzięki czemu obraz przestał śnieżyć.

– Musimy się cieszyć tym, co mamy, a oprócz Yavinu IV i Endoru nie mamy nic.

– Mam nadzieję, że na Endor nie będziemy musieli się przenosić. – mruknął.

Otworzyłam szeroko oczy.

– Yavin IV! – krzyknęłam, a R4 obrócił głowę w moją stronę. – Tam są!

Droid wydawał się zły, że tak późno przekazałam mu informacje o celu naszej podróży.

– To wyłącz hipernapęd i ustaw go znowu. Mamy dużo paliwa.

Astromech jeszcze coś do siebie pomruczał, ale oficjalna wersja dla mnie brzmiała tak, że musimy najpierw dolecieć do Tatooine, a potem ustawić trasę na Yavin IV, bo inaczej rozbilibyśmy się na jakiejś planecie. Przynajmniej tyle, że byliśmy blisko, więc nie musieliśmy aż tak przedłużać naszej wycieczki.

Problem pojawił się, gdy opuściliśmy nadświetlną. A konkretnie w tym, że byliśmy otoczeni przez Najwyższy Porządek.

– Mieli nas nie śledzić! – krzyknęłam na R4, ale ten mnie zapewnił, że to przypadkowe spotkanie.

– M-58, tu centrala, podaj kod. – usłyszałam w głośniku.

– Centrala, tu M-58. Mam zakłócenia.

– Podaj kod.

W tym momencie zebrałam się na najbardziej szczeniackie zagranie: porwałam leżącą niedaleko mnie kartkę i zaczęłam ją gnieść przy słuchawce.

– Nie słyszę cię, M-58.

– Mam zakłócenia, również źle słyszę.

– Wyląduj w hangarze B, zdiagnozujemy statek.

– Co? Coś przerywa... – znowu podłużyłam się kartką. R4 zakomunikował, że komputer ma już współrzędne Yavinu IV, muszę tylko przekręcić klucz. Problem polegał na tym, że gdy go uruchomię, wylecimy prosto na statek, który się ze mną porozumiewał i zginiemy. Niespiesznie, licząc na nagłe oświecenie, zaczęłam lecieć w kierunku hangaru B.

Tak musiało być |Star Wars|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz