Rozdział 10

727 70 40
                                    

Nabrałam w płuca tyle powietrza, ile były w stanie pomieścić. Letta. Miejsce, które opuściłam ponad pół roku wcześniej. Trzy słońca oświetlały rozległą aż po horyzont łąkę, na której stał statek Rebelii.

– Zbyt blisko domu mojej przyjaciółki. – powiedziałam w kierunku Bena, na co ten, zupełnie jakby ją znał, pokiwał głową. Na planecie było zbyt błogo i cicho, by nie stało się nic złego. – Uspokój się. Przez twoje nagłe wzburzenie nie będziesz potrafiła korzystać z Mocy.

Zastosowałam się do jego rady; dzięki Mocy zaczęłam wędrować po Letcie w poszukiwaniu Mish. Ku mojemu zdziwieniu, zobaczyłam ją siedzącą w spokoju przy oknie, zapewne czekającą na powrót matki ze stolicy.

– Coś mi tu nie gra... – zaczęłam się rozglądać. – Nie umiem znaleźć Rey.

– Tu jestem. – Jedi jak gdyby nic stanęła przed nami na tle jednego ze słońc, które zachodziło. – I cieszę się, że udało mi się ciebie tutaj zwabić.

– Mamy przewagę. – wycofałam się, by znaleźć się bliżej brata. – Jestem rycerzem Zakonu Ren, a mój mistrz jest przy mnie.

– Ja zostałam Jedi, a ze mną są duchy wszystkich poprzednich mistrzów, Anakina Skywalkera również.

– KŁAMIESZ! – krzyknął Ben, aktywując swój miecz. – Nasz dziadek jest z nami!

– Anakin odwrócił się od Ciemnej Strony! – trwała przy swoim. – Wy też możecie! Jest w was światło!

– Odrzuciłaś moją propozycję pokoju.

– A Nesvia zabiła Leię. – odparła, przez co Ben spojrzał na mnie. Dałabym wiele, żeby skłamała, ale czułam, że mówiła prawdę. – Oboje zamordowaliście swoich rodziców, jesteście siebie warci.

– Nie... – szepnęłam, a kolana załamały się pode mną. Byłam gotowa bronić Bena, ale nie chciałam skrzywdzić matki. Po śmierci ojca wpadłam w stan bezsilności, z którym przyszło mi walczyć długi czas. Teraz też poczułam osłabienie, z którego nie potrafiłam się podnieść. – To niemożliwe...

– Trzymałam ją za dłoń do ostatniej chwili! – w oczach Rey zobaczyłam łzy. – Umarła z rozpaczy!

Całkowicie opuściłam wzrok, wbijając go w trawę oraz niewielkie, niebieskie kwiatuszki. Śmierć matki zamykała mi ewentualną drogę powrotu, a jedyną bliską osobą był brat.

Rozproszenie minęło w ostatniej sekundzie; właśnie wtedy uniosłam wzrok, by zobaczyć nad sobą dwa skrzyżowane miecze. Rey, chcąca ewidentnie mnie zabić oraz Ben, który uratował mi życie. Szybko przeturlałam się dalej i szybko wstałam, by pomóc bratu.

– Co z ciebie za Jedi?! – wykrzyczałam, gdy nasze wiązki się zetknęły. – Chciałaś zabić kogoś, kto nie mógł się obronić!

– Teraz będzie fair? – niespodziewanie podcięła mnie kopnięciem, przez co wylądowałam na ziemi. Odwdzięczyłam się tym samym, jednak Rey, w przeciwieństwie do mnie, szybko wstała, na co tylko czekał wciąż atakujący ją Ben. Pozbierałam się wreszcie, by mu pomóc, ale coś go rozproszyło, przez co dziewczyna wykonała jedno, dobre cięcie. Jego prawa dłoń zaciśnięta na mieczu upadła na trawę, ale zanim ten zdążył krzyknąć, Rey wbiła mu ostrze w brzuch.

– NIE! – krzyknęłam, sprawiając jednocześnie, że była mieszkanka Jakku, pchana Mocą, upadła kilkadziesiąt metrów dalej. Udało mi się chwycić brata nim dotknął ziemi. – Ben...

– Cii... – chciał położyć mi palec na ustach, ale zabrakło mu siły. – Wszystko... będzie...

– Uratuję cię. – wydukałam, zalewając się łzami. Zobaczyłam, że krew zbiera mu się w ustach. – Słyszysz?! Zostań przy mnie! Bez ciebie nie dam rady!

– Nie płacz... – wyszeptał z trudem. Każde jego mrugnięcie trwało coraz dłużej, a ja przecież nie zdążyłam się napatrzeć na jego ciemne po matce oczy. Wspomnienie Lei przybiło mnie podwójnie. Ben ostatkiem sił dotknął mojego serca nim jego dłoń bezwiednie opadła.

– Nie. – złapałam mocniej materiał jego szaty. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej, ale ta już się nie uniosła. Czułam jedynie ciepło sączącej się krwi. – Pomszczę cię, braciszku.

Ułożyłam jego ciało na wznak, dłonią zakrywając ranę. Wyswobodziłam z odciętej miecz, który na chwilę schowałam, by położyć przy prawej ręce drugą. Potem spojrzałam w kierunku miejsca, gdzie leżała Rey. Pierwsze słońce już całkowicie było schowane za horyzontem, gdy, próbując złapać oddech z powodu duszenia, pod wpływem oszołomienia po upadku, leciała z powrotem do mnie.

– Zamordowałaś mojego brata. – wycedziłam przez zęby, przecierając policzek. Jedyne, co uzyskałam, to rozmazanie jego krwi na całą twarz. – A teraz ty umrzesz.

Tak musiało być |Star Wars|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz