Rozdział 11

658 60 2
                                    

– Nesvia... – wychrypiała Rey. Zacisnęłam mocniej dłoń, przez co dziewczyna otworzyła sine usta i zaczęła bardzo szybko mrugać. Jej powolna, bolesna śmierć to jedyne, co by mnie ucieszyło.

Nes. – usłyszałam po swojej prawej stronie. Przy nogach swojego syna stali moi rodzice, obejmując się. – Dobrze wiesz, że zabicie Rey nie sprawi, że Ben odżyje.

Ona też cierpi. – Leia spojrzała na tracącą przytomność Jedi. Niebieska poświata ciągnęła się za nią, gdy szła w naszą stronę. – Nie miała rodziców...

– A ja miałam? – spytałam z wyrzutem. Poczułam nagle, że Rey jest bliska śmierci, więc ją puściłam. Nie chciałam jej zabijać, kiedy nie jestem na tym w pełni skupiona. – Zdajecie sobie sprawę z tego, jak małe dziecko porzuciliście?!

Gdybyśmy wiedzieli, zatrzymalibyśmy was przy sobie. – Han również podszedł. Nie licząc wieku, wyglądał tak samo jak za czasów mojego dzieciństwa. – Nigdy nie przestaliśmy was kochać, nawet po przejściu na Ciemną Stronę.

– Ben chciał to raz na zawsze zakończyć, wiecie?! – znów zaczynało zbierać mi się na histerię. Wydobywałam z siebie wszystko, co dusiłam całe lata. – Miało już nie być ani Jasnej, ani Ciemnej Strony! Wtedy zapanowałby prawdziwy pokój! Ale ona... – wskazałam na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą leżała Rey. Musiałam unieść wzrok, by zobaczyć Finna, niosącego ją do statku, którym przylecieli. – Specjalnie mnie zagadaliście, żeby zdążyli uciec!

Nie. – zaprzeczyła moja matka. – Gdybyś nie chciała z nami rozmawiać, to byś tego nie robiła. Zostaw ich w spokoju, a zajmij się godnym pogrzebem Bena.

Musiałam jej przytaknąć. Mój brat zasługiwał na ceremonię godną Najwyższego Wodza, a w tym musiała mi pomóc Mish.

– Nesvia! – dziewczyna przytuliła mnie po otwarciu drzwi swojego domu. Jej widok był dla mnie czymś tak odrealnionym jak spotkanie Bena jeszcze kilka miesięcy temu. – Na Święty Gaj, ty masz krew na twarzy.

– Musisz mi pomóc. – złapałam ją za dłonie jak ona niegdyś mnie. Wydawały się drobniejsze niż kiedyś (choć zapewne to ja stałam się silniejsza). Prowadziłam ją pewnie przez las oraz polną drogę. Dziewczyna była ciekawa tego, co mi się przytrafiło przez ten czas, ale w odpowiedzi rzucałam jej tylko ogólnikami - nikt nie powinien wiedzieć wszystkiego.

– To Kylo Ren! – pisnęła, odskakując za mnie. Czułam jej strach tak przeraźliwie, że prawie dopuściłam, by ogarnął i mnie. Mish jednak zebrała się na odwagę, wychodząc zza moich pleców i uważnie obserwując ciało Bena. – Zabiłaś go. Udało ci się.

– Nigdy bym go nie zabiła. – przykucnęłam przy nim. Chciałam dotknąć jego policzka, ale w ostatniej chwili się zawahałam; byłby zimny. – To mój brat.

– Nigdy mi o tym nie wspominałaś. – dosiadła się do mnie, a jej wzrok przykuła odcięta dłoń. – W takim razie kto mu to zrobił?

– Rey. – syknęłam. – Szczyci się mianem ostatniego Jedi. Ale nie mówmy od niej nad ciałem jej ofiary. Proszę, odpraw mu tradycyjny lettyjski pogrzeb, byłby szczęśliwy.

Było już po zachodzie ostatniego ze słońc, gdy siedem pochodni, ułożonych w koło, zapłonęło wokół ułożonego na podeście Bena. Wtedy też Mish zaczęła śpiewać pieśń otwierającą ceremonię: mimo że nie władałam zbyt dobrze językiem planety, znałam słowa. Mówiła o godnym, ale nazbyt krótkim życiu, bólu odejścia oraz pamięci, w której kryją się wspomnienia. Jej matka ściskała pokrzepiająco moją dłoń i choć starałam się nie płakać, jej dotyk był mi bardzo potrzebny, by przetrwać cały rytuał. Jednak w miarę śpiewu Mish, słowa pieśni coraz mocniej dotykały najgłębiej schowanych uczuć, wynosząc je na pierwszy plan.

– Już czas. – szepnęła, zerkając na mnie. Za pomocą Mocy przeniosłam ogień z pochodni na ciało mojego brata. Przyjaciółka rozpoczęła kolejną pieśń, podobną w wymowie do poprzedniej, jednak odrobinę bardziej pozytywną. Było w niej więcej nadziei oraz prośba o wspieranie duchem. Tego ostatniego pragnęłam najbardziej; by Ben nawet po śmierci był obecny w moim życiu.

Patrzyłyśmy w trójkę jak jego ciało płonie, dając nam jednocześnie ciepło w tą chłodną noc. Obiecywałam mu w myślach, że nie porzucę jego planu. Wiedziałam, że na jego realizacji stoi mi jedynie zabójca Bena, więc spełnienie tego przyniesie mi podwójną satysfakcję.

Tymczasem o świcie płomień zgasł, a ja, mając przy sobie miecz brata, postanowiłam wrócić na flagowiec Najwyższego Porządku.

Tak musiało być |Star Wars|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz