Rozdział 14

595 59 16
                                    

– Więzień jest gotowy. – przekazał wysoki rangą szturmowiec, który przyszedł z tą informacją do mojej kwatery. Potaknęłam jedynie głową, myśli zaprzątało mi coś o wiele ważniejszego niż błahe przesłuchanie. Chwilę walczyłam ze sobą nim poszłam do sali, w której był Poe. Siedział przypięty za nadgarstki, pas i kostki do krzesła, natomiast ja wygodnie rozsiadłam się naprzeciw niego. Spojrzał na mnie najbardziej pogardliwie jak mógł, ale ja grałam zwyczajną dla rycerza Ren obojętność.

– Jesteś zdrajcą, wiesz? – zaczął. – Prawie zabiłaś Rey.

– Gdzie ona jest? – nachyliłam się, mrużąc oczy. – Szkoda takiej twarzy na nie powiedzenie mi tego.

– Ty nie rozumiesz, że mnie nie przestraszysz? – spojrzał na mnie z politowaniem, czym mnie zdenerwował.

– Zaraz się okaże. – wyciągnęłam otwartą dłoń w jego kierunku. Dameron zaczął się pocić, ale mimo to zobaczyłam niewyraźny obraz. – Widzę Rey, Finna i ciebie. Stoicie przy ekranie. – Generał Ruchu Oporu mocniej szarpnął, przez co jego wspomnienie się rozmazało. – Oglądacie coś. O, to nasz statek, zauważyliście nas. A obok...

Poe krzyknął, całkowicie mnie tym sposobem rozpraszając.

– Jaki układ oglądaliście?! – nie wytrzymałam i dałam upust emocjom, wstając na tyle gwałtownie, że krzesło się przewróciło.

– Kylo cię nie uczył wyciągania zeznań. – Dameron, mimo wycieńczenia, uśmiechnął się. – Musisz to poćwiczyć.

– Błagaj los, bym szybko do ciebie nie wracała. – syknęłam na odchodne. Nie było sensu tego ciągnąć, gdy rozwalił moje opanowanie. Na korytarzu jednak postarałam się wyciszyć. On nie był wart moich nerwów, zwłaszcza, gdy zobaczyłam przed sobą jego. – Armitage... – zatrzymałam przechodzącego obok mnie Huxa. Zdziwił się, gdy usłyszał swoje imię z moich ust, pewnie nawet nie spodziewał się, że je znam.

– Spieszę się. Dameron coś powiedział?

– To bardzo ważne. – nie ustępowałam, a moja skruszona postawa zmusiła go do powrotu do siebie w towarzystwie swoich własnych westchnięć. Wpuścił mnie jako pierwszą, a potem spojrzał wyczekująco, krzyżując ręce. – Jestem w ciąży.

– Słucham? – zmarszczył brwi. – Dlaczego mi to mówisz?

– Bo tylko tobie mogę zaufać.

Stałam na środku salonu, czując się jakbym miała dostać reprymendę od kogoś starszego (choć byłam od niego niewiele młodsza). Hux tymczasem zacisnął usta na tyle mocno, że stały się całkowicie białe. Patrzył mi prosto w oczy.

– Kogo to jest dziecko? – powiedział wreszcie, na powrót swym charakterystycznym, pełnym władzy tonem.

– Moje. Tylko moje. Nie ma ojca. – mimo że nie zastanawiałam się nad tym, wiedziałam, że to, co mówię, jest prawdą. Mało możliwą, ale nie skłamałabym.

– To jakieś wasze gierki, tak?

– Zapewniam cię, że nie kłamię.

– A co ja mam zrobić?! – niespodziewanie podniósł głos. Nie rozumiałam dlaczego się złości, ale nie na miejscu było zadanie mu tego pytania. – To twój problem!

– O nic cię nie proszę. – dla równowagi zachowywałam spokój. Przez jego wybuch emocji nie mogłam sobie przypomnieć po co mu to mówię... No tak, Ben obiecał, że będę miała w nim wsparcie. Miałam ochotę teraz o tym bratu przypomnieć. – Chciałam komuś to powiedzieć.

– Ja... – zająknął się. – Oczekują mnie, jestem spóźniony.

– Idź. Przepraszam za zajęcie twojego czasu.

Nie umiałam określić momentu, kiedy dowiedziałam się o ciąży. Po prostu w pewnym momencie gdzieś między przebudzeniem się a przyjściem szturmowca przez moją głowę przebiegła jakaś zabłąkana myśl, jakby po raz kolejny do mnie zawitawszy, beztrosko przypominając, że teraz muszę na siebie uważać.
Dziecko bez ojca - czytałam o tym. Ben osobiście przekazał mi dziennik Anakina Skywalkera, w którym było napisane, że właśnie on jest takim dzieckiem. Zrodzony z Mocy. Jednak mój potomek będzie się miał lepiej niż jego pradziadek; będzie od początku życia wolnym człowiekiem, mającym wszystko, co najlepsze.

Nie rozmawiałam już z Huxem tamtego dnia. Podejrzewałam, że był zły na Bena za to, jaką po swojej śmierci obdarzył go odpowiedzialnością, a dodatkowo teraz szło wszystko w innym kierunku. Zaczęłam nawet przez to tęsknić za monotonnym życiem na Letcie wśród łąk oraz lasów, wygrzewając się w blasku trzech słońc. Jednak gdyby nie mój wyjazd, nigdy nie spędziłabym kilku miesięcy z bratem, wynagradzających mi całe życie bez rodziny.
Czułam jego obecność obok siebie. Ben mnie obserwował. Wspierał. Milcząco podnosił na duchu. Nie widziałam go, ale i tak byłam mu wdzięczna za wszystko, co zrobił.

Sen tamtego dnia również był inny. Trwał może kilkanaście sekund, ale treści zawarte w nim mi wystarczyły. Nie widziałam miejsca, ani czasu. Jedyne, co umysł pozwolił mi dostrzec, to martwą Rey.

I miałam wielką nadzieję, że to nie wytwór mojej wyobraźni, a widok na przyszłość.

Tak musiało być |Star Wars|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz